Rozdział 21

W Zakazanym Lesie, czyli na ratunek krwiożerczym bestiom

– Przeklęty Potter – mruknął pod nosem Malfoy. Wtedy usłyszał krzyk. Pomyślał o Astorii, którą jakaś dzika bestia rozszarpuje na strzępy. Aż ciarki przeszły mu po plecach. Nie od dziś było wiadomo, że Malfoy nie należał do odważnych, choć arystokrata miewał przebłyski heroizmu. Zupełnie jak wtedy, gdy postanowił okłamać samego Voldemorta, aby pomóc Potterowi. Zawsze był dobry w kłamaniu. Natomiast zdecydowanie nie był dobry w poruszaniu się po Zakazanym Lesie. Draco był niemal pewny, że się zgubił. Przeklinał w myślach moment, w którym postanowił ruszyć na ratunek Astorii. Mimo wszystko była jego słabym punktem, chyba ze względu na ich przyszłość Ślizgon nie potrafił odpuścić. Bądź co bądź była jego pierwszym zauroczeniem. Brnął głębiej w las, rozglądając się uważnie. Draco źle wspominał swoją pierwszą wizytę w lesie, gdy w ramach szlabanu Hagrid pozostawił go z Potterem. Na samą myśl robiło mu się słabo. Miał ochotę zawrócić, ale nie miał pojęcia, w którą stronę powinien się udać, aby wydostać się z labiryntu drzew i korzeni. Rzucił zaklęcie czterech stron świata, ale niewiele to pomogło. Szedł ostrożnie, nasłuchując głosów Astorii lub Pottera. Coś zaszeleściło w pobliskich krzakach, Malfoyowi włosy zjeżyły się na głowie. Ślizgon odwrócił się, ale niczego nie dostrzegł, choć gotowy był niemal na wszystko. W końcu Draco natrafił na wydeptaną ścieżkę i z braku lepszych opcji postanowił nią podążyć. Szlak wił się i zakręcał, toteż blondyn stracił jakąkolwiek nadzieję, na odnalezienie drogi do zamku. Jeszcze nigdy nie pragnął odnaleźć Pottera tak mocno, jak w tamtej chwili. W końcu znudzony tym, że nic się nie działo, zaczął nawoływać: – Astoria!!! – Oczywiście nic to nie dało. Krzyknął jej imię jeszcze parę razy, ale nie przyniosło to pożądanego efektu. Z niesmakiem stwierdził, że być może powinien zawołać Harry’ego. Przewrócił oczami. Nadal zastanawiał się, po co wpakował się w to wszystko. – Kto tu jest? – Usłyszał za sobą głos. Odwrócił się na pięcie i wymierzył różdżkę prosto w klatkę piersiową Pottera. Harry przyjął tą samą pozycję, celując blondynowi między oczy. Draco powoli opuścił różdżkę. – To tylko ja – mruknął, próbując ukryć szczerą radość na widok okularnika. Wiedział, że Harry z powodzeniem wychodził z dużo większych opresji, toteż trochę mu ulżyło. Choć przeszło mu przez myśl, że lepiej byłoby spotkać w tych okolicznościach Granger… – Malfoy? A ty co tu robisz? – Harry był szczerze zdziwiony. – To samo co ty, najwyraźniej błądzę. – Zgubiłeś się? – zapytał z kpiną w głosie Potter. Draco posłał mu spojrzenie pełne politowania. – Zupełnie jak ty, więc nie udawaj, że… – Wiem gdzie jesteśmy. Astoria czeka – rzucił tylko Gryfon i ruszył między drzewa, zbaczając ze ścieżki. Malfoy nie wahał się ani chwili i podążył za Wybrańcem. – Znalazłeś ją? – zapytał po chwili Ślizgon. Harry odwrócił się przez ramię, zaskoczony troską w głosie towarzysza. – Tak – odparł tylko, nie wiedząc, co działo się z Malfoyem. – Nic jej nie jest? – dopytywał Draco. Nic sobie nie robił ze zdziwionych spojrzeń Pottera, wiedział, że cała złota trójca miała go za aroganta, który dba jedynie o własny tyłek. Prawda była inna, chociaż Draco opinia egocentryka wcale nie przeszkadzała. – Cała i zdrowa, może trochę roztrzęsiona. Zaatakował nas… – Ale Harry przerwał w pół słowa, bo po lesie rozniósł się wrzask. – Cholera – zaklął pod nosem Gryfon, puszczając się biegiem w stronę polany. Malfoy dogonił go bez większego wysiłku. – Jesteś pewien, że nic jej nie jest? Dlaczego ją zastawiłeś samą?! – Musimy ją znaleźć – odpowiedział jedynie Potter. Draco spojrzał na niego z ukosa, nie zwalniając tępa. – Jedyne co musimy, to wydostać się z tego przeklętego lasu, nic tu po nas, jeśli coś nas rozszarpie. Ratowanie jej zostawmy fachowcom. – Niby komu? – rzucił wściekle Harry. – Oh, zapomniałem, przecież ty już tu jesteś... – Gryfon zignorował przytyk. W końcu dotarli na niewielką polanę, otoczoną świerkami, sosnami i potężnymi dębami. Na niewielkim głazie siedziała Astoria, cała się trzęsła. Policzki miała mokre od łez, a oczy zaczerwienione. Harry podszedł do niej powoli, rozglądając się uważnie. Zarzucił na jej ramiona swoją pelerynę. Blondynka nadal dygotała. – Wszystko w porządku? – zapytał Harry, kucając przy dziewczynie. Astoria podniosła na niego wzrok i skinęła głową. – Wydawało mi się, że jest ich więcej. Przysięgam, że widziałam jak jeden z nich przebiegał przez polanę – mówiła dość cicho, ale Malfoy i tak wszystko słyszał. Obszedł ostrożnie otwarty teren, trzymając różdżkę w pogotowiu, ale niczego nie dostrzegł. W końcu podszedł do Pottera i Astorii, z niesmakiem dostrzegł, że dziewczyna chwyciła Wybrańca za rękę. – Zaatakował nas jeden z olbrzymich pająków, ale nie sądzę, żeby było ich więcej. Nie w tej części lasu – wyjaśnił rzeczowo Harry, puszczając rękę Ślizgonki. Czuł się niekomfortowo w obecności byłych kochanków. – Nic ci nie jest? – zapytał Malfoy, ignorując Pottera. Astoria podniosła na niego wzrok i ostrożnie wstała. – Nie, ale nie dzięki tobie – powiedziała dość szorstko, wodząc wzrokiem na Harrym, który rzucał pod nosem ochronne zaklęcia. Gryfon oddalił się, dając Ślizgonom trochę prywatności. – Dobrze, że Potter cię znalazł – mruknął jedynie Draco, unikając jej spojrzenia. Odszedł kawałek i przystanął bliżej lini drzew. Harry nadal rzucał podstawowe zaklęcia. – Czekamy na kogoś? – zapytał Malfoy, przyglądając się subtelnym ruchom różdżki Wybrańca. Gryfon dokończył zaklęcie. – Parkinson miała sprowadzić McGonagall. – Wpadłem na nią, jak biegła do lochów, dyrektorka to chyba w inną stronę. – Szlag, to może biegła po Slughorna? – Tak jej doradziłem, ale szczerze mówiąc, gdy teraz o tym myślę to przydałby się Gajowy. – Harry potarł czoło, nie mógł uwierzyć, że sam na to nie wpadł. – Powinienem był od razu wysłać ją do Hagrida – przyznał zawstydzony. Malfoy wzruszył ramionami. – Zaczekajmy do północy, skoro już rzuciłeś zaklęcia to chyba jesteśmy bezpieczni. – Może powinniśmy wysłać snop iskier? Ale myślę, że to tylko rozjuszy niektóre zwierzęta. – Patronus? – podsunął Malfoy, choć miał z tyłu głowy, że sam nie potrafił rzucić tego zaklęcia. – Patronus tylko poinformuje ich, że jesteśmy cali, ale nie doprowadzi ich do nas. – Panowie pogrążyli się w dyskusji, próbując znaleźć wyjście z beznadziejnej sytuacji. Nawet nie spostrzegli, że Astoria po cichu opuściła polanę. Zostali sami. * Pansy nie zastała Mistrza Eliksirów w jego kwaterach, toteż niewiele myśląc udała się prosto do McGonagall. Wiedziała, że nie powinna tracić czasu, z tyłu głowy miała całą trójkę w Zakazanym Lesie. Coś ścisnęło ją w dołku na myśl o niebezpieczeństwie. Wszyscy wiedzieli, że z Lasem nie ma żartów, Astoria z pewnością była bezbronna. Parkinson nie była nawet pewna, czy jej współlokatorka miała ze sobą różdżkę. W biegu minęła Hermionę, która wracała z biblioteki z naręczem książek. Pansy nawet się nie zatrzymała, gdy Granger krzyknęła za nią: – Pali się, czy coś? – Gdy Pansy całkowicie ją zignorowała, znikając zza zakrętem, Hermionie przyszło na myśl, że na prawdę wydarzyło się coś złego. Chciała dogonić Ślizgonkę, ale wciąż miała w rękach cztery opasłe tomy. Pani Pince zgodziła się wypożyczyć jej książki, których normalnie nie wolno było wynieść z biblioteki, toteż panna Granger była rozdarta. Z pewnością nie chciała pozostawić tak cennych pozycji na korytarzu. Niewiele myśląc, mocniej przytuliła czterotomową encyklopedię magicznych stworzeń do piersi i puściła się biegiem za Parkinson. Złapała dziewczynę dopiero przy ruchomych schodach, które uniemożliwiły Pansy dalszy szaleńczy bieg. – Co się stało? – wysapała Hermiona zamiast powitania. Pansy zlustrowała ją wzrokiem i parsknęła śmiechem. – Dlaczego, na Salazara, taszczysz te książki? – odpowiedziała pytaniem, ale Hermiona tylko westchnęła zniecierpliwiona. Schody znalazły się w odpowiedniej pozycji i Parkinson w końcu mogła dostać się pod gabinet dyrektorki. Hermiona zaciekawiona dziwnym zachowaniem poczłapała za Ślizgonką. Pansy w drodze rzuciła coś o Zakazanym Lesie, Astorii i Harrym, ale pannie Granger trudno było ułożyć strzępki informacji w logiczną całość. Wiedziała natomiast, że uczniom grozi jakieś niebezpieczeństwo, miała nadzieję, że dowie się więcej, kiedy już w końcu znajdą McGonagall. Minevra przyjęła je w swoim gabinecie, trochę zdziwiona późną porą takiego najścia. Poza tym ślizgońsko-gryfoński duet wydał jej się nad wyraz osobliwy. Zachęciła Parkinson do mówienia, a Pansy niczym karabin maszynowy zaczęła wypluwać z siebie kolejne informację. Dyrektorka w końcu jej przerwała: – Dobrze, w takim razie ja i profesor Flictwik udamy się do lasu, a wy… – Minevra chciała jeszcze coś dodać, ale wtrąciła się Hermiona: – Sprowadzimy Hagrida, zna ten Las lepiej niż ktokolwiek inny. – McGonagall posłała Gryfonce upominające spojrzenie, nie powinno się jej przerywać. Hermionie policzki poczerwieniały i nic już więcej nie powiedziała. Mimo wszystko, Minevra musiała przyznać, że uwaga panny Granger - jak zawsze - była nad wyraz trafna. – Dobrze, sprowadzicie Gajowego, jednak pod żadnym pozorem, żaden uczeń nie może wejść do Lasu. Czy wyrażam się jasno? Jeśli któraś z was, z jakiegokolwiek powodu, złamie mój zakaz będą tego poważne konsekwencje. Nawet Potter nie powinien tak lekkomyślnie… – Minevra urwała w połowie i machnęła ręką. Znała Harry’ego zbyt długo, żeby robić komukolwiek wykład o jego pochopnym rzucaniu się w wir wydarzeń. Ubrała na siebie długi płaszcz, wysłała Patronusa do profesora Flictwika i już miała wychodzić, ale w progu jeszcze raz zwróciła się do siódmoklasistek: – Żadnych wycieczek do Lasu, zrozumiano? Potter i panna Greengrass przysporzyli dość kłopotów. – Minevra posłała obu dziewczynom znaczące spojrzenie, a potem zmieniając się w kota, sprężystymi susami pokonała schody i zniknęła uczennicom z oczy. – Ta to ma kocie ruchy, w tym wieku… – Pansy z uznaniem pokiwała głową. Hermiona parsknęła zduszonym śmiechem. Dumbledore z portretu posłał Parkinson oczko, czym wprawił Ślizgonkę w zakłopotanie. Obie szybko opuściły gabinet. – Teraz Hagrid? – zapytała Hermiona, mocniej ściskając książki. Parkinson spojrzała na nią lekceważąco. – Wiesz, że nie musisz ze mną iść. – Ale chcę, jeśli mogę jakoś pomóc to… – Okej Granger, tylko nie gadaj aż tyle… Merlinie, zapomniałam, że wszyscy Gryfoni są tacy sami… – mruknęła bardziej do siebie Ślizgonka. Hermiona po prostu ją zignorowały i obie ruszyły do wyjścia z zamku. Dotarły pod chatkę Gajowego niedługo potem. Rubeus ucieszył się na widok Hermiony, niemal zmiażdżył jej żebra w niedźwiedzim uścisku, ale gdy tylko dostrzegł Pansy spoważniał i odstawił Gryfonkę na próg. – Co u licha, myślałżem przyszliście z Harrym i Ronem na herbatkę. – Żałuję, ale nie dzisiaj. Przyszłyśmy, bo Harry lekkomyślnie wyprawił się do Lasu. – Panna Granger streściła Rubeusowi co się wydarzyło, w trakcie historii Gajowy ubrał kamizelkę z futra norek, pochwycił strzelbę i obudził Kła. Bezceremonialnie wręczył zdziwionej Parkinson ogromną lampę naftową, cała trójka wraz z psem, doszła na skraj Lasu. – McGonagall zabroniła nam tam wchodzić – poinformowała go Ślizgonka, wciąż trochę onieśmielona postacią pół-olbrzyma. Hagrid poprawił starą strzelbę na ramieniu, a potem zabrał z jej rąk lampę. – Się wie, że zabroniła. Gdyby jeszcze tylko ktoś w zamku słuchał poczciwej psor, cholibka – powiedział Gajowy, posyłając nastolatkom znaczące spojrzenie. Hermiona uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo. – Nie włazić do lasu – sarknął jeszcze Hagrid na pożegnanie i zniknął wśród gęstwiny. Hermiona i Pansy kręciły się koło Zakazanego Lasu tuż przy lini drzew. Nie chciały łamać dyrektorskiego zakazu, jednocześnie nie mogły się zmusić do powrotu do zamku. Martwiły się. Hermiona poprosiła Ślizgonkę, aby jeszcze raz wszystko jej opowiedziała, niczego nie pomijając. Granger liczyła, że wydedukuje dlaczego Astoria uciekła do lasu, znudzona Parkinson przystała na tę propozycję. – Zaczekaj, nie mówiłaś wcześniej, że Malfoy też pobiegł do lasu – przerwała jej w pewnym momencie Hermiona. – Nie wiedziałam, że to ważne. – Ślizgonka wzruszyła ramionami, choć faktycznie pominęła jego udział w całej historii, gdy na szybko streszczała McGonagall co się wydarzyło. Hermiona zmarszczyła brwi, intensywnie nad czymś myśląc. – Profesor McGonagall powiedziała, że nikt z uczniów nie może wejść do Lasu, a ty wspomniałaś jedynie o Harrym i Astorii – porządkowała na głos fakty Granger. Parkinson wyraźnie znudzona przestępowała z nogi na nogę, aby się rozgrzać. Wtedy ona również załapała, o czym myślała Gryfonka. – O nie – jęknęła brunetka. – Ona pomyśli, że Draco tam wszedł po jej zakazie. Wywalą go jak nic – podsumowała Parkinson, snując czarne scenariusze. – To co robimy? – zapytała pani Prefekt po chwili konsternacji. Znacząco popatrzała w stronę lasu. – Dobra, plan jest taki... – zaczęła Pansy, z prowątpieniem zerkając między potężne drzewa. – Nie skupiajmy się na Astorii, bo tam jest wystarczająco dużo osób szukających tej wariatki. Musimy znaleźć Draco zanim zrobi to McGonagall, a jak przy okazji wpadniemy na Astorię i Har... znaczy Pottera, to odstawimy wszystkich bezpiecznie na skraj polany i zmyjemy się szybko. – Nie sądzę, żeby… – Jeśli masz lepszy pomysł w jeden z tych twoich książek to dawaj teraz, Granger, ale nie pozwolę, żeby wywalili go ze szkoły za zwykłe nieporozumienie. – Dobra. –Zgodziła się Hermiona, ignorując przytyk. Nic lepszego nie przychodziło jej do głowy. Wiedziała, że taszczenie książek aż tutaj, było dużym błędem, ale nic już nie mogła zrobić. Trzeba było działać szybko, a zostawienie bezcennej encyklopedii na mokrej od rosy trawie zwyczajnie nie wchodziło w grę. Granger obiecała, że nie spuści tych czterech tomów z oczu i zamierzała dotrzymać słowa. Nawet jeśli to oznaczało wniesienie książek do Zakazanego Lasu. Ostrożnie minęły linię drzew, nasłuchując. Ślizgonka już chciała wyciągnąć różdżkę, ale panna Granger ją powstrzymała. – Nie – syknęła. Pansy rzuciła jej pytające spojrzenie. – Zobaczą światło i nas nakryją, różdżka w pogotowiu, ale na razie bez czarów. Oni wszyscy mają pozapalane różdżki, więc szybko ich znajdziemy. Dziewczyny ostrożnie brnęły dalej w tę plątaninę korzeni, łodyg i liści. Co jakiś czas jedna z nich zahaczała o jakiś korzeń lub kolec. Hermiona za wszelką cenę starała się nie upuścić książek, toteż Parkinson musiała podtrzymać ją raz czy dwa. – Nigdy ich nie znajdziemy – powiedziała po chwili Pansy zrezygnowanym tonem. Trochę głośniej niż zamierzała. Przystanęły, rozglądając się w ciemności. – Rozdzielmy się – powiedziała pewnie Gryfonka, obserwując reakcję towarzyszki. – Zwariowałaś? To akurat nigdy nie jest dobry pomysł, Granger. – Szybciej na kogoś trafimy, zwykła statystyka. – Jak tam chcesz, ale to akurat okropny pomysł. – Pod maską wyniosłości Ślizgonka skrywała zwykły strach. Nie chciała zostać sama w lesie, wcale nie czuła się bezpiecznie, nawet z różdżką w ręku. Nie bez przyczyny Las nazwano „zakazanym” i nie bez przyczyny McGonagall kazała im się trzymać z daleka. Hagrid również wydawał się czymś poddenerwowany, co nie uszło uwadze Parkinson. Wolałaby trzymać się przemądrzałej Granger, ale jeśli nie pozostawiano jej wyboru, nie zamierzała okazywać żadnej słabości. Pansy nie miała pojęcia, że Hermiona również nie była przekonana co do swojego pomysłu, ale panna Granger zwyczajnie miała dość tej bezczynności. Koniec końców rozdzieliły się i każda ruszyła w swoją stronę. Obie odwróciły się jeszcze kilkukrotnie, aby dostrzec sylwetkę tej drugiej, ale w końcu i to na nic się zdało. Pansy zniknęła Hermionie z oczu. Gryfonka ostrożnie posuwała się na przód, uważając na stopy, aby się nie potknąć. Starała się też utrzymać książki z dala od wszystkiego, toteż szła dość ślamazarnie. Próbowała nie myśleć o tych wszystkich stworach, o których słyszała na opiece nad magicznymi stworzeniami. A tym bardziej o tych, o których czytała. Przystanęła, aby wyjąć różdżkę. Miała dziwne wrażenie, że ktoś lub coś ją obserwuje. Miała nadzieję, że to tylko patrol centaurów, ale szczerze mówiąc wydało jej się to mało prawdopodobne. Nie liczyła na szczęście. Znów podjęła męczącą wędrówkę przez Zakazany Las, drzewa zaczynały rosnąć coraz gęściej, a widoczność była coraz to mniejsza. Teraz Hermiona miała pewność, że jest obserwowana, wyraźnie słyszała, że coś za nią idzie. Zebrawszy całą swoją odwagę, odwróciła się na pięcie, celując różdżką między drzewa. – Pokaż się! – powiedziała głośno i pewnie. Najpierw pomyślała, że wygłupiła się zupełnie i opuściła odrobinę różdżkę. Zaryzykowała nawet zaklęciem „Lumos”, aby rozświetlić gęstwinę drzew. Już miała podjąć przerwaną wędrówkę, kiedy spośród krzaków wyłoniła się szczupła, wysoka sylwetka. Malfoy rozłożył bezradnie ręce. – Masz mnie – powiedział, posyłając jej cwany uśmieszek. * Parkinson nienawidziła Zakazanego Lasu. Choć nigdy wcześniej nie musiała się doń zapuszczać, w trakcie jej bezsensownej wędrówki wyrobiła sobie najgorszą opinię. Wyrzucała sobie, że nie postawiła się Granger i uległa namowom, aby się rozdzielić. Pansy była przerażona a im dalej w las się zapuszczała, tym uczucie bezradności i związany z nim lęk narastał. W końcu dostrzegła bladą poświatę przesuwającą się w nieregularnym tępię. Światło różdżki migotało, co chwilę wyłaniając się zza drzew. – Potter? – syknęła Pansy, kiedy w końcu dostrzegła jego ciemną czuprynę. Chłopak momentalnie się zatrzymał i zaczął rozglądać, nie mógł jednak dostrzec Parkinson. Ślizgonka natychmiast ruszyła w jego kierunku, nie dbając o gałęzie, które co rusz zaczepiały się o jej ubranie. Z szybko bijącym sercem, wpadła w sam środek polany. Uśmiechnęła się mimowolnie na jego widok. – Parkinson? Co ty tu, na wielkiego Godryka, robisz? – Szukam Malfoya, okropnie namieszałam u McGonagall i czuję, że jak któryś z nauczycieli go znajdzie to go wyleją. – Był tu niedawno, znaleźliśmy Astorię i… – Nic jej nie jest? Co ona sobie w ogóle myślała – wpadła mu w słowo Pansy. Potter pokręcił głową. – Była cała i zdrowa, ale gdy znalazł nas Malfoy, Astoria znowu gdzieś zniknęła. Nie mam pojęcia co ona ma w głowie. Rozdzieliliśmy się, żeby ją znaleźć. – Parkinson jęknęła, nie mogła uwierzyć, że była tak blisko odnalezienia Draco. Mogłaby już spokojnie wracać z nim z do zamku. – Nic ci nie jest? – zapytał nagle Potter, dostrzegłszy rozerwany rękaw swetra i świeżą krew na ramieniu dziewczyny. Pansy dopiero teraz zorientowała się, że się skaleczyła. Machnęła ręką. – Nic wielkiego, któraś z gałęzi musiała mnie zahaczyć. – Zwykłe gałęzie nie rozrywają ubrań, obejrzę to – mruknął Harry, snując czarne scenariusze. Chwycił jej przedramię, ale Ślizgonka od razu się cofnęła. Dotyk Pottera ją peszył. Powoli pokręciła głową. – Nie trzeba, nic mi nie jest – powiedziała, unikając jego spojrzenia. Harry posłusznie ją puścił, nie rozumiejąc, co się właściwie działo. Chciał tylko upewnić się, że to nic poważnego. – Jeśli wda się zakażenie albo… – zaczął mówić, ale Pansy pociągnęła go za kołnierz płaszcza, zmuszając, aby pochylił głowę, sama stanęła na palcach, żeby go pocałować. Harry zupełnie zapomniał, co właściwie chciał powiedzieć, słyszał, że serce dziewczyny tłucze się w piersi. Zanim oswoił się z dotykiem jej ust, Ślizgonka odsunęła się, puszczając jego płaszcz. – Widzisz? Nic mi nie jest – powiedziała szeptem, bo pośród leśnej ciszy, każdy najmniejszy dźwięk wydawał się głośny niczym nadawany przez megafon komunikat. – Teraz to zdecydowanie muszę obejrzeć to ramię, coś na pewno namieszało ci w głowie – powiedział, nie mogąc powstrzymać zawadiackiego uśmieszku. Pansy uniosła jedną brew. – Zwariowałam? – Tego jestem pewny od zeszłego piątku. – Aha? – Udała oburzenie, uderzając go lekko po żebrach. Harry chwycił jej zdrową rękę i przyciągnął bliżej siebie. Udając, że się nachyla, aby ją pocałować, pochwycił skaleczone ramię i błyskawicznie przyłożył do niego różdżkę. Mruknął pod nosem odpowiednie zaklęcie i skaleczenie zaczęło znikać. W końcu puścił Ślizgonkę. Pansy odskoczyła od niego jak oparzona, nie mogąc uwierzyć, że nabrał ją w ten sposób. Przyglądał się jej z zadowoloną miną. Pansy zmrużyła gniewnie oczy. – Pożałujesz tego – powiedziała jedynie, oglądając swoje zagojone ramię. – Nie ma za co – odparł Harry, nadal się uśmiechając. Wtedy spomiędzy drzew wyłoniła się smukła sylwetka Astorii Greengrass. Blondynka teatralnym gestem, odgarnęła długie włosy z twarz. – Oh, Harry, tak dobrze cię widzieć! – Wpadła mu w ramiona. Gryfon posłał Pansy zdziwione spojrzenie, ale szatynka tylko wywróciła oczami. – Dlaczego zniknęłaś tam, na polanie? – zapytał przytomnie Potter, odsuwając od siebie delikatnie blond piękność. Astoria zmarszczyła brwi, usiłując sobie wszystko przypomnieć. – Byłam pewna, że słyszałam McGonagall, wołała nas. Chciałam wyjść jej na przeciw. – Ale jej nie znalazłaś? – odezwała się Pansy, rozglądając się nerwowo. Jeśli dyrektorka przyłapałaby ją w lesie, Parkinson mogłaby wylecieć ze szkoły. Astoria dopiero teraz zauważyła koleżankę. – Nie znalazłam, to te drzewa! Drzewa szeptają i… – Pansy uderzyła się ręką w czoło. – No tak, dzisiaj pełnia! Blaise mówił mi, że ostatnim razem było tak samo. – Ostatnim razem? – dopytał Harry, niewiele rozumiejąc, ale szatynka jedynie machnęła ręką. – Nie ważne, dobrze, że nic ci nie jest – zwróciła się do Greengrass. Astoria obdarowała Pottera najładniejszym uśmiechem. – Harry mnie uratował, kiedy… – Dlaczego mnie to nie dziwi – mruknęła pod nosem Pansy, nie słuchając dalszej paplaniny koleżanki. Z irytacją dostrzegła, że Astoria wciąż jest uczepiona ramienia Pottera. – Posłuchajcie, muszę stąd zniknąć zanim znajdzie mnie któreś z nauczycieli. Potter odstaw Astorię pod zamek, wyślij patronusa do dyrektorki, czy co tam chcesz, ja poszukam Draco i Granger. Mam nadzieję, że zobaczymy się na śniadaniu – mruknęła ponuro Parkinson, chcąc się wycofać zza linię drzew. Na polanie byli zbyt odsłonięci. – Nie podoba mi się ten pomysł – od razu odparł Harry, patrząc Ślizgonce prosto w oczy. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem, ale Astoria odchrząknęła, przerywając ten dziwny pojedynek. – Ja zawarzyłam soku z dyni, to ja go wypiję. Znajdę Draco zanim wy wyjdziecie z lasu. – Zanim Harry zdążył ponownie zaoponować Pansy zniknęła wśród drzew. Machinalnie chciał pójść za nią, ale uczepiona jego ramienia Astoria stawiła opór. – Wyprowadź nas stąd Harry – powiedziała mu niemal na ucho. Chłopak jeszcze przez chwilę śledził wzrokiem za sylwetką Parkinson, ale gdy Greengrass po razy drugi szarpnęła rękaw jego szaty, niechętnie odwrócił wzrok. * Draco i Hermiona wyjaśnili sobie wszystko w dość ostrych słowach, toteż teraz zmierzali ku wyjścia z lasu w zupełnej ciszy. Granger nie mogła uwierzyć, że znów jest skazana, na towarzystwo tego palanta, natomiast Malfoy wysłuchawszy całej historii, pluł sobie w brodę, że nie odnalazła go Parkinson. Uważał za szalenie zabawne, że Granger ruszyła komukolwiek na ratunek, nie zostawiwszy nigdzie tej pokracznej kolekcji książek. Wyglądała komicznie, pokonując las z woluminami przytulonymi po piersi. Draco ani myślał zaoferować jej swojej pomocy, w końcu przedarli się przez plątaninę korzeni i gałęzi. Na ubitej drodze, Hermionie było o wiele łatwiej. Wciąż nie chciała ryzykować użycia czarów, dobrze wiedziała, że magia może zadziałać jak płachta na byka, na niektóre dzikie bestie zamieszkujące las. Gdy tylko pomyślała o Czupakabrach, Szynszymorach, Akromantulach, czy zwykłych wilkach nad ich głowami rozległo się wycie. Był to niemal urywany szczek, trochę płaczliwy. Hermiona zadarła do góry głowę, przeczesując wzrokiem gałęzie ponad ich głowami. Draco rozglądał się ostrożnie, mając różdżkę w pogotowiu. Bestia zawyła znowu i wtedy Hermionie udało się zlokalizować źródło hałasu. – Spójrz tam. – Wskazała jedną z gałęzi. Nie była wysoka, jednak Draco, nawet stając na palcach, by jej nie dosięgnął. Na gałęzi siedział mały wilk. Właściwie psiak. Futro miał białe, doskonale widoczne nawet w otaczających ich ciemnościach. Znów zawył płaczliwie, a dwójka nastolatków podeszła bliżej. Gryfonka przyglądała się zwierzakowi ciekawie. Wcale nie wyglądał groźnie, był tylko szczeniakiem i najwidoczniej nie potrafił zleźć z gałęzi, na którą się wdrapał. Malfoy podszedł bliżej, oświetlając pień drzewa różdżką. Od razu dostrzegł ślady po dwóch rodzajach pazurów. – Uciekał przed czymś zdecydowanie większym od niego – mruknął do Hermiony, oglądając rozdartą korę. Zwierzak szczeknął krótko, wpatrując się ciekawie w uczniów kręcących się przy drzewie. – Musimy mu pomóc – oświadczyła zdecydowanie Granger. Draco wytrzeszczył na nią oczy. – Żartujesz? – zapytał z niedowierzaniem. Nie mógł zrozumieć odwiecznej misji niesienia pomocy wszystkiemu, co napotkała Granger. Spojrzała mu w twarz, dostrzegł w jej oczach zadziorny błysk. Pokręcił głową. – Nie mieszaj mnie do tego, ale trzymam kciuki – mruknął i odszedł kawałek, aby oprzeć się o sąsiednie drzewo. Mały wilk znów zawył płaczliwie. Hermiona posłała Ślizgonowi karcące spojrzenie, ale nic więcej nie powiedziała. Choć jego pomoc z pewnością by się jej tera` przydała, nie zamierzała prosić Malfoya nawet o najmniejszą przysługę. Odwróciła się w stronę drzewa i wyciągnęła różdżkę z tylnej kieszeni, przytrzymując nieszczęsne książki jedną ręką. Zaklęcie na lewitację wydawało jej się dość prostym rozwiązaniem, ale zanim zabrała się do czarowania, usłyszała głos Malfoya: – Nie radzę. – Zawahała się chwilę, a potem odwróciła w jego stronę, licząc na wyjaśnienia. Widząc jej uniesioną brew, kontynuował: – To nie jest zwykły wilk, zobacz choćby na kształt uszu, są zaokrąglone, ma też tylko trzy pazury, obejrzyj ślady na korze. Poza tym ten dziwny kolor futra… Źle zareaguje na magię, wystraszy się i może stać się agresywny. – To co proponujesz? – fuknęła dziewczyna, chowając różdżkę. Wiedziała, że Draco miał rację, sama miała pewne wątpliwości czy faktycznie mają odczynienia z zwyczajnym wilkiem. – Nie wiem Granger, zostawmy go i zmywajmy się? – Wykluczone! Przecież widzisz, że nie potrafi zejść. – Hermiona mocniej chwyciła książki i podskoczyła, jednak nawet nie musnęła palcami gałęzi. Odwróciła się w stronę Ślizgona i spojrzała na niego, uśmiechając się. – O nie. Znam to spojrzenie, ja ci nie pomogę, nie ma mowy! Już po paru minutach oboje stali pod drzewem, a wilcze szczenię przyglądało im się ciekawie. Draco nieufnie patrzał w jego stronę. Zgodził się przytrzymać Granger książki, kiedy ona bezradnie próbowała dosięgnąć gałęzi. Jednak nawet bez zbędnego balastu było to niewykonalne. Wkrótce potem Granger namówiła Draco, aby on spróbował, choć Ślizgon kilka razy musnął palcami gałęź, nie było szansy, aby udało mi się zdjąć zwierzę z drzewa. Hermiona przygryzła wargę i niespokojnie rozejrzała się dookoła. Wcisnęła książki w ręce Draco. – Podsadź mnie – powiedziała, chłopak wytrzeszczył na nią oczy. – Że co? – zapytał ze śmiechem. Trochę ją to speszyło, ale nie zamierzała odpuścić. – Podnieś mnie do góry, żebym mogła go stamtąd zdjąć. – Wskazała ręką drzewo. – Znam definicję słowa „podsadź" – warknął – Tylko twoje książki trzeba będzie gdzieś odłożyć. – Mowy nie ma, nie po to targałam je za sobą po całym lesie, żeby teraz wylądowały na mokrej ściółce. – Brzmiała niedorzecznie, toteż Malfoy zwyczajnie się roześmiał. Opanował się pod naciskiem jej karcącego spojrzenia. – No więc dobrze, to jak to sobie wyobrażasz? – zapytał z kpiną w głosie. – Wejdę ci na barki, a ty będziesz trzymał książki. – I to się uda? – Jeśli jesteś wystarczająco silny… – rzuciła z przekąsem, licząc, że jeśli go sprowokuje to Draco stanie na wysokości zadania. – W tym swetrze to pewnie nawet Wingardium Leviosa cię nie podniesie – odgryzł się, a dziewczynie policzki poczerwieniały. Widząc to, Draco znów się odezwał: – No już nie bocz się Granger, miejmy to z głowy. Draco pewniej chwycił książki i pochylił się, uginając nogi w kolanach na tyle, aby Gryfonka była wstanie się na niego wdrapać. Hermiona starała się nie myśleć za dużo o tym, co właśnie zamierzała zrobić. Najdelikatniej jak umiała, położyła stopę na udzie blondyna, przerzuciła drugą nogę przez jego bark, a chwilę potem siedziała już całkiem pewnie. Draco wyprostował się powoli. Z zadowoleniem odkrył, że Granger wcale nie była znowu taka ciężka. Myślał o tym głownie po to, aby nie myśleć, że jego głowa znajduje się pomiędzy udami nadętej Pani Prefekt. Kiedy się prostował, Hermiona zachwiała się odrobinę i rozpaczliwie chwyciła jego włosy. Syknął z bólu. Byłoby im dużo łatwiej, gdyby Malfoy mógł przytrzymać jej nogi, które zwisały wzdłuż jego klatki piersiowej, jednak chłopak miał zajęte ręce. Przeklął nieszczęsne książki, które ciążyły mu bardziej niż Gryfonka. – Trochę w prawo – powiedziała, a Draco posłusznie się przesunął. – Już prawie go mam. Trochę do przodu. – Malfoy zrobił krok do przodu. Hermiona pomyślała, że to niewiarygodne, że Ślizgon tak jej słucha. – Mam go! – krzyknęła uradowana Hermiona. Jednak wilk zaczął się rzucać. Miał więcej siły niż ktokolwiek by przypuszczał. Hermiona również zaczęła się wiercić i wywrócili się do tyłu. Upadła na mokrą ściółkę, uderzając głową o ubite podłoże, jęknęła. Wilk od razu jej się wyrwał i popędził ile sił, znikając w krzakach. Malfoy przeklnął, próbując zebrać się z ziemi, w rękach wciąż ściskał hermionowe książki. Oboje leżeli na ziemi jeszcze chwilę. Hermiona miała wrażenie, że cała się połamała. Malfoy zebrał się pierwszy, a potem wyciągnął do niej rękę. Obojgu wydało się to dziwnie nie na miejscu, ale było już za późno. Pomógł jej wstać i od razu oddał dwa z czterech tomów encyklopedii. Niemal wcisnął je w jej ręce. Patrzeli na siebie przez dłużą chwilę. Zupełnie jakby chcieli coś sobie powiedzieć, ale żadne nie potrafiło zaleźć odpowiednich słów. Toteż mierzyli się przenikliwymi spojrzeniami, a cisza wokół gęstniała. W końcu Hermiona uchyliła usta, żeby coś powiedzieć, ale Malfoy, przestraszony wizją tego, co mógłby usłyszeć, odwrócił się do dziewczyny plecami i ruszył wzdłuż ścieżki. – Nikomu o tym nie powiemy – powiedziała Hermiona, doganiając go. – Jak raz się zgadzamy, Granger – odparł, nawet nie zerkając w jej stronę. *** Astoria Greengrass została surowo ukarana za swoją wycieczkę do Zakazanego Lasu. McGonagall wyznaczyła jej szlaban, aż do odwołania i odjęła Slytherinowi całe pięćdziesiąt punktów. Blondynka w każdą sobotę miała uporządkowywać dokumenty i wypełniać raporty pod czujnym okiem samej Minevry. Harry, obecny przy łajaniu Ślizgonki, uważał, że kara jest całkiem adekwatna. Hagrid odnalazł ich dopiero, gdy zaczęło świtać, toteż Potter spędził w Lesie z Astorią całą noc. Mimo tego nie udało mu się dowiedzieć, dlaczego nastolatka się na to zdecydowała. Przez większość czasu kręcili się po puszczy, rozpaczliwie próbując odnaleźć drogę do zamku. Harry był potwornie zmęczony pojedynkiem z Akromantulą. Poza tym nie rozumiał dlaczego nauczycielom zajęło tyle czasu odnalezienie ich. Dopiero później Hermiona wytłumaczyła mu, że drzewa w Zakazanym Lesie szepczą i imitują głosy podczas pełni księżyca. To znacznie utrudniło McGonagall i pozostałym zadanie. Ale teraz Potter był już w zamku i jedyne o czym marzył to ciepłe łóżko. Zgodził się jeszcze na odprowadzenie panny Greengrass do lochów, bo widział, że McGonagall sama trzymała się ledwo na nogach. Astoria znów uczepiła się ramienia Pottera, a chłopak nawet nie miał siły protestować. Dotarli do lochów. – Dziękuję – powiedziała Ślizgonka, poważniejąc. Harry skinął jej głową. – Nie ma za co, ja tylko… – Astoria pocałowała go w policzek. Wybraniec trochę się zmieszał. – Jesteś słodki, Harry – dodała, co tylko powiększyło szkarłatny rumieniec na policzkach chłopca, który przeżył. – Postaraj nie pakować się więcej w kłopoty – powiedział w końcu, na co Astoria parsknęła śmiechem. – Ostatnio często to słyszę – skwitowała. – Dobrej nocy – chciał pożegnać się Gryfon, ale Astoria nachyliła się, żeby znów go pocałować. Kiedy Potter oddał pocałunek, wplotła ręce w jego ciemne włosy. Wybraniec wiedział, że nie ma absolutnie nic do stracenia. Astoria była przepiękna, a jeśli po całej nocy włóczenia się za nią, postanowiła mu to wynagrodzić to Harry wcale nie zamierzał się opierać. Toteż całował ją równie chętnie jak ona jego. W końcu oderwali się od siebie. Ślizgonka uśmiechała się z satysfakcją. – Dobrej nocy, mam nadzieję, że po tym wszystkim, ci się przyśnię. – Posłała mu oczko i zanim odpowiedział, zniknęła w salonie wspólnym Slytherinu.

Komentarze

  1. Zajebiste, proooosze rób dłuższe rozdziały ... i tak cię kc ;)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, genialne! :D Ale Malfoy zrobił podstęp. :p Ciekawe jak rozwinie się sytuacja Ginny i Zabiniego. Z każdym ich spotkaniem jest coraz śmieszniej. XD No nie, co ten nowy nauczyciel! Interesuje mnie też, kiedy Neville zdecyduje sie ujawnić swój związek, czekam. Weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jest jak zwykle bardzo wciągający. A jak czytałam tą scenę z Gin i Zambinim to szczerzyłam się jak głupi do sera XD.
    Życzę weny ;-)
    Sama Wiesz Kto

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział genialny!
    Czekam na następny!
    Weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajna akcja z Ginny i Zabinim lubie takie :D Błagam o więcej!
    Czekam na next :)
    DiVa

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział świetny. Kiedy następny?

    OdpowiedzUsuń
  7. AAAAAAAAA!!!!! ja chce następny rozdzia!! 1.zajebiste!! 2.nie mam co czytać 3.uzależnienie rośnie 4.AAAAAA!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetne! Pisz dalej, nie żałuj literek. Czekam na nn.
    Weny,
    Dravelia

    Ps. Zajrzyj, jak bedziesz miała ochotę:
    http://62442-dramione-magic-love.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten rozdzial super, dzis data dodania kolejnego... nie moge sie doczekac!! :))))

    OdpowiedzUsuń
  10. Odpowiedzi
    1. zapraszam do zakładki "bohaterowie" tam wszystko jest wyjaśnione ;)

      Usuń
  11. Fajna była ta sytuacja z Blaisem i Ginny :D hahaha... z tym stanikiem ;3 świetny rozdział. :D biorę się za czytanie kolejnego :P

    OdpowiedzUsuń
  12. Blinsy!
    hermioneaan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  13. no jasne że kochamy te zwroty akcji one są najlepsze :P

    Pani Smok

    OdpowiedzUsuń
  14. Czyżby związek Rona i Hermiony wreszcie się rozpadał? Do tego Malfoy wykorzystuje ją jako swoją "dziewczynę". Uuuu Diabełek miał w tym rozdziale niezłe widoki, ale ten nauczyciel OPCM to mnie wkurza. Zarywa do uczennic i to w tak otwarty sposób.

    Mar :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty