Rozdział 15





Nauka pływania. 


Ginny pieczołowicie zapisywała pergamin, w jednej ręce trzymała pióro, w drugiej łyżkę z zupą. Gdy tylko doczekała długiej przerwy, pognała do Wielkiej Sali, aby się posilić i napisać list do George'a. Wyjeżdżając, obiecała bratu, że będzie regularnie pisać, a po dzisiejszych rewelacjach potrzebowała dać upust frustracji. Nawet nie zauważyła kiedy przysiadła się do niej Hermiona, a zaraz potem Harry i Ron.

– Wyglądasz jakbyś na prędce pisała wypracowanie, ale przecież nic nie zadali – skomentował Ronald. Dopiero wtedy Ginny podniosła głowę znad pergaminu.

– To list do George'a – mruknęła rudowłosa, dojadając swoją zupę.

– Wyglądasz na zdenerwowaną – zauważyła Hermiona, chciała być delikatna i nie wypytywać przyjaciółki, ale Ginevra nie potrzebowała dalszej zachęty. Wszystko im opowiedziała, wylewając trochę żółci.

– I tym sposobem muszę siedzieć z Zabinim na Obronie przed Czarną Magią! – zakończyła, wzdychając.

– Nie może być aż tak źle, Blaise nie jest najgorszy, ciesz się, że nie siedzisz na przykład z takim Malfoyem... – próbowała pocieszyć przyjaciółkę Hermiona.

– Nie taki zły?! Przez tego dupka, dostałam szlaban! W pierwszym tygodniu szkoły! – Denerwowała się młodsza Gryfonka. Hermiona nic nie odpowiedziała, zajęła się obiadem. Wolała nie wspominać, że jej przyjaciółka jest współodpowiedzialna za ten szlaban. Harry zmienił temat, chcąc rozładować napięcie. Dokończyli obiad w przyjemnej atmosferze, a Ginny zdążyła zanieść list do Sowiarni. Następnie ruszyła na zielarstwo wraz z Neville'm.

*

Minął cały dzień i w końcu Harry mógł usiąść przy kominku w pokoju wspólnym.

– Nie odpuszczają, co? – Odezwał się Ron, siadając obok na kanapie. Ciemnowłosy Gryfon pokręcił głową.

– Dowalili z transmutacji i eliksirów – powiedział okularnik.

– Ale na szczęście już mamy wolne – dodał Ron i położył nogi na dolą półkę w stoliku.

– Chciałbym... – mruknął Harry.

– A co, nowa misja ratowania świata? – zażartował rudowłosy siódmoklasista i poluzował sobie krawat, rozwalając się na kanapie.

– Wolę nową, jak to określiłeś "misję" niż szlaban z Parkinson – mruknął posępnie Harry.

– Co? To już dzisiaj?

– Taaa, wolałem o tym nie myśleć.

Potter wstał z kanapy i narzucił wyjściową pelerynę. Wsadził różdżkę za pasek w spodniach i przygładził włosy ręką, choć i tak jego fryzura pozostawiała wiele do życzenia.

– Powodzenia – powiedział Ron z uśmiechem.

– Dzięki! – krzyknął Harry, przechodząc przez dziurę pod portretem. Wyminął Romilde Vane, która posłał mu uroczy uśmiech.

Zbiegł po schodach na pierwsze piętro i już miał zejść po następnych do sali wejściowej, gdy zauważył Neville'a chodzącego w te i z powrotem po korytarzu jakby na coś czekał. Harry zrobił dwa kroki wstecz i zagadnął przyjaciela:

– Czekasz na kogoś?

Neville gwałtownie się odwrócił, Harry'emu wydał się poddenerwowany.

– O! – wydał z siebie okrzyk zaskoczenia. – Ja tylko... no wiesz. Właśnie miałem iść do wieży Gryffindoru. – Longbottom lekko się zmieszał i zaczerwienił, po czym pewniejszym tonem dodał:

– A co ty tutaj robisz?

– Muszę iść na szlaban z Parkinson – mruknął posępnie Harry w odpowiedzi. Schował ręce do kieszeni.

– Aha, nooo... Nie zazdroszczę zmarnowanego wieczoru, ale nie będę cię zatrzymywał – odparł Neville, chcąc dać Potterowi do zrozumienia, że powinien już iść. Harry nie wyłapał tej aluzji, ale i tak pognał w stronę sali wejściowej. W połowie drogi poczuł, że ktoś na niego wpada. Zachwiał się, ale szybko chwycił poręcz schodów. Jego okulary leżały na ziemi, ale ktoś mu je podał. Założył je na nos i zobaczył przed sobą drobną postać Daphne Greengrass.

– Przepraszam... Harry – powiedziała zmieszana. Potter przyglądał jej się, nie zdolny wydusić słowa. W końcu Ślizgonka wyminęła go i pognała schodami na górę, rzuciła mu jeszcze jedno przepraszające spojrzenie i już jej nie było. Chłopak jeszcze chwilę stał na schodach, po czym otrząsnął się, przypomniawszy sobie o szlabanie. Zbiegł do Sali Wyjściowej. Pansy już na niego czekała.

– Spóźniłeś się... – mruknęła dziewczyna i obrzuciła go wymownym spojrzeniem. Harry nic nie odpowiedział, tylko powolnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Ślizgonka, chcąc nie chcąc, ruszyła za nim. Przeszli przez błonia w ciszy i dotarli nad jezioro. Ujrzeli błękitną taflę wody i przystanęli na chwilę.

– Wiesz, widziałem dziś Neville'a... – zaczął Harry, ale Ślizgonka szybko mu przerwała:

– Super, moje gratulacje – mruknęła sarkastycznie, żeby go zbyć. Parkinson wcale nie łudziła się, że spędzą miło czas. Podejrzewała, że każda próba nawiązania rozmowy skończy się kłótnią. Dokładnie przemyślała taktykę, którą postanowiła zastosować wobec Pottera. Nie chciała, żeby wchodzili sobie w drogę, toteż uznała dalszą konwersację za zbędą. Pansy była pewna, że zbyt się różnili, żeby móc spędzić wieczór w przyjaznej atmosferze. W dodatku nie czuła potrzeby „zaprzyjaźniania się" z Wybrańcem. Harry znowu próbował coś powiedzieć, ale Pansy widząc, że otwiera usta, rzuciła krótko:

– Daruj sobie.

Rozpoczęli patrol w milczeniu. Byli w połowie drogi aby obejść całe jezioro, gdy Pansy przemyślała całą sprawę raz jeszcze. Szlaban potwornie jej się dłużył, mięło zaledwie pół godziny, a ona już zdążyła przemarznąć i bliska była od zanudzenia się na śmierć. Potter nie był wymarzonym kompanem. Tak na prawdę nic o sobie nie wiedzieli, choć jeszcze przed rokiem deklarowali sobie nienawiść, a dziewczyna życzyła Harry'emu śmierci. Poświęcając tej sprawię dłuższą chwilę, Ślizgonka doszła do wniosku, ze z ich dwojga to akurat Potter ma większe prawa, aby szczerze jej nienawidzić i unikać. Mimo tego, to właśnie on próbował rozpocząć jakąkolwiek rozmowę. Cicho westchnęła, co nie uszło uwadze Harry'ego, ale nauczony doświadczeniem zignorował to, nie próbując zaczynać rozmowy. Parkinson toczyła wewnętrzną walkę pomiędzy schowaniem dumy do kieszeni a śmiercią z nudów. W dodatku gdzieś z tyłu głowy miała wieczór, w trakcie którego wraz z Potterem szukała zaginionych przyjaciół i choć robiła to niechętnie, musiała przyznać, że jego towarzystwo wcale jej wtedy nie przeszkadzało. Jednak wciąż coś ściskało ją w klatce piersiowej na samą choćby myśl, o wyciągnięciu ręki do Pottera. Chyba zwyczajnie było jej wstyd za jej zachowanie w ubiegłych latach. Aczkolwiek Pansy za żadne skarby nie zamierzała choćby poruszać tego tematu, samo myślenie o przyznaniu się do błędu powodowało u niej duszności i palpitacje serca. Dziewczyna była na to zbyt dumna.

Przeszli się jeszcze kawałek, zanim zdecydowała, że zapyta o tego nieszczęsnego Longbottoma. Wydawało jej się, że to w miarę bezpieczny grunt.

– Co tam mówiłeś o Neville'u? – zapytała, odgarniając niesforny kosmyk włosów za ucho. Jednak Gryfon nic nie odpowiedział. Dziewczyna spróbowała ponownie:

– Dobra, jak nie chcesz to nie mów. A propos... Wam też McGonagall zadała tyle z transmutacji? Przysięgam na Salazara, że z nią jest coś nie tak, to pierwszy tydzień szkoły! 

Chłopak nadal się nie odezwał. Harry poczuł się dotknięty zachowaniem Ślizgonki z początku patrolu. Mimo wszystko przyszedł odbyć karę z dobrym nastawianiem. Mając z tyłu głowy ich ostatni wspólny wieczór, chłopak łudził się, że szlaban nie będzie aż tak koszmarny. Bo chociaż narzekał od kilku dni, wcale nie uważał, że trafił najgorzej. Jednak zachowanie dziewczyny szybko ostudziło jego początkowy zapał. Stracił ochotę na jakąkolwiek konwersację z nią, a jej opryskliwość i pretensjonalny ton od razu przywołały na myśl Parkinson sprzed kilku lat. Toteż Potter uparcie milczał.

Pansy powoli zaczęła się irytować, nie mogła przeboleć, że kiedy w końcu zebrała się w sobie, aby przełknąć dumę i wyciągnąć rękę do Pottera, chłopak zaczął ją ignorować. Ślizgonka przystanęła i chwyciła go za ramię. Zaskoczony Gryfon odwrócił się do dziewczyny, mierząc ją nieprzychylnym spojrzeniem. Jednak to jej nie zniechęciło.

– Rzucono na ciebie Mimblewimble? – zapytała, żartując, aby rozładować napięcie. Jednak Harry stanowczym ruchem strzepnął jej rękę z ramienia i nic nie powiedziawszy, szedł dalej przed siebie. Pansy wzięła głęboki wdech, licząc do dziesięciu, a przy ośmiu starała się nie rzucić na Pottera uroku. Szli jeszcze kawałek, gdy w końcu Ślizgonka dobyła różdżki.

– Immobulus! – krzyknęła.

Harry okręcił się napięcie, wyciągnął różdżkę i jeszcze zdążył rzucić zaklęcie tarczy między siebie a Pansy. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Nie sądziła, że Potter tak szybko zareaguje, miała nadzieję, że uparty Gryfon dostanie nauczkę. Harry wymierzył różdżkę w Parkinson i mruknął:

– Levicorpus.

Dziewczyna uniosła się w powietrze i zawisła do góry nogami nad taflą jeziora. Zaczęła krzyczeć, jednocześnie przytrzymując spódniczkę, która, podlegając prawom grawitacji, odsłaniała zdecydowanie za dużo.

– Potter, puść mnie!

– Nigdy więcej nie celuj we mnie różdżką – wycedził Harry. Wcale nie miał ochoty w najbliższym czasie odpuścić Ślizgonce. Sam nie wiedział, dlaczego zareagował w ten sposób, ale czerpał pewną przyjemność z oglądania nieporadnej Parkinson, zdanej jedynie na jego łaskę lub niełaskę. Pansy mimo swojego fatalnego położenia, tylko przewróciła oczami i nic nie powiedziała. Miała nadzieję, że Gryfonowi, prędzej czy później, się znudzi.

– No Potter, puść mnie! Krew spływa mi do mózgu, zaraz zwymiotuję!

– Trzeba było myśleć zanim wycelowałaś we mnie różdżkę – odkrzyknął Harry. Parkinson wyglądała komicznie, zwisając głową w dół nad jeziorem. Jej czarna szata wyjściowa niemal dotykała wody, podobnie długie włosy. Mimo tego, jedyny szczegół, na który Harry zwrócił uwagę to krótka spódniczka, którą dziewczyna wciąż nieporadnie przytrzymywała rękami.

– Dobra Parkinson. Zróbmy tak, ty mi powiesz kto zaatakował Cię w pociągu, a ja cię puszczę.

– Nie znam tego człowieka – rzuciła krótko, nawet nie zastanawiała się nad kłamstwem, które tak łatwo opuściło jej usta.

– Jakoś ci nie wierzę – powiedział jedynie Harry, nie zdejmując zaklęcia.

– No puść mnie Potter, to nie jest zabawne!

– Powiedz co wiesz i będziesz wolna, to chyba uczciwe warunki.

– Uczciwe?! Na miłość Merlina, wiszę głową w dół nad jeziorem, w którym pływa niewiadomo co! Palce u rąk mi zaraz zamarzną, a ty mi mówisz o uczciwych warunkach?! – piekliła się Ślizgonka.

– Schowaj ręce do kieszeni – odparł Potter z dozą nonszalancji. Parkinson posłała w jego stronę zdziwione spojrzenie. Nie spodziewała się po nim takich zagrywek.

– Nawet tego nie skomentuję, ale możesz sobie podać rękę z Blaise'm! Faceci są tacy...

– Oszczędzaj ślinę Parkinson, robi się coraz zimniej, a ciebie nic nie przybliża do brzegu – rzucił Harry, przerywając jej. Faktycznie poczuł, że jego komentarz był nie na miejscu, ale nic nie mógł poradzić. Długie i odsłonięte nogi Parkinson działały na jego wyobraźnie. Potter pomyślał, że dziewczyna ma naprawdę ładną sylwetkę. Znacznie różniła się od wysportowanej Ginny, która, owszem, rzucała część Hogwartu na kolana, jednak Pansy miała w sobie coś ze szlacheckiego piękna. Jej rysy twarzy były ostre, a cała sylwetka smukła i pociągła. Pansy była nieoczywista. Harry uznał to za najlepszy przymiotnik. Otrząsnął się przerażony własnymi myślami. Przez chwilę nawet nie pamiętał w jakim celu trzyma wyciągniętą różdżkę.

– Jedyne czego chcę to informacje o tym Śmierciożercy, powiedz co wiesz i zdejmę zaklęcie.

– Słuchaj Potter, jeśli bym wiedziała cokolwiek to już dawno bym ci powiedziała. Po co miałabym coś ukrywać?

– Nie mam pojęcia, ale to logiczne, że mi nie ufasz!

– Uważasz, że spiskuję ze Śmierciożercami? – Pansy roześmiała się w głos. Domniemania Pottera były, jej zdaniem, wprost niedorzeczne.

– I tak ci nie wierzę, na pewno coś wiesz! W lochach aż roi się od plotek.

Chmury przysłoniły tarczę księżyca i w momencie pociemniało. Harry miał wrażenie, że gęsta mgła sunęła przez błonie, rozlewając się po jeziorze. Gwiazdy migotały blado, ale ani mgła ani ciemność, która na nich spłynęła nie wprowadziła mrocznej atmosfery. Potterowi ani na chwilę nie przyszło do głowy, aby porównać nagłą ciemność do tej, która spływała na świat przy pojawieniu się Dementorów. Było inaczej, zupełnie jakby księżyc chciał zapewnić im trochę prywatności, chowając się za gęstymi chmurami. Chłopak podszedł bliżej brzegu, bo ledwo już widział twarz Parkinson, a z jakiś względów lubił się jej przyglądać, co ze zdziwieniem odkrył dzisiejszego wieczoru.

– Harry, proszę puść mnie – powiedziała Pansy, niemal błagalnym tonem. Potter oniemiał, słysząc swoje imię w jej ustach. Zrobił jeszcze krok w jej stronę, ale dojrzał jedynie buntownicze i wściekłe spojrzenie. W ogóle nie dostrzegł tych błagalnych nut, które tak świetnie sfingowała Ślizgonka. Nie był pewny, co chciał zobaczyć, ale jej zacięcie, duma i wyniosłość trochę go rozczarowały.

– No dobra, jak chcesz.

Potter machnął różdżką, zdejmując zaklęcie i wtedy Pansy z wrzaskiem wpadła do jeziora.

*

Ron siedział na kanapie, raz po raz sięgając do pudełka z czekoladowymi żabami. Wieczór zaczynał mu się dłużyć.

– Pewnie Harry'emu się nudzi, i nic ciekawego się tam nie dzieje – mruczał pod nosem, przeglądając dzisiejszego Proroka Codziennego. Zatrzymał się na kolumnie z wydarzeniami sportowymi i pobieżnie przejrzał tabelę wyników z ostatnich meczy Quidditcha. W tym momencie przez dziurę pod portretem przeszła Hermiona i usiadła obok niego. Ron od razu porzucił gazetę, skupiając całą uwagę na dziewczynie. Z radością zauważył, że Hermiona wpięła we włosy srebrne spinki, które kupił dla niej z okazji urodzin.

– A gdzie Harry? – zapytała Granger, rozglądając się po pokoju wspólnym.

– Na szlabanie z naczelną kretynką Slytherinu – mruknął jedynie Weasley. Hermiona uniosła wyżej brew.

– Pansy ostatnio ma lepsze momenty – rzuciła dziewczyna, chwytając gazetę, którą porzucił Ron.

– Cieszę się, że zawierasz nowe znajomości, ale na Ślizgonów trzeba uważać. Chyba nie muszę ci tego mówić...

Gryfon posłał swojej dziewczynie znaczące spojrzenie. Żadne z nich nie zapomniało w jaki sposób Parkinson czy Malfoy traktowali ich w przeszłości. Ronald uważał, że Hermiona powinna najpierw usłyszeć szczere przeprosiny zanim zacznie rozdawać drugie szanse na lewo i prawo. Jednak nie powiedział tego na głos. Nie chciał zaczynać kolejnej kłótni, a Hermiona najwidoczniej zaczęła żywić w stosunku do Pansy cieplejsze uczucia.

– Nie przesadzasz czasem? – zapytała Hermiona, wertując gazetę. Wcale nie uważała, że postępuje pochopnie. Parkinson nie dała jej żadnego powodu, aby być podejrzliwą. Granger zwyczajnie wierzyła, że ludzie się zmieniają. Chciała dostrzegać dobro i potencjał, w każdej napotkanej istocie. Nawet w tych, którzy zamieszkiwali lochy.

– Tylko mówię, żebyś była ostrożna. Jeśli Parkinson zmienia się na lepsze to świetnie, ale niech optymizm nie przysłoni ci minionych siedmiu lat.

– Zdrowego rozsądku mi nie brakuje – rzuciła kwaśno Hermiona. Ron westchnął cicho, ale nic więcej nie powiedział. Chciał zmienić temat i spędzić z dziewczyną miły wieczór, ale zanim zapytał o jej plany na weekend, Granger podniosła się z kanapy.

– Piszą tutaj o nowej recepturze na Felix Felicis, to na pewno jakieś brednie, ale muszę to sprawdzić! Będę w bibliotece – oświadczyła, machając Ronowi gazetą przed nosem. Chłopak pokiwał głową, siląc się na uśmiech. Przez chwilę miał ochotę wybrać się z Hermioną, ale zaraz potem przypomniał sobie, że obiecał zaczekać na Pottera.

– Dobrze, w takim razie zobaczymy się jutro rano – powiedział, całując Gryfonkę w czubek głowy. Granger uśmiechnęła się pod nosem.

– Ładnie ci w tych spinkach – mruknął jeszcze, odgarniając jej włosy z twarzy. Hermiona zarumieniła się, przytuliła Ronalda na pożegnanie i pognała w stronę biblioteki. Kiedy zniknęła Ron wymownie spojrzał na zegarek, Harry powinien już wrócić. Chwilę potem zorientował się, że za niecałe dziesięć minut pani Prince zamykała bibliotekę. Jednak nie zdążył zatrzymać Hermiony. Został sam.

*

Ślizgonka wpadła do jeziora. Była tak wściekła na tego przeklętego Pottera jak nigdy wcześniej. Wpadła do wody głową w dół, ale udało jej się na chwilę wynurzyć aby krzyknąć:

– Nie umiem pływać!

Było to perfidne kłamstwo, ale poskutkowało. Pansy nabrała dużo powietrza i zanurzyła się w wodzie. Pomyślała, że bardziej morka nie będzie, a jeśli uda jej się napędzić Potterowi stracha, to będzie choć trochę warto. Żałowała, że nie ma swojej różdżki, aby wyczarować bąbel powietrza, jednak gdy Harry ugodził ją zaklęciem swobodnego zwisu, Pansy upuściła swoją różdżkę w wysoką trawę. Zupełnie nic nie widziała, mogła jedynie błagać Salazara, żeby żadne morskie stworzenia nie usłyszały tej wrzawy. Harry przeklnął pod nosem, nie mógł uwierzyć, że przyjdzie mu zapłacić za swój niewinny żart. Sam nie wiedział co go podkusiło, aby udzielić Parkinson lekcji pływania. Nie myśląc wiele, ściągnął pelerynę, bluzę, koszulkę i trampki. Wskoczył do jeziora, zaciskając palce na różdżce, która świeciła na niebiesko. Nigdzie nie widział Ślizgonki, mimo zaklęcia, które działało nawet pod wodą. Wynurzył się, aby nabrać powietrza i zanurzył jeszcze głębiej. Żałował, że Hermiona nie nauczyła go zaklęcia, pozwalającego wyczarować powietrzną bańkę. Harry czuł, że zamarza w lodowatej wodzie. Zaczął panikować, bo po Ślizgonce nigdzie nie było śladu. Nie było mu szkoda Parkinson, uważał, że zasłużyła na kąpiel w lodowatej wodzie, jednak nie chciał być odpowiedzialny za jej ewentualną śmierć w mrocznej toni. Raz po raz wynurzał się, aby zaczerpnąć powierza, wykrzykując jej imię. Pansy zza zarośli obserwowała poczynania Pottera i choć zamarzała, a przemoczona szata nieprzyjemnie kleiła się do jej ciała, ledwo powstrzymywała śmiech. Odczuła niemałą satysfakcję z przechytrzenia Harry'ego. Wciąż stała po kolana w wodzie, więc wyszła na brzeg, przedzierając się przez tatarak. Zaczęła się rozglądać za swoją różdżką, która musiała upaść gdzieś niedaleko. Kiedy kolejny zimny podmuch owiał jej twarz, zachwiała się. Czuła, że przemarzła jak nigdy wcześniej, a mokre ubrania i włosy obklejające twarz nie poprawiały jej fatalnej sytuacji. W końcu dostrzegła różdżkę i pochwyciła ją szybko. Próbowała przypomnieć sobie jakiekolwiek zaklęcie, które byłoby pomocne w tej sytuacji, jednak nic nie przychodziło jej do głowy. Niezadowolona wyczarowała jedynie niewielki płomień, od którego buchało przyjemne ciepło. Chłopak wynurzył się ponownie, ale nie zauważył dziewczyny.

– Parkinson! – krzyknął rozpaczliwie, rozchlapując wodę wokół. Znów zanurkował. Ślizgonkę przeszły zimne dreszcze, a płomień z końca różdżki zamigotał i zgasł. Była cała przemoczona, rozbawienie minęło, teraz była po prostu wściekła. Znów wyczarowała obłoczek ognia, ale tym razem płomień był większy i bardziej widoczny. Potter wypłynął, żeby zaczerpnąć powietrza, ale tym razem zauważył Pansy stojącą na brzegu. Spojrzał na nią w taki sposób jakby mu właśnie powiedzieli, że Voldemort nadal żyje. Złość mieszała się ze zdziwieniem, ale chłopak nic nie powiedział. Podpłynął do niej i sprawnie wyszedł na brzeg. Stanął na przeciw Ślizgonki, wciąż zaciskając palce na trzonku różdżki. Pansy cofnęła się o krok, jednocześnie zerkając na nagi tors Pottera. Jego spojrzenie wyrażało czystą furię. To na powrót rozbawiło Pansy i dziewczyna wybuchła śmiechem. Harry chrząknął i ubrał koszulkę, która przykleiła się do jego mokrego ciała. Był przemoczony tak samo, jak dziewczyna. Parkinson opanowała rozbawienie. Harry wciąż się nie odzywał, próbując zdusić wszystkie paskudne zaklęcia, którymi miał ochotę potraktować Ślizgonkę. Zamiast tego szybkim krokiem podszedł do Pansy i przerzucił sobie dziewczynę przez ramię. Miał wrażenie, że w tych mokrych ubraniach ważyła tonę, ale dzielnie kroczył w stronę jeziora. Parkinson znów zaczęła wrzeszczeć i już wcale nie było jej do śmiechu. Waliła pięściami w plecy chłopaka, ale Harry był nie ugięty.

– Ostrzegam cię Potter! Puść mnie, idioto!

Gryfon był głuchy na prośby, groźby i obelgi dziewczyny. Wziął ją na ręce i wrzucił z powrotem do jeziora. Pansy pisnęła, ale już dawno była w wodzie. Wynurzyła się szybko, łapczywie łapiąc powietrze. Wyszła na brzeg, trzęsąc się jeszcze bardziej niż wcześniej i spojrzała na Harry'ego z pode łba. Jego kąciki ust uniosły się ku górze.

– I co się głupio śmiejesz? – zapytała, szczękając zębami. Harry parsknął śmiechem, widząc jej żałosna sylwetkę. Dziewczyna zrzuciła z siebie pelerynę ociekającą wodą i poczuła się lżejsza kilka kilogramów, jednak wciąż zamarzała. Sytuację pogarszał wiary, który bezlitośnie smagał twarz i ramiona Ślizgonki. Harry odczuł skutki przemoknięcia. Długość jeziora dzieliła ich od zamku, o którym jeszcze nigdy Parkinson nie myślała z takim pragnieniem. Harry ubrał na siebie suchą bluzę i buty, od razu poczuł się lepiej. Mimo, że spodnie wciąż miał przemoczone to chłód nie doskwierał mu tak bardzo. Pansy co prawda również miała na sobie sweter, ale wszystkie jej ubrania była doszczętnie przemoczone. Zdjęła golf przez głowę i wykręciła go w rękach. Ubranie wsiąknęło porządną porcję wody. Harry gapił się osłupiały na jej nagi brzuch i piersi okryte stanikiem.

– Normalny jesteś Potter? Odwróć się do cholery – powiedziała podirytowana, wciąż wykręcając w rękach sweter. Oddałaby wszystko za choć jedno zaklęcie osuszające, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Harry odchrząknął i pośpiesznie odwrócił się do niej plecami. Tłumaczył się w myślach, że wcale nie chciał tego widzieć, po prostu Ślizgonka go zaskoczyła, rozbierając się do bielizny. Parkinson klnęła pod nosem siarczyście, a Harry bał się odwrócić.

– To wszystko na nic – piekliła się dziewczyna, pozbywając się mokrej odzieży. Wylała wodę z butów.

– Gdzieś w trawie leży moja peleryna, jest sucha, możesz ją wziąć – odezwał się w końcu Potter, machinalnie zerkając przez ramię. Pansy stała pośrodku łąki w samej bieliźnie. Schylała się właśnie po swoją spódniczkę, ale jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Pottera i zamarła. Nagość specjalnie jej nie peszyła, jednak obnażanie się przed Gryfonem było dalece poza strefą jej komfortu.

– Odwróć się powiedziałam – warknęła jedynie, a potem podniosła swoje ubrania z ziemi. Dostrzegła też płaszcz, o którym mówił Harry i pochwyciła go łapczywie. Porzuciła pomysł zakładania wciąż mokrego swetra i spódnicy. Zamiast tego narzuciła na nagie ciało pelerynę Pottera i szczelnie się nią owinęła. Nogi niechętnie wsunęła w mokre buty.

– Dobra idziemy – zarządziła w końcu dziewczyna, a Harry natychmiast się odwrócił. Zmierzył ją spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Nie uszło jego uwadze, że Pansy wciąż trzymała w dłoniach swoje ubrania. Przeszli kawałek drogi, idąc gęsiego wydeptaną ścieżką pośród traw.

– Parkinson możesz przecież osuszyć się zaklęciem! – Potter doznał olśnienia, niesamowicie dumy ze swojego przebłysku geniuszu. Dziewczyna odwróciła się przez ramię, aby posłać mu spojrzenie pełne politowania.

– Wpadłam na to jakieś pół godziny temu Potter.

– To dlaczego zwyczajnie nie...

– Bo nie pamiętam formułki – rzuciła krótko, próbując ukryć zawstydzenie. Harry zaczął gorączkowo przeszukiwać zakamarki pamięci w celu znalezienie pomocnego zaklęcia. Jednak jedyne co przychodziło mu do głowy to czary związane z ogniem i nie chciał wypróbowywać ich na Pansy. Uważał, że i tak zafundował jej wieczór pełen wrażeń.

– Nic mi nie przychodzi do głowy – powiedział niemal przepraszająco. Ślizgonka tylko wzruszyła ramionami i szczelniej owinęła się peleryną.

– Nieważne, już prawie jesteśmy.

Resztę drogi przebyli w milczeniu. Pansy wciąż rozpaczliwie próbowała przypomnieć sobie pomocne zaklęcie, bo nie dawało jej to spokoju. Czuła, że odpowiedź ma na końcu języka, a jednak wciąż nie była w stanie uformować czaru. Pottera natomiast nękały wizję i obraz znad jeziora. Przez głowę wciąż przelatywał mu widok odsłoniętych nóg Parkinson, kiedy wisiała głową w dół i przytrzymywała krótką spódniczkę rękami, zaraz potem nie mógł wyrzucić z głowy Ślizgonki w samej bieliźnie, a także jej twarzy oblepionej mokrymi włosami. Zupełnie jakby ktoś zapętlił film w jego głowie. Nawet nie spostrzegł, kiedy dotarli do zamku. Odzyskał rozum dopiero w głównym hallu. Miała tam na nich czekać McGonagall, jednak zamiast niej powitał ich Filch. Woźny, jak zwykle, nie miał humoru.

– Pani Dyrektor kazała wam przekazać, że dzisiejszy patrol macie zaliczony. A teraz bierzcie się spać i nie szwendać się po korytarzach! – wygrażał się Filch. Jednak dwójka nastolatków jeszcze nigdy nie cieszyli się tak bardzo na widok woźnego. Uniknęli niewygodnych pytań dotyczących ich strojów. Bo z pewnością McGonagall nie omieszkałaby zapytać dlaczego Parkinson paraduje w dużym płaszczu, a swoje ubrania trzyma w rękach, jednak Argus Filch nie przykładał wagi do wyglądu uczniów. Dla niego wszyscy zawsze ubrani byli jakoś dziwacznie i nie na miejscu. Zupełnie też nie zwrócił uwagi na mokre włosy u obojga nastolatków. Harry i Pansy przeszli cały hall w milczeniu. Ślizgonka zatrzymała się przy zejściu do lochów. Potter stał już na pierwszym ze schodów, prowadzących na górę, do wieży Gryffindoru. Zmierzyli się spojrzeniami, jednak żadne nie miało żalu o to, co się wydarzyło. U obojga w kącikach ust czaił się uśmiech.

– Koszmarnych snów Potter – powiedziała w końcu Pansy i nie czekając na jego odpowiedź, zeszła do lochów.

*

Hermiona wertowała książkę, stojąc w jednym z działów pustej biblioteki. Wiedziała, że nie powinno jej tu być, ale wyczytane w Proroku rewelacje nie dawały jej spokoju. Światła w pomieszczeniu były zgaszone, a dziewczyna w ręku trzymała zapaloną różdżkę. Jej wzrok szybko przesuwał się po linijkach tekstu, chłonęła każde słowo. Wciąż porównywała informacje ze starego podręcznika z tymi, które znalazła w gazecie. Coraz bardziej uświadczała się w przekonaniu, że redakcję poniosła fantazja. 

– Granger? – Usłyszała za plecami czyjś zdziwiony głos. Wzdrygnęła się, myśląc, że to któryś z nauczycieli, ale odwracając się, ujrzała Malfoya. Chłopak stał ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i mierzył ją podejrzliwym spojrzeniem. 

– Co tu robisz? Już dawno zamknięte – dopytywał dalej. Hermiona prychnęła.

– Ukradłaś klucze? – zapytał. Hrrmiona wytrzeszczyła na niego oczy. 

– Nie jestem złodziejką! – powiedziała trochę głośniej, zapominając, że powinna zachować ciszę. Rozejrzała się nerwowo. 

– Jeśli ktoś nas przez ciebie znajdzie to dopiero będziesz miała kłopoty – powiedział wyniośle Draco i również rozejrzał się niespokojnie. 

– Jak tu weszłaś? – dopytywał wciąż chłopak. 

– Nie ukradłam kluczy, jeśli to sugerujesz – warknęła Granger. Na ustach Ślizgona pojawił się cwany uśmieszek. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej pęk kluczy. Pomachał nimi Hermionie przed nosem aż zabrzęczało. 

– Wiem, bo ja to zrobiłem. 

– Jakoś mnie to nie dziwi – mruknęła dziewczyna, przewracając oczami. 

– Ponawiam pytanie; Jak tu weszłaś? 

Granger westchnęła i niechętnie sięgnęła do kieszeni. Wyjęła z niej pęk kluczy, identyczny z tym, który trzymał Malfoy. 

– Nie ukradłam ich! – powiedziała od razu, widząc triumf na twarzy chłopaka. 

– Nie? 

– Nie! Jeśli już musisz wiedzieć to mam je od kilku lat. 

– A jak weszłaś w ich posiadanie? –nie dawał spokoju Draco. Był pewien, że dziewczyna złamała regulamin. Uważał to za szalenie zabawne, ponieważ Granger miała hopla na punkcie przestrzegania zasad. Gryfonka zignorowała jego pytanie. 

– A co ty tu w ogóle robisz Malfoy? – zapytała podejrzliwie. 

– Pierwszy o to pytałem. – Dziewczyna wywróciła oczami. 

– Błagam cię, widok mnie w bibliotece nikogo nie powinien dziwić. 

– Punkt dla ciebie – mruknął Malfoy, mierzyli się podejrzliwymi spojrzeniami, aż w końcu Hermiona westchnęła i przystąpiła do wyjaśnień, liczyła, że w ten sposób pozbędzie się natrętnego nastolatka. 

– Na piątym roku, kiedy Umbridge zarządziła przeniesienie części książek do działu ksiąg zakazanych, dorobiłam sobie klucze. Potrzebowałam dostępu do tytułów, które ta stara ropucha uznała za niebezpieczne. 

– Czy ktoś o tym wie? Przez „ktoś"rozumiem jakiegoś nauczyciela. McGonagall? – Granger podkręciła głową speszona. 

– Tak myślałem, ale będziesz miała kłopoty. – Malfoy czuł ekscytacje na myśl o odjętych punktach i szlabanie, który najpewniej nie ominie Granger. 

– Chwileczkę! – Hermiona podniosła głos. – Ty też złamałeś zasady, ukradłeś Filchowi klucze! 

– No i co z tego? Nikogo to nie zdziwi. 

– Może i nie, ale kara ciebie również nie ominie – powiedziała wyniośle Hermiona, krzyżując ręce na piersiach. Stali tak jeszcze chwilę. 

– Powiedziałam ci jak zdobyłam klucze, więc teraz chcę wiedzieć co tutaj robisz. 

– Uważaj, bo ci powiem. 

– Chwileczkę... – Hermiona gorączkowo zaczęła analizować fakty. – Jesteśmy w alejce z literaturą dotyczącą tylko eliksirów. Nie sądzę, żebyś zadał sobie tyle trudu, gdyby chodziło o pracę domową. Warzysz nielegalny eliksir! – odkryła triumfalnie. Draco się skrzywił. 

– Słuchaj mądralo, nikomu ani słowa, bo skończysz z tymi dorobionymi kluczami na dywaniku u McGanagall, rozumiesz? 

– Nie mogę zignorować tego, że coś knujesz Malfoy. Co to za eliksir? – zapytała podejrzliwie dziewczyna. 

– To nie twoja sprawa Granger. 

– Może nie moja, ale McGonagall chętnie się o tym dowie i zobaczymy kto będzie miał większe kłopoty! 

– Nie masz żadnych dowodów, to tylko jakieś twoje dziwne wymysły – Ślizgon silił się na spokój. 

– Akurat! Ostatni raz pytam, co to za eliksir?

– Nie mam na razie pojęcia – przyznał zgodnie z prawdą Malfoy. Receptury, która go interesowała, nie potrafił znaleźć w żadnej z ksiąg. Dodatkowo Granger zdążyła pozbawić go resztek dobrego humoru. Hermiona zmarszczyła brwi. 

– Co to za gierki Malfoy? 

– Eliksir, którego potrzebuje, nie istnieje. Albo przynajmniej nikt nie spisał receptury. 

– Nigdy o czym takim nie słyszałam – powiedziała powoli Hermiona, szukając w pamięci informacji o zaginionych recepturach. 

– Jakoś mnie to nie dziwi. W każdym razie Granger, ja nie powiem nikomu o twoim komplecie kluczy, a ty nawet nie próbuj rozpowiadać, że mnie tu widziałaś, rozumiesz?

Po tych słowach Draco wyminął dziewczynę i ruszył w stronę wyjścia z biblioteki. Hermiona była w ciężkim szoku. Jednocześnie myśl o zaginionym eliksirze zaczęła ją ekscytować. Zupełnie porzuciła rewelacje z Proroka Codziennego. 

– Zaczekaj! – krzyknęła za Malfoyem, ale chłopak zdążył opuścić bibliotekę. Hermiona zrezygnowana podeszła do pułki, przy której wcześniej stał Malfoy. Przejrzała tytuły, którymi potencjalnie mógł interesować się Ślizgon, ale nie znalazła niczego szczególnego. W końcu dała spokój i grubo po północy wróciła na czwarte piętro. Obiecała sobie, że bliżej przyjrzy się Malfoyowi i całej sprawie.

*

Daphne Greengrass rzuciła się na szyję Neville'owi. Chłopak uniósł ją delikatnie i okręcił wokół siebie. Na koniec pocałował jej pełne usta. 

– Nie potrafię wytrzymać bez ciebie ani jednego dnia – przyznała dziewczyna. – A jak dziś minąłeś mnie na korytarzu i nawet na mnie nie spojrzałaś! Myślałam, że zwariuje. 

– Oszalałaś? Tak się na ciebie zagapiłem, że aż Ginny zaczęła wypytywać co się stało! – Ślizgonka znów go pocałowała, a potem splotła ich palce. Spacerowali korytarzem, rzucając się za ręce. 

– Wpadłam na Harry'ego jak do ciebie szłam.

– Ja też go widziałem – odpowiedział Neville – Miał szlaban z Parkinson. Nie wiem co się wydarzyło, ale minę miał niezadowoloną. 

– Z Pansy? Z moją Pansy? – dopytywała z niedowierzaniem Daphne, jej koleżanka słowem się nie zająkła o szlabanie z Potterem. Greengrass zastanawiała się z czego to mogło wynikać. Wtedy wpadła na naprawdę zwariowany pomysł. 

– Ona i Potter byliby uroczą parą. – Neville wytrzeszczył na nią oczy. 

– Co ty wygadujesz? 

– Daj spokój, gdyby się zeszli nie musielibyśmy się ukrywać... – Daphne wróciła do uciążliwego dla Neville'a tematu. 

–Ale to się nie stanie, nawet nie potrafię sobie ich razem wyobrazić. 

– Dostali razem szlaban, więc musieli coś przeskrobać. Razem – Ślizgonka zaakcentowała ostanie słowo. Longbottom wciąż nie był przekonany, ale nie drążył tematu. Nie chciał się kłócić. Dotarli pod Pokój Życzeń, który od tygodnia był ich ulubionym miejscem schadzek. Przejście otworzyło się niemal od razu, weszli do środka, siadając na kanapie. Jej brzegi były nadpalone, ale od zeszłorocznego wypadku niemal wszystko, co pojawiało się w zaczarowanym pokoju nosiło ślad zaklęcia Szatańskiej Pożogi. Daphne usiadła chłopakowi na kolanach i niby od niechcenia zaczęła bawić się jego krawatem, żeby w końcu go rozwiązać i zdjąć Neville'owi przez głowę. 

– Co robisz? – wymruczał jej do ucha. Ślizgonka zrobiła niewinną minę, teraz zaczęła bawić się guzikami własnej koszuli. 

– Nic – mruknęła, rozpinając bluzkę. Neville'a coś ścisnęło w dołku. Chwycił jej ręce i powstrzymał dalsze rozpinanie koszuli. 

– Przestań – mruknął, odwracając wzrok. Doskonale wiedział do czego zmierza jego dziewczyna, ale wcale nie czuł się na to gotowy. Uważał, że Daphne wciąż jest za młoda, nie chciał jej skrzywdzić. Szatynka wręcz przeciwnie; od kilku tygodni inicjowała jakieś zbliżenie, wiedziała, że nie musi się spieszyć, ale chciała wiedzieć o co właściwie tyle szumu. Seks nie był dla niej tematem tabu, przy Astorii sporo się nasłuchała. Czuła, że Neville jest odpowiednią osobą i nie rozumiała dlaczego chłopak wciąż hamuje jej zapędy. 

– Nie chcesz mnie? – zapytała zrozpaczona, siadając na kanapie i puszczając ciepłe dłonie Longbottoma. Gryfon już kręcił głową. 

– Dobrze wiesz, że to nie tak. Pragnę cię bardziej niż kogokolwiek na całym świecie...

– Ale? – dopytywała dziewczyna, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Chłopak westchnął. 

– Daphne masz tylko piętnaście lat, wiem, że wydaje ci się, że jesteś niemal dorosła, ale naprawdę nie masz się z czym śpieszyć. Mamy mnóstwo czasu, chcę, żebyś czuła się przy mnie bezpiecznie i komfortowo. 

– W listopadzie kończę szesnaście lat, dlaczego wciąż traktujesz mnie jak dziecko?! 

– Nie traktuję cię jak dziecko, traktuje cię jak nastolatkę, bo nią jesteś. I ja też nim jestem, nie chcę, żebyś odczuwała jakąkolwiek presję. – Daphne prychnęła pogardliwie. Co prawda nasłuchała się od koleżanek, że niektóre mają pierwszy raz już za sobą, ale Ślizgonka wcale nie czuła, że te wyznania jakkolwiek na nią wpływają. Jednocześnie chciała dołączyć do tego zacnego grona piątoklasistek, które pierwsze doznania miłosne miały już za sobą. Daphne w ogóle nie zdawała sobie sprawy jak wielką presję odczuwała. W dodatku jej starsza siostra wciąż opowiadała o swoich miłosnych przygodach, co tylko przygnębiało Daphne. 

– Jeśli ci na mnie zależy to powinieneś... 

– Zależy mi i dlatego poczekam. Musisz zrozumieć, że nie traktuje cię jak przelotnej miłostki, chcę z tobą być, Daphne. Mamy na wszystko czas, musisz mi uwierzyć. – Dziewczyna spuściła głowę, nie mogąc spojrzeć mu w oczy. Łzy zapiekły ją pod powiekami i bardzo nie chciała, żeby Neville to zauważył. 

– Astoria mówi, że jeśli chcę zatrzymać przy sobie faceta muszę z nim iść do łóżka, inaczej znajdzie inną chętną – powiedziała piątoklasistka bardzo cicho, wciąż nie podnosząc wzroku. Longbottom westchnął i mocno ją do siebie przytulił. 

– Absolutnie nic nie musisz – powiedział łagodnie. – Nigdy więcej nie powtarzaj tych głupot, jeśli komuś na tobie zależy to nie będzie wywierał takiej presji. Spójrz na mnie – polecił dziewczynie, a potem delikatnie uniósł jej podbródek, aby móc spojrzeć w jej oczy. – Nie zostawię cię Daphne, ani teraz ani później, rozumiesz? Możemy nigdy nie uprawiać seksu, a ja wciąż będę przy tobie.

– To by była wielka strata – mruknęła dziewczyna, chcąc rozładować napięcie. Chyba oboje wyczuli, że zaczęło się robić zbyt poważnie. W końcu wybuchnęli szczerym śmiechem, a kiedy Neville złapał oddech przyciągnął Ślizgonkę do siebie i pocałował. 

– Zmieniłem zdanie, „nigdy" nie jest dla nas opcją – mruknął jej do ucha, a dziewczynie zrobiło się gorąco. Czuła, że się rumieni. 

– Naprawdę jestem gotowa – powiedziała nastolatka, poważniejąc. Neville pokręcił głową. 

– Wrócimy do tematu po twoich szesnastych urodzinach. 

– W porządku. 

Zakochani opuścili Pokój Życzeń kilka minut przed północą. Zakradanie się do lochów czy wieży Gryffindoru już nie było dla nich wyzwaniem. W ciągu ostatniego tygodnia robili to wiele razy i choć wciąż mieli się na baczności, przebywanie poza dormitorium w trakcie ciszy nocnej nie było dla nich ani trochę stresujące. Dostali się na trzecie piętro za pomocą ruchomych schodów. Po drodze rozprawiali o bagiennych roślinach, które w tym roku wyjątkowo mocno zafascynowały Gryfona. Mimo że Daphne najlepiej się czuła na lekcjach historii magii to wciąż uwielbiała słuchać o roślinach, którymi interesował się Longbottom. Zawsze marzyła o własnym ogrodzie stylizowanym na paryskie ogrody wampirzej arystokracji z XIX wieku. Nieraz pokazywała Gryfonowi swoje szkice takich ogrodów. Chłopak potrafił docenić jej rysunki, a czasem podrzucał jej ilustrację roślin, które Daphne z chęcią szkicowała. Mimo różnobarwnych krawatów wiele ich łączyło. 

Już mieli się żegnać, kiedy na ich drodze stanęła Pani Norris. Kotka wpatrywała się w dwójkę nastolatków. Jej żółte ślepia pozostawały nieruchome. 

– Sio! – Próbowała przegonić kota Daphne. Nie od dziś było wiadomo, że Pani Norris zwiastowała kłopoty. Jednak futrzak ani drgnął. Nastolatkowie podjęli szybką decyzję o uciecze, ale kiedy odwrócili się z powrotem w stronę ruchomych schodów na ich drodze, jak z podziemi, wyrosła zgarbiona sylwetka woźnego. 

*

McGonagall siedziała w swoim gabinecie, wypełniając sterty papierów. Naprawdę nie mogła zrozumieć jak Dumbledore potrafił porządkować całą dokumentację. To, o czym obecna dyrektorka nie wiedziała, to komórka na drugim piętrze do której Albus wynosił całą papierkową robotę. Dumbledore nigdy nie zaprzątał sobie głowy tak przyziemnymi sprawami. Minerwa zerknęła na zegarek wskazujący północ. Miała ochotę zostawić to wszystko w cholerę i położyć się spać. Jednak męczyła ją świadomość, że ledwie zaczął się rok szkolny, a ona już zalegała z raportami. Westchnęła i poprawiła okulary, które powoli zsuwały się z jej nosa. Brakowało jej poprzedniego dyrektora. Nie dość, że dawał sobie radę z tymi cholernymi dokumentami to jeszcze dużo lepiej rozumiał tą rozwydrzoną młodzież. McGonagall w myślach pomstowała na ostatnie roczniki, które jak co roku przysparzały jej zmartwień. Ktoś zapukał do drzwi.

– Proszę – odpowiedziała Minerwa odrobinę dziwiona tak późną porą wizyty. W drzwiach ujrzała kawałek łysiny Argusa Filcha. Wzniosła oczy ku niebu, pojawienie się woźnego nie zwiastowało niczego dobrego. 

– Pani profesor... – zaczął.

– Tak? – Spojrzała na niego spod okularów.

– Złapałem tych dwoje jak się kręcili po zamku. Po ciszy nocnej! 

Flich pociągnął za sobą Neville'a i Daphne, cała trójka stanęła przed obliczem dyrektorki. McGonagall powiodła spojrzeniem od zmieszanego Longbottoma do spokojnej panny Greengrass. Daphne wydała jej się nawet odrobinę wyniosła, zupełnie jakby rzucała dyrektorce wyzwanie. Stała z dumnie uniesioną brodą, a ręce skrzyżowała na piersiach. 

– No cóż, za przebywanie poza dormitorium po dziesiątej należą się ujemne punkty. Jednak wasze domy nie mają żadnych punktów, które mogłaby odjąć. Już panna Wealsey i pan Zabini się o to postarali... W takim wypadku. 

– Najlepiej wyrzucić ich ze szkoły! – wykrzyknął uradowany woźny. Dyrektorka spojrzała na niego z politowaniem. 

– Nie, nie będziemy nikogo wyrzucać. Natomiast szlaban was nie ominie. Doprawdy, czy wszyscy zwariowali... – mruczała pod nosem Minerwa, wypisując odpowiedni świstek. Podała go Neville'owi. 

– Stawicie się w środę wieczorem pod Salą Pamięci, profesor Slughorn dopilnuje waszego szlabanu. 

– Byli głośno! – dodał pośpiesznie Flich, licząc, że dyrektorka zaostrzy karę, jednak nic takiego nie miało miejsca. 

– Dziękuję ci Argusie, możesz wracać do siebie. Mam nadzieję, że już żaden głośny uczeń cię nie zbudzi. 

– Ale... – próbował dalej woźny. 

– Dobranoc! – ucięła krótko Minerwa, zaciskając usta w wąską linię. Filch niezadowolony wycofał się z gabinetu. Dwójka nastolatków chciała ruszyć tuż za woźnym, ale McGonagall ich zatrzymała. 

– Co właściwie wasza dwójka robiła na korytarzu po ciszy nocnej? I to razem! – zapytała, posyłając uczniom znaczące spojrzenie. Właściwie wątpiła, że doczeka się odpowiedzi, ale nie zaszkodziło spróbować. Dokładnie tak, jak McGonagall przewidział usłyszała kilka zgrabnie wypowiedzianych przez pannę Greengrass kłamstwo. Głównie o tym, że wcale nie byli razem, że to czysty przypadek i tym podobne. Dyrektorka wysłuchiwała podobnych tłumaczyć przez cały tydzień, toteż nawet nie miała ochoty tego roztrząsać. Odesłała Neville'a i Daphne do dormitoriów i zajęła się wypełnianem stosownych dokumentów. 

McGonagall kontynuowała pracę, przerywając raz po raz, aby upić trochę herbaty z czerwonej filiżanki. Zmarszczyła brwi i spojrzała na zegar, pokazywał już w pół do pierwszej w nocy, a stos papierów na jej biurku wcale nie zmalał. Usłyszała pukanie do drzwi i zamarła. Obiecywała sobie, że jeśli Filch przyprowadzi kolejnych uczniów to faktycznie wyrzuci ich ze szkoły. Kiedy w progu stanął Horacy Slughorn McGonagall odczuła niemałą ulgę. Profesor Eliksirów od razu to dostrzegł i uśmiechnął się pokrzepiająco. 

– Minerwo, przepraszam, że niepokoje o tak późnej porze, ale chciałbym z tobą porozmawiać o liczbie szlabanów rozdanych w tym miesiącu.

Dyrektorka odłożyła długopis, odsunęła stertę papierów na bok biurka i wskazała nauczycielowi miejsce na przeciwko siebie. Przetransmutowała przycisk do papieru w drugi kubek i nalała do niego herbaty. 

– Cukru? – zapytała, ale Horacy jedynie pokręcił głową. 

– A więc szlabany, tak, ja też jestem zaniepokojona. – Pogrzebała w szufladzie biurka i wyciągnęła zwinięty pergamin. Poprawiła okulary i zaczęła czytać:

– Ginevra Weasley, Blaise Zabini, Harry Potter, Pansy Parkinson, Alice Hawkins, Will Lamel, Neville Longbottom, Daphnie Greengrass.

– Co to za lista? – zapytał Horacy, wysłuchawszy nazwisk.

– To lista uczniów, którzy dostali szlabany i dziwnym trafem wszyscy są naszymi podopiecznymi Horacy. Poza tym wszyscy dostali szlabany parami. Nie mam pojęcia co tu się dzieje, ani od kiedy Gryfoni i Ślizgani postanowili zakopać topór wojenny w zamku panuje chaos.

– Nie nazwałbym tego rozejmem, nie po tym popisie, który panna Weasley i Blaise dali w Wielkiej Sali. 

– Masz całkowitą rację, z drugiej strony nie możemy zakazać widywania się Ślizgonom i Gryfonom, to by zaprzeczało wszystkiemu, co usiłowaliśmy zrobić, aby pogodzić te domy.

– Obawiam się, że masz całkowitą rację. Musimy jakoś znieść te wybryki i mieć nadzieję, że niedługo zaczną zachowywać się po staremu – mruknął Slughorn, a potem upił trochę swojej herbaty. Mistrz Eliksirów postanowił zmienić temat. 

– Minerwo? 

– Tak..? – Dyrektorka zachęciła do dalszego mówienia i jednocześnie dała znak, że słucha nauczyciela eliksirów, jednocześnie wypisując raport. 

– Wiesz, zastanawiałem się, czy przyjęłaś już ofertę Dumstrangu i Beauxbatons odnośnie wymiany?

– Zdecydowałam się ją odrzucić. – Slughorn już miał coś powiedzieć, ale McGonagall uciszyła go ruchem ręki i kontynuowała:

– Odrzuciłam ją, ponieważ oni po prostu chcieli, abyśmy im przysłali Harry'ego. On nie jest jakąś maskotką. Jeszcze mu się w głowie poprzewraca. – Horacy znów podrapał się po głowie. 

– Rozumiem, jednak musisz zrozumieć, że sława wyprzedza Pottera gdziekolwiek się nie zjawi, nie będziesz mogła go chronić w nieskończoność. 

– I wcale nie zamierzam, na zakończenie roku wyprawimy wspaniały bal, na którym Hogwart pożegna Pottera. W końcu chłopak ocalił szkołę więcej niż raz. 

– Ocalił nas wszystkich – dodał Horacy z nutą nostalgii. Minerwa nie mogła się z nim nie zgodzić. 

– Podoba mi się ten pomysł, mogłabyś też pomyśleć o zaproszeniu kilku byłych uczniów oraz przestawicieli z innych szkół. 

– Przyznam, że chodziło mi to pogłowie. Chętnie zobaczę się z Madame Maxime. 

– Mógłbym pomóc z listą gości, dobrze wiesz, że utrzymuję doskonałe kontakty z większością naszych najwybitniejszych uczniów. 

– Nie wątpię Horacy – mruknęła dyrektorka, podnosząc na niego rok znad sterty papierów. McGonagall w duchu ucieszyła się, widząc entuzjazm kolegi po fachu. Sama nie była pewna tego balu, ale Horacy pomógł jej podjąć decyzję. Zamierzała przedstawić swój pomysł gronu pedagogicznemu z samego rana. Wypili po filiżance herbaty z kieliszkiem brandy i Horacego wzięło na wspominki. Rozmawiali jeszcze długo, wspominając minione czasy i ich roczniki. W pewnym momencie dyrektorka otworzyła miód pitny i rozmowy toczyły się do rana, a jedynym światkiem tej rozmowy był księżyc, który przez okno wpadał do gabinetu dyrektorki.





Łapcie jeszcze ciepły, poprawiony rozdział! Literówki wyeliminuję w ciagu dwóch dni, ale już dziś chciałam wam wrzucić jeden z moich ulubionych rozdziałów w nowej odsłonie! Dodam tylko, że nowa wersja jest bogatsza o jakieś 5 stron tekstu, także jest co czytać. Dajcie znać jakie macie odczucia.

xoxo  Pani M. 












Komentarze

  1. Wow, dziękuję! Sceny ze szlabanem były takie boskie, że aż!! Aaaa! :D Cudowne! Szczerzyłam się jak głupia! xD Więcej takich! :DD Genialnie napisane, czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę kolejny rozdział c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Super piszesz czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne c: ale brakowało mi Hermiony!!
    Czekam na nexta
    PANNA ANNA

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny ten szlaban ;)) Oby więcej takich scen było :D
    Pozdrawiam
    DiWa

    OdpowiedzUsuń
  6. Zajebisty rozdział!!! Gdy czytałam o tej scenie nad jeziorem to szczerzyłam się jak głupi do sera XD Następnym razem poproszę taki sceny z draco i hermi.
    Sama Wiesz Kto♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Na Twoje życzenie 10 komentarz Pani M. Mam nadzieję że kolejny rozdział będzie jak najszybciej XD
    Całuski

    OdpowiedzUsuń
  8. Miałam dość długą przerwę, za co przepraszam, ale ponownie zabrałam się do czytania! :D
    Pansy i Harry! <333 Jakie to piękne że tak fajnie ułożyły się te szlabany... :D :D <3 <3
    No po prostu kocham związki Ślizgonów z Gryffonami! <3
    Czytam dalej! ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. hahahaha, no, no. Ciekawie się zapowiada xd zamierza zorganizować taki bal!!!!!! Przeciez to tysiące ludzi! :D powodzenia im życzę :P a wątki z jeziorem... Hahahahahahaha! Genialne <3 to do 16!

    OdpowiedzUsuń
  10. O bosz... Druga Rowling
    so Cute <3
    hermioneaan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. nie am to jak zapomnieć zaklęcia :D ciekawe co tam jeszcze wymyślisz

    Pani Smok

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie robię matmy bo czytam bloga ;-;/Wiki

    OdpowiedzUsuń
  13. Akcja nad jeziorem <3 ogl cały rozdział jest 'Awwwww' ;3 Daphne i Neville zaszli już tak daleko? Niedługo dojdą... Do sedna sprawy, rzecz jasna XDD Trochę mało Dramione, błagam niech wreszcie coś miedzy nimi sie ruszy!
    Pure

    OdpowiedzUsuń
  14. Zaznaczam swoją obecność i lecę czytać dalej <3

    OdpowiedzUsuń
  15. Hej! Po stu latach wracam do czytania, brakowało mi Waszego bloga :) Nie wiem, czy dalej poprawiacie literówki, błędy ortograficznie i interpunkcyjne, ale kilka się tu znajdzie, m.in. "pułka" i "światkiem" :D Pozdrawiam! ~Matty

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty