Rozdział 16



Fantastyczna emancypacja pewnej Pansy Parkinson.  


Ślizgonka w ekspresowym tępie pokonywała korytarze Hogwartu. Weszła do swojej sypialni i rzuciła się w stronę kufra, aby wyciągnąć suche rzeczy. Daphne i Astoria, z którymi dzieliła pokój, przyglądały się jej ze zdziwieniem. Parkinson wyglądała dziwacznie w za dużym płaszczu. Poza tym jej ubrania leżały pośrodku dziewczęcej sypialni i ewidentnie moczyły podłogę. W końcu Daphne zdobyła się na odwagę i zapytała:

– Pansy, dlaczego jesteś mokra? – Astoria prychnęła, przerzucając kolejne strony „Czarownicy". Pansy odpowiedziała, wygrzebując gruby sweter z dna kufra:

– Ten idiota Potter wrzucił mnie do jeziora! – Była zła na samo wspomnienie. Zabrała suche ubrania i zamknęła się w łazience zanim Daphne zdążyła zadać kolejne pytanie. Młodsza z sióstr Greengrass miała nadzieję, że Harry nie wspominał nic Pansy, o tym, że ją widział. Dzięki temu dziewczyna uniknęła kłopotliwych pytań. Siostry Greengrass wymieniły zdziwione spojrzenia, ale wiedziały, że niczego się nie dowiedzą, dopóki Parkinson nie wróci z łazienki. 

Pansy wcale nie zamierzała tak szybko pojawić się w dormitorium. Napuściła gorącej wody do wanny, aby wziąć rozgrzewającą kapie. Jej myśli cały czas zaprzątał Harry i fakt, że chłopak nie chciał odpuścić sprawy Śmierciożercy, który zaatakował ją w pociągu. Ślizgonka weszła do dużej wanny, rozkoszując się gorącą kąpielą. Zamknęła oczy, licząc, że uda jej się odprężyć, jednak zamiast tego jej głowę zalała fala niechcianych wspomnień. Malownicze uliczki Monte Carlo, widok wzburzonego morza i roześmiana czarownica, o włosach czarnych jak heban. Chwilę potem Pansy ujrzała w myślach jak szatynka pada martwa na wypastowaną posadzkę. Jak zaklęcia rozbijają się po wielkim salonie. Jak... Natychmiast otworzyła oczy, kurczowo chwytając brzegi wanny. Starała się opanować oddech. 

– Jesteś w Hogwarcie, jesteś bezpieczna – mruczała do siebie, odszukawszy wzrokiem swoją różdżkę. 

– Pansy! Nie widziałam cię od wieków! – w jej głowie rozległ się znajomy głos. Ślizgonka skrzywiła się, próbując wyrzucić minione lato ze swojej głowy. Jednak na próżno. Twarz jej kuzynki, twarz Mirabell wciąż wracała do niej we wspomnieniach. Parkinson nie wiedziała co wywołało ten nagły przypływ wspomnień, ale czuła, że wydarzenia z Monte Carlo zaczynają ją przygniatać. Tak długo starała się wyprzeć je ze swojej świadomości, a teraz wszystko, co się wydarzyło, wróciło ze zdwojoną siłą. Musiała z kimś o tym porozmawiać. Wyszła z wanny i ubrała na siebie aż dwie warstwy ciepłych ubrań. Wróciła do sypialni niezadowolona, że siostry Greengrass wciąż nie położyły się spać. Chciała z kimś porozmawiać, ale czuła, że ani Astoria ani Daphne nie będą odpowiednią osobą. 

– A więc co się wydarzyło nad jeziorem? – zapytała Astoria, nie podnosząc wzroku znad gazety. 

– To długa historia, opowiem wam przy śniadaniu – wykręciła się Parkinson, bo zupełnie coś innego zaprzątało jej głowę. Blondynka tylko wzruszyła ramionami. W końcu Ślizgonki położyły się spać, gasząc światła. Jednak Pansy nie potrafiła zasnąć, wspomnienia wciąż przelewały się przez jej głowę, zalewając ją niechcianymi obrazami. Za każdym razem, gdy próbowała zamknąć oczy, widziała roześmianą brunetkę. Sięgnęła po różdżkę i w końcu zebrała się na odwagę, aby wysłać patronusa. 

*

Do dormitorium Prefektów na czwartym piętrze przez ścianę przedostał się malutki patronus. Srebrno-niebieskie strzępki dymu i mgły przeniknęły drzwi, aż w końcu Jaskółka usadowiła się pośrodku pokoju, formując swoją pełną postać. Ptak przemówił głosem Pansy Parkinson, co sprawiło, że dwójka Ślizgonów poderwała się ze swoich łóżek. Draco przeklnął patronusa, a ten rozpłynął się zupełnie. W między czasie Blaise zapalił światło w ich sypialni. 

– To dziwne, że zwołuje tajne spotkanie o takiej porze. Nie robiliśmy tego od czasów Sam Wiesz Kogo – powiedział Zabini, ubierając szatę. Malfoy przyglądał się mu sceptycznie. 

– Chyba nie zamierzasz tam iść? – zapytał z niedowierzaniem. Blaise uniósł jedną brew. 

– Chyba nie zamierzasz nie iść? – zapytał Zabini, poważniejąc. – Słuchaj, Pansy wie, że to nie są żarty. Jeśli zwołała Maruderów to z pewnością nie z błahego powodu. 

– Myślałem, że już tego nie robimy – mruknął Draco. 

– Błąd, czy ci się to podoba czy nie, Pansy była przy nas, gdy wcielano nas w szeregi Śmierciożerców, odpowiadała na każde moje, czy twoje wezwanie. Jesteśmy jej to winni. 

– Nigdzie nie idę, nie potrzebujemy już tajnych spotkań, nie musimy się kryć za tą głupią nazwą i nie zamierzam dla nikogo wstawać w środku nocy – powiedział pewnie Draco, siadając na łóżku. Blaise westchnął. 

– Ona nas teraz potrzebuje. 

– Potrzebuje Maruderów? – zapytał z kpiną Malfoy, mierząc Blaise'a oceniającym spojrzeniem. 

– Potrzebuje przyjaciół. 

– Nie jestem jej... 

– Zamknij się, bierz różdżkę i idziemy, nie chce mi się słuchać twojego pieprzenia. 

– Idź sam, i powiedz jej, że nie powinna już używać tego kodu. 

Blaise zacisnął mocniej szczękę, powstrzymując się od dalszych komentarzy. Nie mógł uwierzyć, że Draco w ten sposób potraktował Parkinson. Całkowicie wyrzekł się paktu, który ich trójka złożyła pod koniec piątego roku. Mieli się wspierać i dbać o siebie na wzajem, mieli odpowiadać na wezwania. Gdy sprawy Śmierciożerców się skomplikowały, a Voldemort chciał posłużyć się Draco, aby zemścić się na Lucjuszu, trójka przyjaciół musiała ukryć się za pseudonimem. Padło na Maruderów, mugoli, idących za wojskiem, w celu zdobycia łupów i dóbr, które niosła za sobą wojna. Wtedy właśnie tak się czuli, nie byli żołnierzami, byli bandą nastolatków, która liczyła, że dobrze wyjdzie na popieraniu Voldemorta. Ukrywając się na tyle szeregów Śmierciożerców, wciąż liczyli na własne korzyści. To Pansy nadała im ten pseudonim. 

Blaise opuścił czwarte piętro, kierując się do lochów. To właśnie tam odkryli tajne pomieszczenie. Podejrzewali, że Snape, zanim nie dostał posady nauczyciela Obrony przed Czarną Magią, trzymał tam swoje sekrety. Jednak nikt nigdy ich nie przyłapał w małym gabinecie niedaleko sali eliksirów. To właśnie tam chowali się Maruderzy. Blaise, mimo później godziny, bez problemów dostał się pod ukryte w kamiennej ścianie pomieszczenie. Pansy czekała na niego w środku. Wyglądała jakby niedawno płakała, ale powitała Zabiniego uśmiechem. Zaraz jednak zmarszczyła brwi. 

– A gdzie Draco? – zapytała słabo. Blaise pokręcił głową. 

– Nie przyjdzie. 

Chłopak widział, że Parkinson próbowała się nie rozpłakać, bez słowa ją przytulił. Ślizgonka poczuła się bezpiecznie w jego ramionach, wcale nie chciała go puszczać. Nieobecność Malfoya ją bolała, bo choć nigdy nie mieli znakomitego kontaktu, to jednak zawsze myślała, że na tej dwójce może polegać. Myliła się. Chciała cieszyć się tym, że chociaż Zabini odpowiedział na jej wezwanie, jednak nie potrafiła. Nienawidziała się za to, że to zawsze Draco stawiała na pierwszym miejscu. 

– Co się dzieje Pansy? – zapytał w końcu Blaise, nie wypuszczając jej z objęć. Dziewczyna w jednej chwili zwątpiła we wszystko, co chciała zrobić. Pociągnęła nosem i niechętnie odsunęła się od Zabiniego. 

– Będzie nam dziś potrzebna, wiem, że obiecaliśmy sobie, że nie będziemy do nich wracać, ale... – Pansy zawahała się, obracać się przez ramię. – Chcę wam je pokazać. To znaczy tobie. 

Dwójka nastolatków podeszła do szafki, stojącej pod ścianą. Pomieszczenie było okrągłe, toteż trudno mówić o kątach lub rogach pokoju. Zdjęli ochronne zaklęcia, które wcześniej w pocie czoła nakładali na każdą szufladę. Dziewczyna pochwyciła trzy flakoniki wypełnione srebrną substancją, ręce jej drżały. 

– Jesteś pewna? – zapytał jeszcze Blaise, ale kiedy dziewczyna skinęła głową, bez słowa podszedł do zasłoniętego suknem przedmiotu, który dotychczas stał pośród pokoju. Zwinnym ruchem zrzucił materiał, a dwójka Ślizgonów stanęła przed Myślodsiewnią. Pansy znów dopadły wątpliwości. Po wojnie obiecali sobie, że nie będą grzebać we wspomnieniach, zbyt długo zajęło im żeby zapomnieć. Każde z nich miało własną szufladę z ukrytymi fiolkami. Zdażyło im się kilka razy obejrzeć wspólnie którąś z traum, aby o niej porozmawiać. Często też Draco i Blaise pokazywali Parkinson narady Śmierciożerców, które utkwiły im w głowach. Trójka Ślizgonów była dobrze zaznajomiona z działaniem Myślodsiewni. Blaise był zdziwiony, widząc, że w szufladzie Pansy przybyło fiolek. Myślał, że od bitwy o Hogwart żadne z nich nie przeżyło niczego na tyle traumatycznego, aby ukryć to w pokoju. Okropnie się mylił. 

– Mówiłam wam, że spędziłam wakacje we Francji – zaczęła z ciężkim sercem Pansy. Blaise skinął głową, czekając na to, co powie dziewczyna. 

– To nie do końca prawda, moja rodzina od strony ojca mieszka w Monako, to taki mały...

– Wiem, gdzie leży Monako – przerwał jej Zabini. Pansy uśmiechnęła się słabo. 

– Może po prostu ci pokaże? – zapytała w końcu, odkorkowując buteleczkę. Blaise skinął głową. Ale zanim dziewczyna wlała srebrzysty płyn do Myślodsiewni, chwycił jej rękę. 

– Będę tam z tobą, zawsze będę z tobą, chcę żebyś o tym pamietała. – Pansy stanęła na palcach, żeby ucałować go w policzek. 

– Dziękuję – szepnęła, stając się opanować drżenie głosu. Stanęli nad Myślodsiewnią, a kiedy Parkinson wlała do niej smolistą substancje, oboje zatracili się we wspomnieniach. 

Dwie kobiety, niesamowicie do siebie podobne, wpadły sobie w ramiona. Obie miały kruczoczarne włosy i ostre rysy. Jednak jedna z nich wyglądała na kilka lat młodszą. Na twarzy starszej można był dostrzec oznaki niewyspania i braku witaminy D. 

– Nie widziałam cię od wieków! – ekscytowała się młodsza dziewczyna, a jej długie włosy tańczyły na wietrze. Kobiety stały na długim molo, oprócz nich na pomoście nie było żywego ducha. 

– Ja ciebie też – powiedziała głośno starsza, starając się przekrzyczeć wiatr. Wzięły się za ręce i podążyły w stronę zejścia z molo. 

Blaise mógł obserwować jak Pansy i jej niedokładna, młodsza kopia deportują się z końca pomostu. Sceneria się zmieniła. Tym razem chłopak znalazł się w przestronnym salonie magicznej rezydencji. Blaise nie puszczał ręki prawdziwej Pansy, podczas gdy w milczeniu obserwował utkane ze wspomnień odbicie dziewczyny. 

Młoda dziewczyna powitała starsze małżeństwo czarodziejów. Atmosfera się zmieniła, w salonie powietrze można było ciąć nożem, nie pozostał nawet ślad po ekscytacji, towarzyszącej poprzedniemu wspomnieniu. 

– Pansy, prawie w ogóle się nie zmieniłaś – powiedziała łagodnie starsza kobieta, zbliżając usta niebezpiecznie blisko policzka Parkinson. Zanim dziewczyna mogła odpowiedzieć, rosły czarodziej ze splątaną brodą, niemal wyrwał z jej ręki bagaż. 

– Ciesz się, że jesteś bardziej podobna do ojca – rzucił jedynie, a potem przywołał skrzata i rzucił w niego ciężką walizką. Stworzenie zachwiało się, ale złapało równowagę, aby odnieść bagaż do pokoju Pansy. Druga z dziewczyn, zacisnęła ręce w pięści, widząc to wszystko, ale nie odważyła się odezwać. 

– Na jak długo cię przysłali? – zapytał czarodziej, zwracają się do Pansy, choć wzrok miał utkwiony w młodszej dziewczynie. Zupełnie jakby rzucał na nią niewerbalne zaklęcie. 

– Nie mam pojęcia, mama powiedziała, że wrócą po mnie, gdy tylko... 

– Nie chcę słuchać o tej kobiecie! – wrzasnął mężczyzna, a Pansy przeszedł dreszcz. Młodsza dziewczyna chwyciła jej rękę i pociągnęła w stronę schodów. 

– Pansy jest na pewno zmęczona. Porozmawiacie jutro ojcze. 

Po tych słowach przestronny salon zawirował. Blaise czuł się zaniepokojony, nie tylko samym mężczyzną, który wydał mu się porywczy i okrutny, ale również atmosferą, jaka panowała w rezydencji. Poza tym zdążył sobie przypomnieć skąd znał ów czarodzieja. Właśnie miał przyjemność oglądać mężczyznę, który zaatakował Pansy i Hermionę w pociągu. Próbował poskładać wszystko w całość, ale zanim zebrał myśli, pojawił się w niedużej sypialni. Pomieszczenie wydało mu się wyblakłe. Jasna tapeta w kanarkowym kolorze odchodziła od ścian, a niezasłane łóżko ktoś nakrył bladoróżową narzutą. Pansy wraz z drugą ciemnowłosą dziewczyną siedziały na łóżku, w czarnych płaszczach wyglądały jak dwa ogromne kruki pośród śniegu. Zabini dopiero po chwili zaczął wyłapywać sens ich wypowiedzi, bo rozmowa toczyła się po francusku. 

– Dlaczego przyjechałaś dopiero teraz? – w głosie młodszej dziewczyny dało się wyczuć żal i rozgoryczenie. Pansy chwyciła jej rękę. 

– Nie mogłam wcześniej, w Anglii wszystko poszło nie tak. Sam Wiesz Kto zwerbował moich najbliższych przyjaciół, nie mogłam ich zostawić. 

– A mnie mogłaś zostawić?! – młodsza dziewczyna była bliska płaczu. Parkinson też miała łzy w oczach. Chciała coś powiedzieć, ale jej przerwano: 

– Na siedem lat! Zostawiłaś mnie z nimi na siedem lat! Nie pozwolili mi nawet wrócić do szkoły odkąd dowiedzieli się, że On wrócił – młodsza dziewczyna rozpłakała się na dobre. Pansy przytuliła ją mocno do siebie, nie zdoławszy wydusić słowa. Siedziały w milczeniu, jedna wtulona w drugą. 

Blaise obserwował wskazówki zegara, które nagle przyśpieszyły, zatrzymując się równo o północy. Wtedy pokój się rozwiał, jednak wrócili do tego samego pomieszczenia, o innej porze dnia. Za oknem świeciło słońce, oświetlając twarze czarodziejek, leżących ramię w ramię na łóżku. Nie miały na sobie ciężkich, podróżnych peleryn, a Pansy wydawała się nawet uśmiechać. 

Chodźmy dziś na plaże, jest taki cudowny dzień – zaproponowała młodsza dziewczyna. 

– Dobrze wiesz, że nie powinnyśmy wychodzić. To tylko pogorszy sprawę z twoim ojcem. Musimy po prostu... 

– Być posłuszne? – wpadła w jej słowo młodsza czarodziejka. Pansy skrzywiła się, słysząc jej ton, ale przytaknęła.

– Dokładnie tak. Rób to, co ci każą, nie wychylaj się, uśmiechaj, potakuj, dostosuj, a wszystko będzie dobrze. 

– Ja nie chcę takiego życia, nie rozumiem jak możesz... 

– Jak mogę? – wypaliła Parkinson – Jak mogę?! Wojna wcale się nie skończyła Mirabell! W jakim świecie ty żyjesz? Złoty Chłopic może pokonać złego czarnoksiężnika jeszcze milion razy, ale dopóki nie zginą wszyscy... Dopóki jesteś kobietą właśnie tak masz się zachowywać. Mamy tylko spełniać oczekiwania. 

– Ja... Nie chcę takiego życia. Dlaczego się na to godzisz? Dlaczego akceptujesz, że... 

– Bo tak zostałam wychowana. Źle zrobili, że wysłali cię wtedy do ciotki Harriet, nakładła ci do głowy jakiś bzdur, dokąd wróciłaś twój ojciec... 

– Oh, a więc to co wyprawia jest teraz moją winą?! – Mirabell dławiła się łazami. Pansy próbowała zachować spokój, ale nie potrafiła. Nawet jeśli nie zgadzała się z pewnymi opiniami, nawet jeśli nie wszystko jej pasowało, została doskonale wychowana - wiedziała, że jej zadaniem jest siedzieć cicho. Niech mężczyźni mówią. Również w Hogwarcie stosowała tą zasadę, pozwalając Malfoyowi sobą pomiatać. 

– Mówię tylko, że gdybyś go tak nie prowokowała, gdybyś choć na chwilę przestała z tym równouprawnieniem wszystkich magicznych istot, gdybyś... – Młodsza czarownica z niedowierzaniem pokręciła głową, przełykając słone łzy. 

– Nigdy nie przestanę z nim walczyć, nigdy nie ulegnę ojcu, a jeśli przy tym zamęczy mnie na śmierć - trudno.

– Co ty wygadujesz?! Natychmiast przestań gadać takie bzdury! 

– Taka jest prawda. Ostatnio jest łaskawszy, tylko dlatego, że ty tu jesteś. Gdyby nie twój przyjazd wcale by się nie hamował. 

– Musisz zrozumieć, że... 

– Jak mam zrozumieć jego okrucieństwo, wyrachowanie, nienawiść? Nie Pansy, nie chcę rozumieć takich rzeczy. Nie będę siedzieć cicho, kiedy on wyrządza tyle krzywdy. 

– Kiedyś zrozumiesz, że siedzenie cicho to nasze jedyne wyjście. 

– Przykro mi, że tak myślisz... 

Blaise był oszołomiony, spojrzał kątem oka na przyjaciółkę, zastanawiając się, czy naprawdę tak o wszystkim myślała, czy naprawdę uważała, że czarownice nie mają innego wyjścia niż usługiwanie czarodziejom. Chyba zaczął jej współczuć, a potem przypomniał sobie jak, wraz z Malfoyem, traktowali ją w szkole. Byli dokładnie tacy, jakimi ich opisała. Wzdrygnął się kiedy znów pojawili się w okrągłym pomieszczeniu z Myślodsiewnią. Parkinson puściła jego rękę i ukradkiem otarła łzy. 

– To nic – powiedziała, widząc, że Blaise czuł się winny. – Musiałeś to zobaczyć, żeby zrozumieć to, co działo się później. 

– Ten mężczyzna z pociągu... 

– Tak, to mój wuj. Gordon Parkinson, największa szumowina, jaką widziała północna Europa. 

– Dlaczego nigdy nie mówiłaś, że... 

– Bo mieliście własne problemy – wzruszyła ramionami – Poza tym zawsze był daleko, myślałam, że jestem bezpieczna. 

– Naprawdę myślisz, że nie wolno ci się odzywać? Że jesteś mniej warta niż czarodzieje, tylko dlatego, że jesteś kobietą?

– Myślę, że to nie jest moment na tą rozmowę. 

Blaise zamilkł, warząc to, co powiedziała Parkinson i to, co usłyszał i zobaczył w jej wspomnieniach. Ślizgonka odkorkowała kolejną buteleczkę, ale wtedy przejście w ścianie się odsłoniło. W progu stał Draco Malfoy. 

– Nie wierzę, że to robicie – powiedział oschle, wpatrując się we flakonik ze wspomnieniami. – Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy do tego wracać. 

– Jeśli nie przyszedłeś tu jej wspierać, to możesz się wynosić – rzucił ostro Blaise. Stając krok przez Parkinson, zupełnie jakby chciał ją przed czymś obronić. Malfoy westchnął. 

– Przyszedłem tu, bo waszej dwójki nie można zostawić samej. 

– A to niby co ma oznaczać? – kontynuował Zabini, nie rezygnując z agresywnego tonu. Draco był zdziwiony, że jego przyjaciel reagował tak ofensywnie. Jednak nie miał pojęcia jak to, co zobaczył Blaise, wpłynęło na jego postrzeganie ich przyjaciółki. 

– Dajcie spokój – mruknęła Pansy. Draco zwrócił się bezpośrednio do niej:

– Jestem tutaj dla ciebie, jeśli mnie potrzebujesz. – Ślizgonka skinęła głową, ale Zabini nie dawał za wygraną:

– Dlaczego zmieniłeś zdanie? – Blondyn spuścił głowę, czuł, że wkroczył w sam środek czegoś intensywnego. Jednak wiedział, że okrągły pokój, odsłonięta Myślodsiewnia, nie wróżyły niczego dobrego. Wiedział również, że to, co zostanie powiedziane w tym pomieszczeniu, nigdy nie opuści jego ścian. 

– Bo mam tylko was, a na wasze nieszczęście, wy macie mnie. 

Parkinson uściskała chłopaka, ale gdy chciała się odsunąć, on przytrzymał ją chwilę w ramionach. Malfoy nie do końca rozumiał co się z nim dzieje, ale czuł, że powinien być lepszym przyjacielem dla nich obojga. Perspektywa kruchości jego marnego życia trochę go przytłaczała i czuł, że chciałby mieć obok siebie właśnie ową dwójkę. Zabini nijak tego nie skomentował, czuł, że Draco również przechodzi swoją przemianę. 

– Co mnie ominęło? – zapytał po chwili blondyn, chowając ręce do kieszeni. 

– Byliśmy odwiedzić tego Śmierciożerce z pociągu w jego rezydencji – powiedział Blaise, na co Malfoy jedynie wytrzeszczył na niego oczy. Pansy w kilku zdaniach przedstawiła swoją rodzinę z Monako, a potem cała trójka pochyliła się nad Myślodsiewnią. Znaleźli się na zatłoczonym deptaku przy plaży. Kilka kroków przed nimi kroczyło wspomnienie Pansy i jej młodsza kuzynka. 

– Nie wierzę, że mnie na to namówiłaś. 

– Nie marudź, Monte Caro jest naprawdę cudowne, żałuję, że nie spędzam więcej czasu poza domem – mówiła śpiewnym tonem Mirabell. Dziewczyna tryskała optymizmem i ani trochę nie przypominała ponurej siebie z rezydencji Parkinsonów. Uśmiechała się do przechodniów, komplementowała mijające ją kobiety, trajkotając wesoło o urokach miasta. Pansy podążała za nią niczym cień, nie czuła się komfortowo w towarzystwie tylu mugoli. Niektórzy próbowali ją zaczepiać i wciągnąć w rozmowę, ale Ślizgonka wszystkich gromiła nieprzychylnym spojrzeniem. 

– Powinnaś się wyluzować. Tutaj nikt nas nie znajdzie, możemy być sobą. 

– Ale ja jestem sobą – warknęła Pansy w odpowiedzi, krzyżując ręce na piersiach. Jednak zaczęła się zastanawiać co to właściwie oznaczało. Kim była Pansy Parkinson? Naprawdę niewiele mogła o sobie powiedzieć. Bez końca rozprawiałby o Draco Malfoyu, a także narzekała na słynnego Pottera. Bez trudu mogłaby przedstawić dlaczego należało popierać Czarnego Pana, ale co mogła powiedzieć o sobie? Z tych rozmyślań wyrwał ją okrzyk Mirabell. Kilka metrów dalej jakaś staruszka potknęła się i upadła. Pansy pomyślała, że gdyby był z nimi Malfoy mogłaby zażartować ze starej mugolki, jednak przy Mirabell nie poczuła takiej konieczności. Jej kuzynka natychmiast podbiegła do kobiety i pomogła jej wstać. Upewniwszy się, że staruszka nie potrzebuje pomocy, dziewczyny oddaliły się w stronę zacienionej ławki. 

– To nie było takie trudne, świat się nie zawalił – zaczęła z przekąsem Mirabell. 

– O czym ty znów mówisz? – warknęła odruchowo Parkinson. 

– Oh, o tej starszej kobiecie. Potężna czarownica czystej krwi pomogła mugolce, a świat nie zapłonął. 

– Oh, zapłonąłby gdyby twój ojciec się dowiedział. Albo mój ociec, albo...

– I uważasz, że to jest w porządku? Że to jest dobre? 

– Nie ma dobra i zła, jest tylko władza i potęga – wyrecytowała Pansy, odwracając wzrok od młodszej dziewczyny. Mirabell westchnęła. 

– Ty nawet mówisz jak oni wszyscy. 

– Bo jestem jak „oni wszyscy". 

– Nieprawda, jesteś nijaka. Nie wiesz jaka chcesz być, nie wiesz jaka możesz być, więc przyjęłaś pierwszą opcję, która...

– Oh, bo dla ciebie wszystko jest takie proste! No jasne, zaprzyjaźnijmy się ze szlamami, a potem zaprośmy mugoli i charłaków na wspólny piknik. Wszyscy będą żyć długo i szczęśliwe! 

– Nie traktuj mnie jak dziecka! 

– Ty nic nie rozumiesz – powiedziała z goryczą Parkinson, wstając z ławki. Mirabell poderwała się zaraz za nią. 

– Kim chcesz być Pansy? Kolejną Bellatrix Lestrange?! 

– A ty? Aspirujesz do francuskiej Hermiony Granger czy...

– Kogo? – zapytała szczerze zdziwiona młodsza czarownica. Nigdy nie słyszała, o kimś takim. Pansy machnęła ręką. 

– Nieważne. 

– A właśnie, że ważne! Kim jest ta cała... Ah! Granger, no jasne, to ta dziewczyna od Harry'ego Pottera? 

– Wracam do domu – powiedziała jedynie Parkinson, nie czekając aż Mirabell ją dogoni. 

Wspomnienie się rozwiało w piaskowej zamieci, chwilę później trójka Ślizgonów trafiła do, znanego Blaise'owi z poprzednich wspomnień, przestronnego hallu rezydencji. Draco rozglądał się ciekawie, ale kiedy wspomnienie uformowało się do końca - aż się wzdrygnął. Na posadzce leżała Mirabell, dziewczyna wiła się, wykrzywiając kończyny pod dziwnymi kątami. Wspomnienie Parkinson stało z boku, przyglądając się temu bezradnie.

Ślizgonka wbijała paznokcie we wewnętrzne strony dłoni, aż w końcu całe palce miała we krwi. Rosły czarodziej ze splątaną brodą, wymierzał swoją karę. 

– Odechce ci się pomagania plugawym mugolom – mówił, cedząc każde słowo, a w jego oczach czaiła się prawdziwa furia. Minęło zbyt wiele czasu, zanim Mirabell straciła przytomność. Wtedy Gordon skierował swoją różdżkę w stronę Pansy, która walczyła ze łzami. 

– To też twoja wina, wiesz o tym – powiedział ostro. Ślizgonka skinęła głową, niezdolna wydusić słowa. Tortury, których właśnie była świadkiem były zbyt dużą traumą, aby mogła racjonalnie funkcjonować. 

– Crucio – mruknął mężczyzna, niby od niechcenia. Fala bólu powaliła Parkinson na kolana. Ze wszystkich sił starała się nie wrzeszczeć. Nie mogła zrozumieć jakim cudem jej młodsza kuzynka znosiła działanie zaklęcia tak długo. 

– Jestem pewien, że twój ojciec poparłby mnie. Twoja fałszywa matka od zawsze była dla ciebie zbyt pobłażliwa. Kobiety muszą poczuć kto rządzi, inaczej zupełnie im odbija. – Mężczyzna wciąż się uśmiechał, nie zdejmując zaklęcia. 

Scena się urwała, w momencie, w którym Pansy straciła przytomność. Trójka Ślizgonów stała pośród zupełnej pustki, długo zajęło kolejnemu wspomnieniu uformowanie się. Draco i Blaise szeroko otwartymi oczami wpatrywali się w przyjaciółkę, ale ta uparcie milczała. W końcu wrócili na molo z pierwszego wspomnienia. Ktoś aportował się na końcu pomostu, a widmowa Parkinson ruszyła biegiem w tamtą stronę. Rzeczywista Pansy natomiast mocno chwyciła Malfoya za przegub ręki, a widząc to, Blaise objął ją ramieniem. 

– Avada Kadavra. 

Zaklęcie przeleciało ponad głową biegnącej młodej czarownicy i ugodziło kobietę, która wyszła jej na przeciw. Pansy złapała walącą się sylwetkę, która ją przygniotła. Ciało kobiety w średnim wieku upadło na deski pomostu. Z gardła Parkinson wyrwał się przeraźliwy krzyk, a potem zanosząc się płaczem, tuliła do siebie martwe ciało matki. Ślizgonka zapomniała o magicznym świecie, do głowy jej nie przyszło, aby sięgnąć po różdżkę, aby choćby spróbować obronić się przed mężczyzną, który rzucił zaklęcie. 

Blaise z przerażeniem obserwował jak mężczyzna zbliża się do Parkinson na pomoście. Rzeczywista Pansy nie chciała oglądać całej sceny, wtuliła się w tors Zabiniego, odwracając wzrok od tego, co miało nastąpić. Draco, choć wydawał się być opanowany, czuł, że coś ściska go w żołądku. Mimo to młodzi czarodzieje nie mogli oderwać wzroku od dramatu, rozgrywajacego się na ich oczach. 

– Zabijesz mnie teraz? – zapytała słabo Pansy, wydawała się być opanowana, choć przed chwilą zanosiła się przeraźliwym szlochem. Mężczyzna uśmiechnął się i opuścił różdżkę. 

– Nie, kimże jestem, aby odbierać życie tak młodej czarownicy. Nie, nie zabije cię, wciąż masz potencjał. 

– Po prostu mnie zabij, zrób to. – Czarownik się roześmiał. 

– Nie Pansy, wciąż masz zadanie do wykonania. Nie pamiętasz? 

Dziewczyna zamarła, wypuszczając z rąk martwe, chłodne ciało. Pokręciła przecząco głową i znów się rozpłakała. 

– Nie becz, twoja matka była zwykłą oszustką. Zwodziła twojego ojca, zwodziła Czarnego Pana, za błędy trzeba zapłacić. 

– Nic nie zrobiła, nic nie zrobiła – powtarzała Pansy, szlochając. 

– Dostała misję, jeszcze przed bitwą o zamek, zawiodła. Cała grupa Śmierciożerców została złapana, ale jej udało się uciec. Jak myślisz, dlaczego? – Pansy pokręciła głową, w ogóle nie chciała uczestniczyć w tej rozmowie. Chciała znaleźć się gdzieś daleko, chciała nie słyszeć głosu wuja. Chciała zniknąć. 

– To była dezercja, Pansy. Twoja matka zdradziła Czarnego Pana! 

– To nie prawda, to nie prawda, ona nigdy by... 

– Zamknij się głupia dziewczyno. Wracamy do domu, nikogo nie obchodzi co masz do powiedzenia! 

Mężczyzna szarpnął ją za włosy, zmuszając Pansy do podniesienia się. Dziewczyna kurczowo trzymała dłoń matki, ale po kolejnych szarpnięciach w końcu musiała ustąpić. Wuj ciągnął ją za sobą w stronę zejścia z molo. 

Scena się rozwiała, trójka nastolatków wynurzyła się z Myślodsiewni. Wrócili do okrągłego pokoju, milczeli. Blaise potarł sobie skronie, oddychając ciężko. Draco krążył po pokoju, trawiąc to, co zobaczył. Pansy stała przed Myślodsiewnią, wpatrując się w wirującą klejącą substancję. Nie była zdolna się ruszyć. Żałowała, że chciała wrócić do tego wspomnienia, żałowała, że nie zakopała go w czeluściach świadomości na zawsze. W końcu poczuła, że ktoś ją obejmuje. A za chwilę cała trójka trwała przy Myślodsiewni, spleceni w uścisku. 

– Nie mieliśmy pojęcia – powiedział w końcu Zabini niemal przepraszająco. 

– A skąd mogliście wiedzieć? – mruknęła cicho dziewczyna. W końcu wyswobodziła się z uścisku. Policzki miała mokre od łez, ale nikogo to nie dziwiło. Chwyciła ostatnią z fiolek, stojących na komodzie. Zawahała się chwilę, ale wiedziała, że zabrnęła za daleko, aby się wycofać. 

– Gotowi poznać zakończenie? – zapytała przyjaciół, wlewając płynne wspomnienie do misy. Draco położył jej rękę na ramieniu. 

– Będziemy z tobą do samego końca – mruknął, zerkając na Blaise'a, jakby szukał potwierdzenia swoich słów. Szatyn jedynie skinął głową. Po raz ostatni tej nocy zajrzeli do Myślodsiewni. 

Pansy stała pośrodku pola bitwy, zaklęcia miotano we wszyskich kierunkach. Celowała na oślep, prosząc Merlina, żeby jej czar nie dosięgnął Mirabell. W salonie rezydencji panował istny chaos, pani domu chowała się za kanapą, osłaniając głowę rękami. Mirabell stała na schodach, co dawało jej pewnego rodzaju przewagę i rzucała coraz to dziwniejsze zaklęcia, celując we własnego ojca. On nie pozostawał jej dłużny. Mężczyzna był doświadczonym czarodziejem, mógłby rozgromić córkę kilkoma machnięciami różdżki, jednak to Pansy dała Mirabell przewagę, pozwalającą obu dziewczynom utrzymać się przy życiu. Gordon miał spore trudności, walcząc na dwa fronty. Obie czarownice, mimo młodego wieku, walczyły zawzięcie, korzystając z całej dotychczasowej wiedzy. Mirabell nie ukończyła nawet piątego roku w Beauxbatons, a wcale nie ustępowała pola. Nagle w salonie pojawił się jeszcze jeden czarodziej, huknęło kolejne zaklęcie. W rezydencji zawaliła się część sufitu, wyzwalając tumany kurzy. W pomieszczeniu lewo było cokolwiek widać. Pansy w ostatniej chwili umknęła przed walącymi się odłamkami. Uskoczyła za fotel. Kątem oka dostrzegła Mirabell, która wciąż stała na schodach, próbując dojrzeć coś ponad unoszącym się pyłem. W dodatku jedna z ciężkich zasłon zajęła się ogniem. Kolejne kłęby dymu jedynie potęgowały zamieszanie. Pansy dostrzegła zielony promień ułamki sekundy przed tragedią. Nie zdążyła nawet krzyknąć, aby ostrzec Mirabell. Ciało młodej czarownicy potoczyło się po schodach, aby upaść niedaleko stóp Parkinson. Z gardła Ślizgonki wydostał się okrzyk czytaj furii, głos miała przepełniony żalem i wściekłością. Czuła się jakby ktoś odciął jej dopływ tlenu, a zamiast tego w jej płucach zapłonął żywy ogień. Wyprostowała się zza fotela, nie czuła żadnego strachu, co było czymś nowym w jej życiu. Dojrzała zarys męskiej sylwetki i odkryła w sobie pokłady nienawiści, o które do tej pory się nie podejrzewała. Uniosła różdżkę, formując w ustach słowa morderczego zaklęcia. Udało jej się. Zielony promień pomknął przez salon, dosięgając celu. Przerażenie mieszało się z ekscytacją. Jednak niepokój wcale jej nie opuścił. Wtedy usłyszała czyjś śmiech. Pomyślała, że martwi nie powinni się śmiać, była jak spetryfikowana. Spośród dymu wyłonił się jej wuj. Krwawił z lewego boku, ale zdecydowanie żył. Pansy nic nie rozumiała, zaczęła się cofać, czując, że wszystko stracone. Nie miała już żadnej nadziei. 

– Zabiłaś go, głupia dziewczyno! Zabiłaś go – wrzeszczał czarnobrody mężczyzna, śmiejąc się opętańczo. Parkinson kręciła głową, nie rozumiejąc co się stało. Nie rozumiała, co zrobiła. 

– Zabiłaś go, zabiłaś swojego tatusia. 

W salonie rozległ się trzask, to Pansy nadepnęła na różdżkę Mirabell. Magiczny patyk złamał się na dwoje, jednak dźwięk łamiącego się drewna, sprawił, że Parkinson oprzytomniała na kilka sekund. Nie miała pojęcia co się stało, z trudem rejestrowała sens słów swojego wuja. Wiedziała, że to niemożliwe, jej ojciec miał się ukrywać z dala od wszystkich krewnych. Widziała jak jej wuj unosi różdżkę, widziała ciało Miri, leżące u stóp schodów, widziała ogrom zniszczeń, wyrwę w suficie. Ale nie chciała tego widzieć, chciała uciec. Deportowała się, zostawiając za sobą zgliszcza. 

Kiedy znów trafili do okrągłego pokoju, cała trójka z wrażenia usiadła na podłodze. Nie czuli potrzeby, żeby cokolwiek powiedzieć. To była intensywna noc. Ani Draco, ani Blaise nie potrafili zrozumieć co się właściwie stało. Nie potrafili, również, postawić się na miejscu przyjaciółki. Parkinson straciła oboje rodziców, widziała ich śmierć, widziała śmierć ukochanej kuzynki. Żyła z myślą, że zabiła własnego ojca. Ale mimo wszystko - żyła. Tylko co to było za życie?

***

Hermiona obudziła się, usiadła na łóżku i spojrzała na pogrążoną w pół-śnie Ginny. Wczoraj rudowłosa Gryfonka miała kłopoty z zaśnięciem, aż w końcu panna Granger, obudzona po raz piąty, podała młodszej koleżance eliksir nasenny. Hermiona nie była zwolenniczką takich rozwiązań, jednak bezsenność, na którą cierpiała Ginny wymagała bardziej drastycznych środków. Panna Granger już w trakcie wakacji sporządzała dla Ginevry eliksir słodkiego snu. Jednak zapas mikstury szybko się kończył, a nic nie wskazywało na to, aby kłopoty ze snem minęły. 

Hermiona ubrała swoją zwykłą spódniczkę i białą bluzkę, starannie zawiązała krawat i narzuciła szaty z herbem Gryffindoru. Poczesała włosy co, jak na razie, zajęło jej najwięcej czasu. Zaczęła pakować torbę, spoglądając na plan. Dziś środa, więc Gryfonka zaczyna od eliksirów, potem dwie godziny transmutacji; niestety ze Ślizgonami. Następnie pierwsza w tym roku lekcja Obrony przed czarna magią, a po obiedzie czekały ją jeszcze zielarstwo i starożytne runy. Jeszcze raz przejrzała swoje wypracowanie z transmutacji. W między czasie panna Weasley otworzyła oczy, usiadła na łóżku i ziewnęła przeciągle. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na Hermionę. Pobudki po eliksirze nasennym nie należały do najprzyjemniejszych.

– Nie chcę cię martwić, ale za dziesięć minut musimy iść na śniadanie... – poinformowała Hermiona, zamykając swoją torbę. Ginny na krześle obok łóżka miała już przygotowaną czarną, dopasowaną spódniczkę i białą koszulę, a przez ramę krzesła był przewieszony krawat w złoto-czerwone pasy. Zwlekła się z trudem z łóżka i zabrała ubrania. Trochę kręciło jej się w głowie, poza tym tępy ból atakował jej skronie. Nienawidziła korzystać z eliksiru, jednak bywały noce, gdy zwyczajnie nie potrafiła się bez niego obejść.

– Gdzie idziesz? –zapytała ze zdziwieniem Hermiona, zmusiła się aby nie dodać „tak ubrana". Ginny spała w dużym podkoszulku po Charliem albo Billu i króciutkich spodenkach. Zazwyczaj obie dziewczyny przebierały się w sypialni, bo nie chciały natknąć się na Ślizgonów w drodze do toalety, ale najwidoczniej dziś Ginny wszystko się pomieszało.

– Przecież zaraz wrócę – mruknęła, wciąż zaspana Weasley i leniwie ruszyła w stronę drzwi. Hermiona nie skomentowała jej zachowania, zaczęła pakować dla koleżanki torbę. Zerknęła na jej plan, pierwsza oczywiście Obrona przed Czarną Magią, na której Ginny miała nieprzyjemność siedzieć z Zabinim. Hermiona pokręciła z niedowierzaniem głową. 

Ginny rozejrzała się po salonie, ale świecił pustakami. Od razu ruszyła w stronę łazienki. Już miała chwycić klamkę, jednak w ostatniej chwili krawat wypadł jej z rąk. Westchnęła podirytowana i schyliła się niezgrabnie, aby go podnieść. 

Blaise Zabini nie wierzył we własne szczęście. Przed sekundą opuścił toaletę i stanął na przeciw wypinającej się w jego stronę Weasley. Uśmiechnął się szeroko, mierząc odsłonięte nogi Gryfonki lubieżnym spojrzeniem.

– No, no, niezłe widoki – skomentował, kiedy dziewczyna w końcu się wyprostowała. Mimo że ją zaskoczył, Ginny wcale nie podskoczyła na dźwięk męskiego głosu. Odwróciła się, krzyżując ręce na piersiach. 

– Jesteś absolutnie obrzydliwy – skomentowała jedynie. Miała nadzieję, że policzki jej nie poczerwieniały, bo Ślizgon mimo wszystko ją zawstydził. 

– Oh, daj spokój. Kobiety potrzebują odrobiny atencji. 

– Atencji? – Ginny wysoko uniosła brew. Blaise wzruszył ramionami. 

– Stale próbujecie zwrócić na siebie uwagę. Czy to strojem, czy makijażem, czy zachowaniem... Długo by wymieniać. 

– Więc uważasz, że kobiety ubierają się dla facetów? Że nakładają make-up dla facetów? – zapytała ze śmiechem i niedowierzaniem. 

– A niby dla kogo? 

– Na przykład dla siebie? Żeby poczuć się ładnie i komfortowo? Nie wierzę, że muszę tłumaczyć ci takie banały. – Dziewczyna westchnęła, a Zabini znów wzruszył ramionami i schował ręce do kieszeni. 

– W każdym razie... Masz niezły tyłek, Weasley. Bez względu, dla kogo ubrałaś te krótkie spodenki. 

Dziewczyna znów westchnęła, choć zdążyła się podirytować. Bez słowa zostawiła Blaise'a w salonie i zamknęła się w łazience, trzaskając drzwiami. 

– To był komplement, Weasley!! – usłyszała krzyk Zabiniego, zanim chłopak wyszedł z dormitorium. Ginny przejrzała się w lustrze. Wcale nie myślała, że to był jakikolwiek komplement. 

Zabini zszedł na śniadanie w wyśmienitym humorze. Przykre wydarzenia ostatniej nocy zupełnie przysłonił mu tyłek Weasely, a chłopak musiał przyznać, że chciałby oglądać takie widoki znacznie częściej. Dosiadł się do Draco i Pansy, którzy jedli w milczeniu. Cała trójka miała podkrążone oczy, a Pansy dodatkowo była niemal tak blada jak Malfoy. Blaise doskonale to rozumiał, zauważył również, że dziewczyna nie tknęła swojej porcji, ale nie mógł jej winić. Ze zdziwieniem odkrył, że Parkinson faktycznie straciła na wadze do zeszłego roku. Wcześniej nie zwrócił na to większej uwagi, ale teraz, przyglądając się jej badawczo, zauważył wystające obojczyki i ostrzejsze rysy twarzy. Ślizgonka nie rozstawała się również ze skórzanym paskiem, którym przytrzymywała każdą spódnice czy spodnie. Zabini natychmiast podsunął jej talerz. 

– Zjedz coś, musisz nabrać sił – powiedział, siląc się na swój pogodny ton. Pansy uniosła brew. 

– Jakoś nie jestem głodna – powiedziała sarkastycznie. Malfoy westchnął, przenosząc na nią wzrok. 

– Blaise ma rację, za chwilę będziesz półprzezroczysta. Powinnaś więcej jeść. 

– I kto to mówi – odgryzła się Ślizgonka, ale posłusznie zabrała się za owsiankę. Malfoy usłużnie nalał jej kawy. Astoria zmrużyła podejrzliwie oczy, widząc to wszystko. Nie przypominała sobie dnia, w którym Malfoy był tak uprzejmy w stosunku do Pansy. Nachyliła się w ich stronę, licząc, że posłucha cześć rozmowy, ale jak na komendę trójka przyjaciół zamilkła. Astoria niechętnie wróciła do swoich koleżanek, plotkujących o nowym chłopaku Daphne. Wszystkie zachodziły w głowę, aby odkryć jego tożsamość. 

Po śniadaniu Draco miał historię magii, a potem dwa bloki transmutacji z Gryfonami, co oznaczało, że Granger będzie się wymądrzać przez bite dwie godziny. W myślach poprosił Salazara o litość, ale nie uszedł dwóch kroków, gdy zatrzymała go Astoria. Blondynka, jak zwykle, prezentowała się nienagannie. Jej włosy zdobiła aksamitna opaska, nie przesadziła z makijażem, a w prostym mundurku wyglądała zwyczajnie lepiej niż reszta uczennic. 

– Nie mam czasu – rzucił cierpko Malfoy zamiast powitania. 

– Ciebie też miło widzieć – odparła dziewczyna, puszczając jego uwagę mimo uszu. 

– Czego chcesz? Trochę się śpieszę. 

– Na lekcje z McGonagall? Oh błagam, nikt by w to nie uwierzył. 

– Mów czego chcesz i nie marnuj mojego czasu. 

– No dobrze, nie chciałam być niedelikatna, ale nie dajesz mi wyboru. – Dziewczyna przestąpiła z nogi na nogę, bawiąc się włosami. 

– No więc?

– No więc zszedłeś się w końcu z Pansy? – zapytała, obserwując jego reakcję. Draco uniósł wysoko brwi. Nie rozumiał na jakiej podstawie Astoria wyciągnęła takie wnioski. 

– Nie, a poza tym co cię obchodzi z kim się spotykam? 

– Pansy wczoraj wychodziła w środku nocy, a dziś oboje macie podkrążone oczy. Poza tym byłeś dla niej miły na śniadaniu. Miły! – Malfoy potarł skronie, próbując odtworzyć tok rozumowania Greengrass. 

– Nie „zszedłem się" z Pansy, jak to określiłaś. Jesteśmy przyjaciółmi jak mniemam. Ale to nie zmienia faktu, że nie powinno cię to obchodzić. 

– Ale mnie obchodzi! Ty niczego nie rozumiesz! – Blondynka podniosła głos, ale szybko się opanowała. Malfoy widział, jak zaciskała ręce w pięści. Znów podniosła na niego wzrok, przyklejając do ust wyuczony uśmieszek. 

– Czego nie rozumiem? To, że do czegoś między nami doszło, nie oznacza, że teraz... 

– Oh, nazywaj rzeczy po imieniu! Wykorzystałeś mnie! 

– Ja?! Sama tego chciałaś, mówiłem ci tysiące razy, że to tylko seks, że nie zbudujemy na tym związku, czy co tam sobie uwidziałaś. 

– Dlaczego nigdy nie dałeś mi szansy? – zapytała dziewczyna, patrząc mu prosto w oczy. Wciąż nie mogła pogodzić się z odrzuceniem. Astoria zawsze dostawała to, czego chciała, ale z Draco było inaczej. Naprawdę się zaangażowała, polubiła jego towarzystwo, imponował jej. Ofiarowała mu całą siebie, a Malfoy zwyczajnie ją odrzucił. Nie mogła tego znieść. Sprawił, że czuła się niewystarczająca. 

– Nie jestem typem, który chce się angażować. Mówiłem ci to od początku. 

– Oczywiście, nie masz sobie nic do zarzucenia. To po prostu ja jestem histeryczką! 

– Poniekąd – mruknął Draco, patrząc w sufit. 

– Nie wierzę, że chciałam cię dziś zaprosić do siebie, że kupiłam nowe... 

– Jestem na dzisiaj już umówiony – palnął Malfoy. Miał już dość paplaniny Astorii, chciał uciec z tego przeklętego korytarza. Wprost marzył o lekcji z McGonagall. 

– A więc dobrze. W takim razie wszystko między nami skończone – powiedziała dziewczyna dramatycznym tonem. Nie spuszczała wzroku z twarzy chłopaka, licząc, że dostrzeże choćby cień wahania. Jednak Malfoy był, jak zwykle, obojętny. Nie doczekawszy się jego odpowiedzi, wyminęła go z dumnie uniesioną głową. Astoria ruszyła przez korytarze Hogwartu, przyciągając zawistne i pożądliwe spojrzenia. Choć czuła się jak królowa, gdzieś w środku serce łamało jej się na małe kawałeczki. 

*

Hermiona Granger rozkoszowała się wrześniowym słońcem, odrabiając pracę domową na błoniach. Za jej przykładem poszła część hogwarckiej młodzieży i wkrótce rozległa łąką pokryła się kolorowymi kocami i narzutami. Wszyscy chętnie korzystali z dobrej pogody. Jedynie Ginny nie potrafiła cieszyć się słońcem, wciąż na nowo rozpamiętywała słowa Zabiniego, a w dodatku trajkotała o zbliżającym się szlabanie. Hermiona powoli miała jej serdecznie dość, z drugiej strony nie dziwiła się, że młodsza dziewczyna wszystko aż tak przeżywała. Panna Granger dobrze wiedziała ile stresu może kosztować konfrontacja ze Ślizgonami. Sama Hermiona nie mogła narzekać, bo Malfoy zachowywał się względem niej wzorowo. Ignorował ją na każdym polu, a ich interakcje ograniczył do minimum. Granger nie marzyła o lepszej sytuacji. Jednak Ginny nie mogła powiedzieć tego samego. Przez ostatnie sześć lat wydawała się być obojętna mieszkańcom lochów, ale w ciągu siódme roku sytuacja się zmieniła. A wszystko przez Blaise'a Zabiniego, który na swój życiowy cel obrał dokuczanie dziewczynie. Ginny czasem myślała, że to takie końskie zaloty, jednak głos rozsądku upominał ją, że przecież nie mają z Zabinim po czternaście lat. Z drugiej strony nie potrafiła sobie wyobrazić, że naprawdę podobała się Zabiniemu. Ginny podejrzewała, że to wszystko zmierza do jakiegoś przykrego żartu, którego miałaby być ofiarą. Niedoczekanie! Myślała, będąc nadmiernie ostrożną, jeśli chodziło o kontakty ze Ślizgonami. Cała ta przemiana Parkinson też jej śmierdziała, ale póki Pansy była nieszkodliwa i nie wchodziła nikomu w pardę, Ginny postanowiła dać jej spokój. W końcu dziewczyna położyła się na trawie obok Hermiony, przymykając oczy. Granger odetchnęła, rozkoszując się ciszą, mogła wrócić do odrabiania lekcji. 

Dziewczyny ominęły kolację, siedząc na błoniach do późna. Wieczór był wyjątkowo ciepły, poza tym Hermiona uparła się, że pomoże Ginevrze z transmutacją. Zanim Ginny przekonała przyjaciółkę, że więcej nie zniesie i powinny zakończyć, póki jeszcze mózg nie wylewa jej się uszami, wybiła ósma. W drodze do zamku dyskutowały o szlabanie Harry'ego, który drugi wieczór z rzędu miał spędzić w towarzystwie Pansy Parkinson. Nastolatki były bardzo zdziwione, bo żadna nie słyszała, żeby Potter w jakikolwiek sposób skarżył się na Ślizgonkę. Zupełnie jakby się dogadywali, obu wydało się to nad wyraz podejrzane. Hermiona obiecała, że spróbuje wypytać Rona, gdy tylko zostaną sam na sam. Ginny prychnęła, co nie uszło uwadze panny Granger. 

– Jeśli chcesz coś powiedzieć, to powiedz teraz – rzuciła dość ostro Hermiona. Ginny posłała jej zdziwione spojrzenie. 

– Po prostu ty i mój brat, sam na sam, to chyba nigdy się nie wydarzy. 

– A niby co to ma znaczyć? – Hermiona aż przystanęła, krzyżując ręce na piersiach. 

– Słuchaj, nie chcę się kłócić.

– Sama zaczęłaś tym wymownym prychnięciem! – Ginny tylko wywróciła oczami. 

– Po prostu uważam, że jesteś trochę zbyt sztywna w tych sprawach. W ogóle z Ronem nie okazujecie sobie żadnej czułości. Nie żebym chciała to oglądać – dziewczyna skrzywiła się teatralnie – Ale myślę, że wasz związek jest bardziej z przyzwyczajenia i poczucia obowiązku niż czegokolwiek innego. – Obie zamilkły. Hermiona ważyła słowa przyjaciółki, do oczu napłynęły jej łzy i z całych sił próbowała się nie rozpłakać. Ginny miała rację i choć panna Granger nie chciała tego przyznać, w relacji z Ronem brakowało uczucia. Brakowało przysłowiowych motylków. 

– Przepraszam, jeśli to zabolało – powiedziała Ginevra, obserwując z niepokojem twarz przyjaciółki. Uważała jednak, że Hermiona powinna to usłyszeć.

– W porządku Ginny, wracajmy do zamku. Już po kolacji – powiedziała Hermiona odrobinę piskliwe, ukradkiem ocierając łzy rękawem swetra. Weasley wybałuszyła na nią oczy. 

– Po kolacji?! Na Merlina, mój szlaban! 

Zanim Hermiona zdążyła odpowiedzieć, Wealsey pędem ruszyła w stronę zamku, nie oglądają się za siebie. Nie mogła uwierzyć, że spędziła całe popołudnie pomstując na ten przeklęty szlaban, żeby finalnie o nim zapomnieć. Była pewna, że Filch i Slughorn postanowią ukarać jej spóźnienie. Jednak dotarła pod salę w samą porę. Zabini już na nią czekał, opierając się o ścianę. Ręce miał w kieszeniach, ale kiedy zauważył nadbiegającą Weasley, szybko się wyprostował. 

– Prawie się spóźniłaś – mruknął, gdy Ginny próbowała złapać oddech po szaleńczym biegu. Wtedy też nadszedł woźny, mamrocząc coś pod nosem. 

– Mam zaprowadzić całą czwórkę pod Salę Pamięci, a gdzie ci drudzy?! – Rzucił nastolatkom wrogie spojrzenie, zupełnie jakby próbowano mu zrobić na złość. Ginny ze zdziwieniem popatrzała na Zabiniego, ale Ślizgon miał równie zaskoczoną minę. 

– O kim pan mówi? Tylko my dostaliśmy szlaban – zaczął Blaise niepewnie. 

– Sam ich przyłapałem, Pani Dyrektor osobiście wyznaczyła karę. Pytam po raz ostatni; gdzie oni są?! 

Wtedy w końcu korytarza Ginny dojrzała jeszcze dwie sylwetki. Szybko rozpoznała dziwaczny chód Neville'a i jakoś zrobiło jej się cieplej na sercu. Co prawda uznała to za podejrzane, że przyjaciel nie zająknął się, że również zarobił szlaban. Jednak Ginny poczuła się dużo bardziej komfortowo na myśl, że nie spędzi wieczoru z Blaise'm sam na sam. 

– Przepraszamy za spóźnienie, ale profesor Barkley zatrzymał Daphne, to jest Greengrass po lekcji i... 

Filch zmrużył gniewnie oczy, odwracając się w stronę nowo przybyłych. 

– Ah, wymówki! Opowiecie to wszystko profesorowi Slughornowi, nie będzie zachwycony, że musi na was czekać! Banda nieodpowiedzialnych smarkaczy – mruczał pod nosem woźny, prowadząc całą czwórkę pod gabinet Mistrza Eliksirów. Ginny po drodze wypytywała o okoliczności, w których Neville dostał szlaban, ale chłopak wydał się jej dziwnie zmieszany. Zupełnie jakby coś ukrywał. W dodatku pannę Wealsey niezmiernie interesowało dlaczego Daphne Greengrass jest w to wszystko zamieszana. Widziała niechęć przyjaciela do zwierzeń i zaniechała dochodzenia. Przynajmniej na jakiś czas. 

Slughorn powitał ich z uśmiechem, co jeszcze bardziej zdenerwowało Filcha, który odszedł, pomstując na uczniów pod nosem. Horacy próbował udać surowego przy odbieraniu różdżek, jednak nie wypadł zbyt przekonywująco. 

– Wpadnę za dwie godzinki do Sali Pamięci, aby upewnić się, że wszystko jest uprzątnięte. Żadnych czarów! Z resztą wasze różdżki poczekają na was w moim gabinecie. Uciekajcie i nie pakować się więcej w kłopoty! – poinstruował, oddelegowując uczniów. Cała czwórka ruszyła do Sali Pamięci. Byli dobrej myśli, jeśli tylko będą współpracować, zadanie powinno zając im mniej niż dwie godziny. Ginny chwyciła Neville'a pod ramię i wygłupiając się z przyjacielem po drodze, śmiało ruszyła przez korytarz. Nie uszło uwadze Zabiniego, że Daphne Greengrass zaciskała pięści ze złości, widząc to wszystko. Brunet jednak nie mógł pojąć dlaczego. 

*

Hermiona wracała do dormitorium prefektów, zdążyła się odrobinę uspokoić, bo słowa Ginny naprawdę ją zabolały. Wciąż pociągała nosem w drodze na czwarte piętro, a oczy nadal miała zaczerwienione. Nie prezentowała się najlepiej. Stanęła przed portretem rycerza, żeby wymruczeć hasło. Kiedy w końcu znalazła się w dormitorium, powitał ją uradowany Malfoy:

– Oh Granger! Jesteś w samą porę. 

Dziewczyna wytrzeszczyła na niego oczy, ani swobodny ton, ani błąkający się na jego ustach uśmiech zupełnie nie pasowały do Draco. 

– „W samą porę" na co? – wykrztusiła, kiedy pierwszy szok minął. Draco oparł się nonszalancko o barek, chowając ręce do kieszeni eleganckich spodni. 

– Blaise i Weasley właśnie zaczynają szlaban, więc mamy chwilę dla siebie, możemy swobodnie dopracować pikantne szczegóły naszego ślizgońskiego planu – powiedział spokojnie dziwnie uradowany. Hermiona jeszcze bardziej uniosła brew. Myślała, że się przesłyszała. Nie poznawała swojego współlokatora do tego stopnia, że przeszło jej przez myśl, że ktoś pod wpływem eliksiru wielosokowego podszywa się pod Malfoya. Nawet nie wiedziała jak to skomentować, ale ani „pikantne szczegóły" ani „ślizgoński plan" nie zwiastował niczego dobrego. Draco odwrócił się tyłem do dziewczyny, majstrując przy barku. 

– Napijesz się ze mną, Granger? – zapytał, zerkając przez ramię. Hermiona tylko pokręciła głową. W końcu chłopak rozsiadł się w fotelu z pełną szklanką. Idąc w stronę Granger, zachwiał się niebezpiecznie, a kiedy na jego bladą twarz padło więcej światła, Hermiona połączyła wszystkie wątki. 

– Ty jesteś kompletnie pijany! – powiedziała triumfalnie, ale jednocześnie była rozbawiona. Draco nieznacznie się skrzywił. 

– Jestem? – zapytał, ale Hermiona nie wiedziała czy pyta jej, czy siebie samego. Blondyn machnął różdżką i zaczęła grać muzyka, kiwał głową w jej rytm, aż w końcu jego spojrzenie znów zatrzymało się na Hermionie. 

– Nie stój tak! Usiądź sobie Granger. To był długi dzień. 

Dziewczyna nie skomentowała tego, co powiedział, ale posłusznie usiadł na kanapie. Doszła do wniosku, że Draco miał całkiem przyzwoity gust muzyczny. Ślizgon nagle poderwał się z fotela i zachwiał niebezpiecznie. Hermiona obserwowała go w osłupieniu, nie przypominała sobie, żeby Malfoy kiedykolwiek robił coś „porywczo" lub „gwałtownie". Zawsze był opanowany, zdystansowany, a nawet odrobinę wycofany. Nigdy nie wiedziała u niego zbyt wielu emocji. Chłopak na raz opróżnił swoją szklankę i znów znalazł się przy barku. 

– Jestem pewien, że mamy jeszcze to wino, które lubisz – oświadczył, przeszukując trunki. Był tak zawzięty, że Hermiona nawet nie protestowała. Nie rozumiała co się z nim działo, ale zdążyła polubić pijaną wersję Ślizgona. Malfoy westchnął głośno. 

– Jednak nie, chyba tamta butelka była ostania, ale mogę ci nalać czegoś innego. Pigwówka? Whiskey? Miodowe piwo? Wino korzenne? Gin? 

– Na prawdę nie trzeba – wydukała zmieszana Gryfonka. Draco i tak zrobił jej drinka i postawił na stole, sobie nalał podwójną whiskey. 

– Jestem trochę zaniepokojona twoim stanem, ale jeszcze bardziej niepokoi mnie to, co mówisz o naszym planie... 

– A co mówię? – zapytał chłopak, zaabsorbowany postacią siedzącą na przeciwko. Hermiona odchrząknęła, trochę peszyło ją, że Malfoy jej się przygląda. 

– Mówiłeś o jakiś „pikantnych szczegółach" i jeszcze... 

– Przecież ustaliliśmy, że spróbujemy ich namówić na grę! Zgodziłaś się! 

– Tak, ale... 

– Nie ma „aleeee", musisz się wyluzować Granger. Napij się ze mną! – Draco nachylił się, aby podać jej drinka, Hermiona, nie chcąc robić problemów, chwyciła szklankę i przez chwilę ich dłonie się zetknęły. Dziewczyna szybko cofnęła ręka, bo poczuła jak przechodzi ją prąd. Draco został z drinkiem w dłoni, nie do końca rejestrował co się działo, bo wypił zdecydowanie za dużo. Czuł, że tylko zawartość szlaki dzieli go od zgonu, mimo to świetnie się bawił. Niezrażony znów podsunął Hermionie drinka i tym razem dziewczyna w końcu się napiła. 

– Barwo! Musisz dokładnie robić to samo z Weasley podczas imprezy. 

– Mam ją upić? – zapytała z niedowierzaniem nastolatka. Draco tylko wyszczerzył się w odpowiedzi i przytaknął. 

– A co z Harrym i Pansy? – dopytywała dziewczyna. Ślizgon zmarszczył brwi i zamyślił się na chwilę. 

– Nie wiem, czy Pansy jest w nastroju na imprezę... 

– Ale mówiłeś, że ona zawsze świetnie się bawi! 

– Przestań dopytywać! Musisz uszanować jej decyzję, zapytam, ale nie będę naciskał! – obruszył się kompletnie pijany Malfoy. Znów ją zaskoczył swoim zachowaniem, Hermiona nie mogła uwierzyć, że był tak opiekuńczy w stosunku do Parkinson. Gryfonce przebiegła przez głowę myśl, że może w końcu się zeszli. W międzyczasie Draco dopił swoją whiskey. 

– Cudownie się rozmawiało Granger, ale mnie już wystarczy – oświadczył, wstając z fotela. Znów się zachwiał i na miękkich nogach odszedł w stronę sypialni. Wpadł na framugę, ale koniec końców trafił do swojej sypialni. Hermiona usłyszała jeszcze, że szamocze się z ubraniem, a potem blondyn padł na łóżko. Urwał mu się film. 



Ten rozdział jest dla mnie bardzo ważny! Szczególnie wątek Pansy, dlatego bardzo proszę, dajcie znać jakie macie odczucia! Następna część już niedługo, obiecuję 

xoxo 

Pani M. 











Komentarze

  1. Jej napiszę komentarz jako 1 ♥ Rozdział cudowny! Ani trochę nie spodziewałam się że to był jej wujek i że ponad to zabił swoją córkę!!! Na koniec ta akcja z Dra... to znaczy z Malfoy'em i Hermi po prostu boska, proszę więcej takich. Ale czy musiałaś przerwać akurat w takim momencie!
    Czekam z niecierpliwością na 16 :-*
    Sama Wiesz Kto
    Ps. :Świetne zdjęcie Gin♡♥♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaaaaaaaaa!!! Cudowne!! Ten pomysł z przejściem Pansy na dobrą stronę jest genialny! Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością! Nie mogę doczekać się tego przyjęcia. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialne :D Gratuluję pomysłowości
    PANNA ANNA

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudeńko <3
    Czekam na kolejny świetny rozdział :D
    DiWa

    OdpowiedzUsuń
  5. Moja droga... Powiem tylko tyle: Pisz dalej albo ukatrupie! XD
    całuski
    ~AlexaRiddle

    OdpowiedzUsuń
  6. Aaaa kocham to ff! Kiedy next?

    OdpowiedzUsuń
  7. Długi I świetny rozdział.
    Czekam Na więcej
    http://milosc-zwycieza-nawet-nienawisc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział jest ok, ale wygląd bloga nie zachęca do czytania ;) Polecam skorzystać z jakiejś szablonownicy.
    Pozdrawiam
    http://stories-by-aru-and-saki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. To jest świetne!!! Ciekawe co dalej :) proszę pisz szybko :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wolałam poprzedni wystrój. :( Teraz trudno się to czyta. ;[

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeśli nie napiszesz 17 do środy to przestanę czytać twojego bloga:-( :'( :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aktualnie Kamila koncentruje się na miniaturce.... ale rozdział się pojawi jeszcze w tym tygodniu

      Usuń
  12. Świetneee! <3 Jejku biedna Pansy... :( Czytam dalej! :*

    OdpowiedzUsuń
  13. Mmm.. jakie zakończenie! :* ale ile się tutaj dzieje! Tyle akcji i w ogóle :D super! czytam dalej xd

    OdpowiedzUsuń
  14. Next czeka na mnie!
    hermioneaan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. nie nie NIE !!! nooooo czemu ??? dobrze ze nie musze czekać na kolejny rozdzial tylko mam go pod ręką :D

    Pani Smok

    OdpowiedzUsuń
  16. Wszyscy ze starszych klas oglądali się za Astorią....a ona nie była czasem w ostatniej klasie? XD Co do planu, to chyba najlepszy o najgłupszy na świecie. Lecę czytać co z niego wyniknie/Wiki

    OdpowiedzUsuń
  17. Podoba mi się! Kilka literówek, ale jest naprawdę fajnie. Lecę dalej.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty