Rozdział 11



 Nocne wędrówki Gryfona i Ślizgonki.


Harry Potter i Pansy Parkinson szli korytarzem na drugim piętrze, ściśnięci pod peleryną niewidką. Wystawały im stopy, bo choć oboje nie byli zbyt wysocy to jednak pelerynę uszyto tylko na jednego, dorosłego czarodzieja. Dwójka nastolatków wiele ryzykowała, nikt raczej by nie przegapił dwóch par tenisówek biegających po korytarzach. 

– Wiesz, zastanawiam się po co to robimy – szepnął Harry.

– Jak to "po co"? Chcesz ich znaleźć czy nie? – odpowiedziała Ślizgonka przyciszonym głosem. Było im niewygodnie pod peleryną i robiło się trochę duszno, jednak nie zrezygnowali z poszukiwań.

– Założę się, że oni już dawno są w swoich dormitoriach, a my szukamy ich jak głupi...

W tym momencie ową dwójkę olśniło. Pansy odwróciła głowę i spojrzała na Harry'ego ze zdziwieniem i pewną ulgą.

– Na Salazara, ty masz racje! – krzyknęła, zupełnie zapominając, że mieli być cicho. Gryfon spojrzał na Pansy, po czym zrzucając płaszcz, pobiegli w stronę dormitorium na czwartym piętrze. Harry ściskał w prawej ręce różdżkę, a w lewej pomiętą pelerynę niewidkę, razem ze Ślizgonką biegli ile sił w nogach. Byli tuż przed portretem strzegącym wejścia, gdy chłopak zdał sobie sprawę, że nie znał hasła. Pansy zatrzymała się obok i wydyszała:

– Współ-pra-ca. 

Portret odskoczył, ukazując wejście do dormitorium prefektów naczelnych i ich współlokatorów. Harry musiał przyznać, że pokój urządzony na wzór pokoju wspólnego Gryfonów. Chociaż kominek z czarnego chropowatego kamienia przywodził na myśl ten, stojący w lochach. Niemniej jednak kanapa i fotele były czerwone. 

– Skąd znałaś hasło? – zapytał zdziwiony Harry, kiedy znaleźli się w środku.

– Blaise mi je podał. – Pansy wzruszyła ramionami. 

– Sprawdzę czy Ginny jest u siebie – mówiąc to, Gryfon szedł w stronę pokoju dziewcząt.

– Nie możesz tam wejść. – Parkinson sama nie wiedziała skąd ten protest, ale chciała jeszcze choćby na chwilę przeciągnąć moment odnalezienia przyjaciół. Choć Ślizgonka była bardzo niechętna do przyznania się przed samą sobą, wieczór w towarzystwie Pottera był całkiem udany. 

– Co ty znów wymyśliłaś? – zapytał podejrzliwie Harry, zamierając z ręką na klamce. Był zdziwiony protestem Parkinson.

– To jest sypialnia DZIEWCZĄT, nie możesz tam wejść – zmyśliła na poczekaniu nastolatka, przeklinając w myślach. Dawno nie stworzyła tak beznadziejnego kłamstwa. Harry spojrzał na nią spode łba, ale nic nie powiedział i udał się w przeciwną stronę, sprawdzić sypialnie Malfoya i Zabiniego. Natomiast Pansy ruszyła w stronę drzwi za którymi, jak miała nadzieję, ujrzy śpiącą Weasley. Otworzyła ostrożnie drzwi i zajrzała do środka. Na łóżku jak gdyby nigdy nic, spała Ginny. Ślizgonka odwróciła się i napotkała pytające spojrzenie Harry'ego. Pokiwała głową. Po czym zamknęła drzwi. 

– I co, Blaise u siebie? – zapytała, idąc w stronę Pottera. Gryfon w odpowiedzi kiwnął głową. Usiedli na czerwonej kanapie w salonie. Oboje czuli się jakby kamień spadł im z serca. 

– To co teraz? – zapytał Potter po dłuższej chwili. Dziewczyna zamyśliła się, a słowa Gryfona sprawiły, że wróciła na ziemię. 

– Wiesz, myślę, że powinniśmy iść do McGonagall. Nie ma sensu tkwić tu dalej, tym bardziej, że Draco i Hermiona biegają po całym zamku i ich szukają.

– Chyba masz rację, ale jak wyśnimy fakt, że nie byliśmy w swoich dormitoriach? McGonagall zakazała nam wychodzić, a przecież jakoś musieliśmy się tutaj znaleźć...

– Coś wymyślimy, pewnie dyrektorka będzie tak zmęczona, że nawet nie zauważy, że złamaliśmy zakaz. W końcu wszyscy się zajmą Ginny i Blaisem.

To przekonało Harry'ego i wyciągnął mapę Huncwotów z tylnej kieszeni jeansów. Mruknął "Uroczyście przysięgam, że knuje coś niedobrego" i dotknął pergaminu różdżką. Pansy otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Nagle na pergaminie zaczęły się pojawiać rysunki, napisy i chodzące kropki opatrzone imieniem i nazwiskiem. Gryfon pokrótce wyjaśnił dziewczynie jak działa mapa. Wydało mu się dziwne dzielić się tak wielką tajemnicą z kimś takim jak Pansy Parkinson. Bądź co bądź, to ona chciała go wydać w ręce Voldemorta. 

– Ale ty jesteś niewyobrażalnie głupi, Potter – rzuciła dziewczyna, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Harry zmarszczył brwi, pewniej chwytając różdżkę. 

– Bo? – zapytał zniecierpliwiony, Pansy wciąż się śmiała. 

– Bo wszyscy biegają po zamku i szukają Weasley, kiedy to mogłeś przez cały czas zobaczyć ją na mapie! – Harry miał ochotę walnąc głową w mur. Pansy miała całkowitą rację. 

– Jak wychodziłem z wieży Gryffindoru to nie było ich nigdzie na mapie – rzucił jedynie, ale właściwie nie miał co do tego stuprocentowej pewności. Parkinson w końcu opanowała swój śmiech. Harry przyjrzał jej się trochę dokładniej. Właściwie nigdy jej lepiej nie poznał, razem z Ronem zaszufladkowali ją już dawno temu jako głupkowatą rasistką, uczepioną Malfoya i wpatrzoną w niego, jak w magiczny obrazek. Gryfon wciąż nie mógł pojąć, że spędził cały wieczór z kimś, kto chciał wydać go Voldemortowi przy pierwej nadarzającej się okazji. Scena z Wielkiej Sali przebiegła mu przez głowę w przyśpieszonym tępie. Głos Riddle'a, a wokół tylko strach i rozpacz. I głos Parkinson, wrzeszczącej, że ktoś powinien złapać Chłopca, który przeżył. Harry przez ułamek sekundy miał ochotę ją o to zapytać, ale czuł, że to nieodpowiedni moment. 

Pokręcił głową i skupił się na odnalezieniu McGonagall na mapie. Trudno nie było, w końcu ile osób może kręcić się po korytarzach o pierwszej w nocy? Pansy dostrzegła dyrektorkę na siódmym piętrze. Zostawili pelerynę niewidkę na oparciu czerwonej kanapy i opuścili dormitorium nie zamieniwszy ze sobą ani słowa. Każde z nich był pogrążone we własnych myślach. Harry'emu przypomniało się jak Parkinson majaczyła w Skrzydle Szpitalnym o powrocie Voldemorta. Jak dotąd nikomu o tym nie powiedział i kusiło go, żeby zapytać Ślizgonkę idącą obok czy czegoś nie pamięta z tamtej nocy. Stwierdził, że da na razie spokój Hermionie i Ronowi, nie chciał niepotrzebnie ich martwić. Z Ginny mieli cichy dni od tej feralnej środy, kiedy zerwali. Wymieniali tylko uprzejmości aby utrzymać pozory. Harry wiedział, że musi w końcu powiedzieć Ronowi o zerwaniu, ale nie był na to gotowy.

*

Ślizgonka przemierzała korytarz, oddychając miarowo. Przypomniał jej się mężczyzna z pociągu i to, że zabrakło jej wtedy powietrza po czym zemdlała. Odruchowo chwyciła się za gardło. Starała się wyrzucić wszystkie wspomnienia związane z owym Śmierciożercą z głowy. Lecz jedyne na co potrafiła się zdobyć, to zrzucenie ich na dalszy plan. Przede wszystkim martwiła się o Hermionę. Współczuła jej, że musiała przejść podobne piekło. Nigdy nie chciała, żeby ktokolwiek przez nią cierpiał. Westchnęła cicho. Mimo wszystkiego, co mówiono o Ślizgonach, oni niewiele różnili się od wychowanków innych domów. Mieli swoje marzenia, plany, ambicje, mieli uczucia i łatwo było ich urazić, choć na ogół przyjmowali obojętną postawę. Byli zwykłymi ludźmi, nie wyzbyli się ani uczuć, ani człowieczeństwa. Pansy Parkinson przekonała się na własnej skórze ile warta była jej lekceważąca postawa i jak łatwo było ją zranić. Przez sześć lat w Hogwarcie starała się o względy Draco zupełnie na próżno. Byli razem na tym pamiętnym balu w czwartej klasie. Pamiętała jak gapił się wtedy na Hermionę, a ona była chorobliwie zazdrosna. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Teraz Draco nie był dla niej nikim więcej niż przyjacielem. Przynajmniej tak sobie powtarzała od szóstej klasy i w końcu to, co sobie mawiała stało się prawdą. Pansy całkowicie szczerze mogła przyznać, że Draco Malfoy był dla niej jedynie przyjacielem. Dziewczyna z perspektywy czasu widziała, że to była jedna z najmądrzejszych decyzji w jej życiu. 

Ani Harry ani Pansy nie spostrzegli kiedy weszli na korytarz na siódmym piętrze, a przed nimi ukazała się wysoka postać profesor McGonagall.

– Co wy tutaj robicie o tej godzinie? – zagrzmiała dyrektorka.

– Pani Profesor, bo, yyy... my... bo...– W tym momencie Pansy przejęła pałeczkę:

– Znaleźliśmy Ginny Weasley i Blaise'a Zabiniego.

– To wspaniale, ale dlaczego opuściliście swoje dormitoria?

– Bo martwiliśmy się o swoich przyjaciół, a pani nie pozwoliła nam ich szukać – wytłumaczył pospiesznie Harry. McGonagall spojrzała na nich spod okularów połówek, po czym opanowanym tonem powiedziała:

– Rozumiem, szczegóły szlabanu omówimy jutro po śniadaniu. Teraz proszę mnie do nich zaprowadzić.

– Naturalnie, są w swoich dormitoriach – powiedziała Pansy, zaciskając pięści ze złości. Nie mogła uwierzyć, że została ukarana szlabanem. Na twarzy dyrektorki odmalowało się zdziwienie i niedowierzanie. Tyle zachodu, że dowiedzieć się, że zaginieni smacznie śpią u siebie...

– Świetnie, wy dwoje, skoro już włóczycie się po zamku, pójdziecie odwołać pana Malfoya i pannę Granger z patrolu i niech jak najszybciej wrócą z wami do dormitorium, ja będę tam czekać. 

Dyrektorka ruszyła na czwarte piętro, a gdy zniknęła za rogiem, Gryfon wyciągnął mapę Huncwotów i razem z Pansy szukali Draco i Hermiony. Po chwili dostrzegli ich na piątym piętrze i udali się w tę stronę.

*

– Nigdy ich nie znajdziemy. – Na pustym korytarzu piątego piętra rozległ się głos Hermiony Granger.

– Nawet jak ich znajdziemy to go zabije – warknął podirytowany blondyn. Zarówno Ślizgon jak i Gryfonka byli już bardzo zmęczeni. Nie trudno było się domyślić, że nienawidzili spędzania czasu w swoim towarzystwie. Malfoy uważał, że Granger jest zwyczajnie nudna, natomiast Hermiona była pewna, że Draco jest nie tylko uprzedzony, ale również conajmniej opóźniony. Toteż rozmowa się nie kleiła. 

Wtedy usłyszeli kroki, Hermiona pomyślała że to Ginny, natomiast Draco wyciągnął różdżkę. Zza zakrętu wyłoniły się dwie znajome sylwetki. Pansy i Harry przemierzali korytarz na piątym piętrze, zbliżając się do zaskoczonych prefektów naczelnych. Draco schował różdżkę do kieszeni.

– A wy nie w swoich dormitoriach? Czyżby święty Potter uległ namowom Ślizgonki i złamał dyrektorski zakaz? – zakpił Draco – Brawo, Pansy. – Mrugnął do przyjaciółki, ale dziewczyna jedynie wywróciła oczami i uśmiechnęła się rozbawiona.

– Zamknij się Malfoy, znaleźliśmy twojego kumpla – odgryzł się Harry.

– A Ginny? – zapytała Hermiona.

– Oboje są w swoich sypialniach – rzuciła Pansy. Nie zdążała dodać nić więcej, bo Hermiona od razu pobiegła na czwarte piętro, a Draco zaraz za nią. Pansy i Harry spojrzeli na siebie znacząco, po czym bez słowa ruszyli za dwójką przyjaciół. Hermiona pierwsza dotarła pod portret strzegący dormitorium na czwartym piętrze. Wypowiedziała hasło i przeszła przez dziurę pod portretem, wpadając na McGonagall.

– Ah, Panna Granger, wspaniale, gdzie reszta? – zapytała dyrektorka, ale w tym samym momencie do dormitorium wpadł Draco. A chwile po tym, Pansy i Harry.

– Świetnie, chyba pora na jakieś wyjaśnienia ze strony panny Weasley i pana Zabiniego.

Dyrektorka poleciła Hermionie i Draco obudzić przyjaciół. Zaspana Ginny i jeszcze bardziej zmęczony Blaise, zwlekli się z łóżek i stanęli przed obliczem McGonagall.

– Dobry wieczór, pani dyrektor – mruknął chłopak.

– Nie wiem czy taki dobry, panie Zabini. Słucham, co pan robił cały dzień? –Do Blaise'a wszystko dotarło z opóźnieniem, ale w końcu się ożywił.

– Więc, wstałem rano, ubrałem się, poszedłem na śniadanie...

–Nie było pana na śniadaniu – powiedziała ostro McGonagall. Draco, Hermiona, Pansy i Harry przysłuchiwali się tej rozmowie w milczeniu. Byli ciekawi, gdzie podziewała się owa dwójka, jednak już po pierwszym zdaniu wypowiedzianym przez Zabiniego, domyślili się, że niczego się nie dowiedzą dopóki McGonagall nie wyjdzie z dormitorium.

– No tak, bo do późna spałem i nie było mnie na śniadaniu. Potem poszedłem poprosić skrzaty o coś do jedzenia...

– I co robił pan przez resztę dnia? Na obiedzie i kolacji też się pan nie pojawił.

– Tak, bo ja poszedłem na spacer... i ... ten... jak wróciłem to było po obiedzie.– Draco dobrze wiedział, że przyjaciel kłamie i aż ściskało go żeby nie wybuchnąć śmiechem, nie mógł się doczekać gdy usłyszy prawdziwą wersję tej historii.

– Ale dlaczego nie było pana na kolacji i przez cały wieczór?

– Właśnie do tego zmierzam... więc jak wróciłem to poszedłem do dormitorium Astorii Greengrass, graliśmy w karty i eksplodującego durnia.

– I siedział pan tam do pierwszej w nocy? – warknęła dyrektorka, doskonale wiedziała, że jest okłamywana.

– Nie, oczywiście że nie, opuściłem jej pokój o dwudziestej. Pomyślałem, że przydałoby się coś do jedzenia więc znów odwiedziłem Hogwarcką kuchnie po czym wróciłem tutaj...

– Coś mi tutaj nie pasuje, panie Zabini, pańscy przyjaciele zauważyliby, że pan tu jest.

– Możliwe że się minęliśmy... Poza tym, zostawiłem u Astorii bluzę, więc musiałem jeszcze raz opuścić pokój.

– Dobrze, załóżmy ,że pan Zabini mówi prawdę. – Chłopak odetchnął z ulgą. – Powiedziałam załóżmy – dodała dyrektorka, po czy kontynuowała:

– Jestem natomiast bardzo ciekawa, gdzie się podziewała panna Weasley? – Ginny przełknęła ślinę.

– No więc ja byłam na śniadaniu z Hermioną...

– To wiem, interesuje mnie raczej gdzie pani była później, na Merlina, przecież cały Hogwart was szukał!

– Po śniadaniu poszłam z Nevillem do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Mieliśmy grać w Eksplodującego Durnia. Czekaliśmy jeszcze na Rona i Harry'ego. Potem dostałam list i musiałam szybko wyjść.

– Co to był za list? – zapytała McGonagall, mrużąc oczy, jakby nie dowierzała Ginny.

– Pani wybaczy, pani dyrektor, ale to był prywatny list. – Wszyscy byli zdziwieni odpowiedzią Ginny. Tylko Blaise uśmiechał się pod nosem, Gryfonka kontynuowała:

– Poszłam do biblioteki, ale pani Prince mnie nie zauważyła, siedziałam tam dość długo, wróciłam do Wielkiej Sali na obiad, ale była już prawie pusta. Zjadłam szybko posiłek i wróciłam do biblioteki.

– Ale wieczorem szukano pani w bibliotece...

– No musiałam parę razy wyjść rozprostować kości i do toalety. – Ginny obserwowała jak na to zareaguje dyrektorka, w końcu nie było to najlepsze kłamstwo. Jakoś nie chciała powiedzieć o Pokoju Życzeń. Siedząc tam nie złamała ani jednego punktu regulaminu, ale wolała zachować to, że pokój działa, w tajemnicy. W skupieniu czekała na to czy dyrektorka uwierzy w to, niskiej jakości, kłamstwo.

– Świetnie, ale na przyszłość proszę informować przyjaciół dokąd się państwo udają, zaoszczędzilibyśmy czas i energie, a teraz życzę wam wszystkim dobrej nocy. Pana Pottera i pannę Parkinson widzę za dziesięć minut we własnych sypialniach, jeśli nie chcecie zarobić dodatkowego szlabanu, życzę wszystkim dobrej nocy. 

McGonagall opuściła dormitorium na czwartym piętrze. Dobrze wiedziała, że zarówno Ginny jak i Blaise kłamali jej w żywe oczy, jednak nie miała już siły na prowadzenie dalej tego „śledztwa". Zmęczona udała się do swojego gabinetu.

Szóstka siódmoklasistów została sama, a kiedy tylko minęło wystarczająco dużo czasu, aby McGonagall zdążyła się oddalić, Zabini wykrzyknął:

– Słyszałaś Weasley?!

– Co znowu?

– Już traktują nas jak małżeństwo! –Po tych słowach reakcje były różne, szczęka Harry'ego opadła na podłogę, Malfoy miał wyraz twarzy jakby właśnie się dowiedział, że ma się ożenić z Astorią. Hermiona rzuciła niepokojące spojrzenie w stronę Ginny, a Pansy stała obok Harry'ego i uśmiechała się pod nosem. Ginny otrząsnęła się z szoku i zdenerwowana powiedziała:

– O czym ty mówisz? Mózg przestał ci pracować? Wiedziałam, że tak będzie... –To ostatnie mruknęła ciszej, jakby do siebie, ale jednak wszyscy usłyszeli ją bardzo wyraźnie.

– Przecież McGonagall powiedziała do nas „państwo", jak „państwo Zabini..."

– Tak, albo państwo jak Wielka Brytania, baranie. Od teraz jestem Holandią – ironizowała dalej Ginevra. – Jednak mózg przestał ci działać, ale jakoś nikt nie jest zdziwiony. A teraz przepraszam, ja idę spać. 

Ginny szybkim krokiem udała się do sypialni i trzasnęła drzwiami. Harry zdążył zebrać szczękę z podłogi, a Malfoy przybrał obojętny wyraz twarzy.

– Ona jest świetna – mruknął Zabini. – Nie obraź się Potter, ale wy i tak już nie jesteście razem, więc może...

– Co? Idealna para w rozsypce? –zakpił Malfoy, wchodząc Zabiniemu w słowo. Gryfon nic nie odpowiedział. Wtrąciła się Pansy:

– Dobra Blaise wszyscy wiemy, że podoba ci się Ginny, a teraz idź już spać i przestań pieprzyć głupoty...

– Tak mamo. – Ślizgon zasalutował i z uśmiechem na ustach zniknął za drzwiami swojej sypialni.

– Dobra, to ja i Harry też już pójdziemy, a wy spróbujcie coś z nich wyciągnąć – powiedziała Pansy i mrugnęła porozumiewawczo do Hermiony – Aha, wiem, że mieliśmy się widzieć pod pokojem, ale odwołałam wszystkich po tym, jak przez cały dzień Blaise nie dawał znaku życia 

– W porządku – odparła jedynie Hermiona, ignorując pytające spojrzenia chłopaków. 

W końcu Parkinson opuściła dormitorium na czwartym piętrze, a Harry chcąc nie chcąc, powlekł się za nią. Mruknął tylko „cześć" do Hermiony. Czuł się trochę wykluczony, ponieważ dziewczyny ewidentnie coś przed wszystkimi ukrywały, Potter nie lubił tajemnic. Poza tym czuł się nieswojo po tych wszystkich komentarzach dotyczących Ginny i Zabiniego. Był pewny, że owej dwójki nic nie łączyło, ale wciąż czuł się zazdrosny. Zerwanie z Ginny było dla niego dużym ciosem, Harry wciąż jeszcze nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. 

– Co taki ponury? – zagadnęła Ślizgonka. Potter tamtego wieczora był wyjątkowo skłonny do zwierzeń, więc zwyczajnie wyrzucił z siebie to, co leżało mu na wątrobie. 

– Zabini mnie wkurwia, dosłownie nie znoszę tego typa... I jeszcze ta sprawa z Ginny? Czuje się jak ostatni frajer przez nich. – Parkinson była  zdziwiona tą szczerością. Tym bardziej, że to do dzisiejszego popołudnia nie zamieniła z Potterem więcej niż trzech zdań. 

– Blaise wszystkich wkurwia, tak już ma – wzruszyła ramionami – Ale jestem zdziwiona twoim zerwaniem z Weasley. Myślałam, że to tylko plotki. 

– Jak widać nie – uciął krótko Harry.

– A ty nadal, to znaczy... Nadal ci na niej zależy, tak? – Pansy czuła, że zaczynają wkraczać na trochę zbyt osobisty temat, ale cóż mogła poradzić - uwielbiała plotki. 

– A tobie by nie zależało po dwóch latach związku? – Ślizgonka wzruszyła ramionami, nigdy tak na prawdę nie była w związku, więc trudno jej było to oceniać. Mogła jedynie podejrzewać, że po takim czasie trudno się od kogoś odsunąć z dnia na dzień. 

– To po co z nią zrywałeś? – odważyła się zapytać. Harry pokręcił głową. 

– To ona ze mną zerwała parę dni temu. 

– Ale chyba nie myślisz, że to przez Blaise'a? – zapytała Parkinson, powstrzymując śmiech. To wydawało jej się niedorzeczne, dosłownie wszyscy wiedzieli jak młoda Weasley do szaleństwa była zakochana w Potterze. 

– Nie wiem, to znaczy rozsądek podpowiada mi, że ona go nieznosi, ale niczego już nie jestem pewien. A po tej akcji z dzisiaj... – Harry tylko pokręcił głową, nie chciał się w to zagłębiać. 

– Daj spokój, raczej wątpię, że Blaise miał cokolwiek z tym wspólnego. Przecież oni może ze sobą zamienili ze cztery zdania w ciągu ostatnich siedmiu lat. 

– Możemy zmienić temat? – Potter czuł się coraz bardziej przytłoczony. 

– Jasne – zgodziła się od razu Pansy. Nie potrzebowała aż tak zagłębiać się w życie miłosne Pottera. Zapadła między nimi przyjemna cisza.

– O jakie spotkanie ci chodziło? Wiesz, to, o którym mówiłaś Hermionie.

– Aaa, to. – Ślizgonka spuściła głowę, nie była pewna, czy chce dzielić się swoimi pomysłami z Potterem. Nie znała go prawie wcale i bała się, że zostanie wyśmiana. Walczyła z myślami, ale zanim podjęła decyzję Harry postanowił zmienić temat. Czuł, że Ślizgonka nie do końca chciała podjąć ten temat, a jednocześnie nie zależało mu przecież tak bardzo. 

– Jak nie chcesz to nie mów. Mam następne pytanie. – Wyszczerzył się do Pansy. Kiwnęła głową. 

– Byle nie z zielarstwa... 

– Nie, nie z zielarstwa. Wiesz, zastanawiam się, co się zmieniło. Dlaczego nagle zaczęłaś być dla wszystkich miła? Dlaczego...

– No tak, przecież jestem ze Slytherinu, to nie mam prawa zachowywać się jak normalna czarownica. Muszę być dla wszystkich wredna i opryskliwa – ironizowała Parkinson. – Wiesz Potter? To, że należysz do tego, czy innego domu nie powinno wpływać na twoje zachowanie. Przecież znasz bardzo odważnych Puchonów, czy do bólu skromnych Krukonów, a ja chyba zauważyłam, że istnieje też kilku całkiem mądrych Gryfonów. I co teraz? Dlaczego Ślizgoni nie mogą być zwyczajnie uprzejmi? Dlaczego nie możemy mieć przyjaciół? 

– Nie o to chodzi – od razu zaprzeczył Harry. – Nie zrozum mnie źle, ale jakoś nigdy wcześniej nie zauważałaś tych dobrych cech u innych uczniów. Pytam co się zmieniło w tobie.

Dziewczyna zamilkła. W ciągu ostatniego roku wiele się wydarzyło w jej życiu, nie tylko tych złych, ale również sporo dobrych rzeczy. Wiedziała, że nie zmieniła się z dnia na dzień, był to długi i bolesny proces, jednak nie zamierzała dzielić się tym z Potterem. Wcale go nie znała, w ciągu dzisiejszego wieczoru przeprowadzili ze sobą najdłuższą wymianę zdań, ale to wcale nie sprawiło, że zaufali sobie choćby w najmniejszym stopniu. Wciąż byli sobie obcy i zdystansowani. Żadne nie zapomniało minionych siedmiu lat. 

– Pracuje nad tym, w sensie, pracuje nad sobą. W trakcie wojny widziałam do czego prowadzi cała ta nienawiść i nie chcę być jej częścią – odparła wymijająco. 

– Nie boisz się o reakcję innych Ślizgonów? Nie obraź się, ale zawsze miałem cię za kogoś żądnego atencji. – Pansy zaśmiała się cicho. 

– Nauczyłam się, że to, co myślą o mnie inni nie jest tak ważne, najważniejsze co ja o sobie myślę. Najważniejsze, że potrafię spojrzeć w lustro bez nienawiści. 

– Potrafisz? – zapytał Potter zanim ugryzł się w język, zapadła krótka cisza. Pansy poczuła się dziwnie zaatakowana tym pytaniem. 

– Przepraszam, nie chciałem... W sensie, nie chciałem zabrzmieć jak dupek.

– W porządku – rzuciła jedynie Pansy, ale wcale nie czuła się wygodnie z tym pytaniem i idącą za nim insynuacją. 

– Nie, naprawdę. Po prostu wiem, że ja sam mam z tym problem – przyznał Harry w przypływie nagłej szczerości. Wcale nie planował dzielić się tym z kimś pokroju Parkinson, ale chciał się wytłumaczyć. Ślizgonka aż przystanęła, wpatrując się w Gryfona. Harry odrobinę się speszył. 

– Nigdy bym cię o to nie podejrzewała, wiesz Potter? Pewnie niewiele osób wie. Nie będę ukrywać, że akurat ja doskonale wiem, o czym mówisz. Obwiniam się za zbyt wiele rzeczy i... – nagle się zawahała. Rozmowa z Harrym była tak łatwa i naturalna, że Parkinson nieomal zapomniała, że rozmawia z człowiekiem, który do niedawna był jej wrogiem. 

– Wszyscy się obwiniamy, ale wiesz, podziwiam to, że chcesz i potrafisz się zmienić na lepsze. Wiele osób po wojnie się zmieniło, ale nie spotkałem zbyt wielu, którzy potrafią całe to zło przekuć w coś dobrego. 

– Chyba mnie przeceniasz, nie zrobiłam nic ponad absolutne minimum. 

– Ale podejrzewam, że to nie było łatwe, choćby ze względu na twoich przyjaciół. 

– Masz na myśli Draco? 

– Mam na myśli cały ostatni rocznik, wybacz, że to powiem, ale jesteście toksyczni, a Voldemort wyprał wam mózgi. – Parkinson się zaśmiała, czego Harry zupełnie nie zrozumiał. 

– Czarny Pan? Proszę się, Potter. On nie miał na nas żadnego wpływu, jeśli się zastanawiasz dzięki komu jesteśmy tym, kim jesteśmy to podziękowania należą się naszym rodzicom. Jak mniemam doskonale wiesz jaki jest Lucjusz Malfoy, ale to tylko jeden toksyczny ojciec wśród tysięcy starszych czarodziejów, którzy mają nasrane w głowie. Gdybyś poznał panią Zabini... Oh, wtedy dopiero zrozumiałbyś jak to jest być wychowywanym w domu pełnym manipulacji, wymagań i nienawiści. 

– A twoi rodzice? – zapytał bezpośrednio chłopak. Parkinson zawahała się przez krótką chwilę.

– Nie żyją – rzuciła obojętnie, wzruszając ramionami. 

– Nie wiedziałem, to znaczy... Przykro mi. – Ślizgonka znów tylko wzruszyła ramionami. 

– Nie ma o czym gadać, pewnie tak będzie lepiej. 

– Lepiej?! 

– Byłeś wychowywany w domu pełnym ciepła i miłości Potter, nie zrozumiesz tego. 

– Moi rodzice też nie żyją, całe dzieciństwo pomiatało mną wójtostwo. Oni nienawidzili wszystkiego, co związane z czarami i magią. Wcale nie było kolorowo, raz nawet zamontowali kraty w moim oknie, a przez większość czasu mieszkałem w skrytce pod schodami. 

– Oczekujesz współczucia? 

– Nie, mówię ci tylko, że wcale nie było tak kolorowo. 

– Dopóki nie zamieszkałeś z Weasleyami – dopowiedziała dziewczyna z pewną wyczuwalną goryczą. 

– Masz całkowitą rację, wiesz... – Harry chciał jeszcze coś dodać, ale wtedy zorientował się, że od kilku minut stoją przed wejściem do pokoju wspólnego Ślizgonów. Parkinson miała już hasło na końcu języka, kiedy również zorientowała się, że Pottera wcale nie powinno tu być. 

– Wieża Gryffindoru to chyba w drugą stronę – powiedziała z przekąsem. 

– Przydałaby się peleryna niewidka – mruknął do siebie Harry i wtedy oboje olśniło. Magiczny płaszcz zostawili w dormitorium prefektów na czwartym piętrze.

– Rozumiem, że wracamy? – zapytała Pansy, cofając się o krok. Potter był zdziwiony, że dziewczyna postanowiła mu towarzyszyć, ale nie powiedział już nic. Zgodnie ruszyli w drogę powrotną. 

***

Gdy Harry i Pansy opuścili dormitorium na czwartym piętrze, prefekci naczelni odetchnęli z ulgą i opadli na kanapę. Oboje byli zmęczeni, pół nocy bez sensu przeszukiwali zamek. Hermionie oczy same się zamykały, pozbyła się gumki do włosów, a brązowe loki rozlały się po oparciu kanapy, w tym samym czasie Draco rozwiązał krawat i rozpił mankiety koszuli. 

– Zabini ma przesrane, zabije go we śnie– mruknął Malfoy, niby do Granger, ale właściwie nie zwracał się do nikogo konkretnego. Hermiona parsknęła śmiechem. 

– Jestem ciekawa gdzie się podziewali, ale nie wierzę, że zniknęli razem. To zbieg okoliczności.

– Wmawiaj sobie dalej, Granger. 

– Naprawdę myślisz, że Ginny zainteresowała by się kimś, kto... 

– Tu nie chodzi o Weasley, jeśli Blaise chce ją zdobyć to tak się stanie, ona nie ma nic do gadania – przerwał jej Draco. Doskonale znał przyjaciela od tej strony. Zabini potrafił być nie tylko szarmancki, ale również bardzo natrętny. Malfoy przeczuwał, że jeśli Weasley ma być następną ofiarą to nie było takiej magii, która by Blaise'a powstrzymała. Z drugiej strony dziwił się, że padło akurat na rudą Gryfonkę. W dodatku dziewczynę Pottera. Draco wiedział, że musi poważnie porozmawiać z Zabinim i co najmniej wybić mu to z głowy. 

– Ale jeśli Blaise był z Astorią to po co mieszać w to jeszcze Ginny? 

– Kłamstwo stare jak Hogwart, wcale nie był u Astorii. Oboje kłamali. A podobno jesteś taka bystra – zakpił Draco. 

– Wiedziałam, że Ginny kłamie, a Zabini mało mnie obchodzi – burknęła w odpowiedzi Granger. 

– Trzeba z nich wyciągnąć gdzie się podziewali, jeśli już zmarnowałem cały wieczór to tego tak nie zostawię. Jak mniemam zgodzisz się mi pomóc? 

– A to niby dlaczego? – zapytała podejrzliwie. 

– Zawsze byłaś ciekawska, Granger.

– Może wystarczy z nimi porozmawiać? – zasugerowała dziewczyna, ignorując przytyk Malfoya. 

– Z pewnością wszystko ci powiedzą... 

– Ginny jest moją przyjaciółką, mówimy sobie.... – tutaj się zawahała – bardzo dużo. 

– To daj znać, jak będzie chętna rozmawiać o Zabinim i Komnacie Tajemnic, ja idę spać i tobie radzę zrobić to samo. – Malfoy podniósł się z kanapy i zmierzał już w stronę swojej sypialni, ale szybko się rozmyślił. Stanął w drzwiach i zanim je otworzył, ostatni raz odwrócił się w stronę Hermiony:

– A jeśli już pojmiesz, że Ruda niczego ci nie powie to przyjdź do mnie, mam dużo lepszy plan niż ty. 

Zostawił ją samą, nie czekając na odpowiedź. Hermiona miała tyle pytań! Choć przede wszystkim zaniepokoiła ją wspomniana Komnata Tajemnic. Granger nie miała pojęcia dlaczego Malfoy to wyciągnął. Ziewnęła. 

*

Harry i Pansy szli korytarzem na drugim piętrze. Rozmawiali, zupełnie zapominając, że powinni zachować ciszę.

– Głupio z tym szlabanem u McGonagall, nie? – Harry wzruszył ramionami. 

– Dobrze, że się znaleźli. 

– Wiem, już się trochę martwiłam... Ale nie myślę, że byli razem... – skłamała Ślizgonka. Wszyscy podejrzewali, że zniknęli we dwoje, ale nie chciała martwić Harry'ego. Sama nie wiedziała dlaczego zaczęła się przejmować uczuciami innych, ale była to miła odmiana. W tym momencie zobaczyła przed sobą profesora Slughorna.

– Na Merlina, a co wy tu robicie?! – wykrzyknął zaskoczony Horacy. Harry i Parkinson wymienili zdziwione spojrzenia, oboje próbowali coś wymyślić i jakoś wyłgać się z tej niezręcznej sytuacji. 

– Nic, panie profesorze, my tylko wracamy do swoich sypialni – wypalił Harry. Kompletnie nie przemyślał tego, co powiedział.

– O ile mi wiadomo to lochy są w drugą stronę, panno Parkinson. – Profesor spod krzaczastych brwi, spojrzał gniewnie na Ślizgonkę. Pansy milczała.

– Będę musiał dać wam szlaban za włóczenie się po korytarzach w nocy. Minerva... To jest Dyrektor McGonagall wyraźnie zakazała opuszczania pokoi po dziesiątej. Ah, jak ja nie lubię dawać szlabanów... Ale nic. Po obiedzie stawcie się w moim gabinecie, a teraz zmykaj Harry. Ja i panna Parkinson trafimy do lochów. 

Harry spojrzał na dwie oddalające się sylwetki. Stwierdził, że nie będzie ryzykować kolejnym szlabanem i kwestię peleryny niewidki rozwiąże jutro z samego rana. Niechętnie udał się do wieży Gryffindoru.








Rozdział jedenasty cały dla was! Trochę się sprężyłam, ale motywują mnie wasze komentarze :)
~Pani M.

Komentarze

  1. Bejbe, nareszcie ktoś docenia Pansy XD

    Bardzo przyjemnie się czytało :) Ale są małe błędy np. ''powiedział ślizgonka'' :D Tak poza tym to ciekawie. Czekam na 12

    OdpowiedzUsuń
  2. Słyszałaś Ginny!!!
    -Co znowu Blaise?
    -Już traktują nas jak małżeństwo!
    -O czym ty mówisz? Mózg przestał ci pracować? Wiedziałam, że tak będzie.. –To ostatnie mruknęła ciszej, jakby do siebie, ale jednak wszyscy usłyszeli ją bardzo wyraźnie.
    -Przecież McGonagall powiedziała do nas „państwo”, pewnie jej chodziło o „państwo Zabini…”
    -Jednak mózg. A teraz przepraszam, ja idę spać. uwielbiam przekomarzanki diabła i wiewiórki a ta wyszła bosko ogólnie rozdział fajny nie mogę doczekać się 12 rozdziału pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo ładnie Ci to idzie kuzynko, czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cu-do-w-ne! Jestem pod wrażeniem na prawdę super

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani M. Prowadzisz tego bloga już jakiś czas i naprawdę świetnie ci to wychodzi. Teraz chcę ci dać mocnego kopa w d*** żebyś pisała te rozdziały jeszcze szybciej ♥♡♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak dotąd, ten rozdział czytało mi się najprzyjemniej. Chyba najbardziej "lekki" spośród wszystkich i... no, ogólnie cudowna notka. Fantastyczny post, naprawdę :) ♥♥♥
    Ressa ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Wcześniej o tym nie mówiłam, ale dodajesz bardzo fajne zdjęcia pod postami :D skąd ty je bierzesz? :D
    Rozdział świetny. Dużo wątku Pansy-Harry :* czuje, że coś z tego będzie.
    Teraz biorę się za 12!

    OdpowiedzUsuń
  8. Gdzie te Dramione???
    hermioneaan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. noo w końcu jakaś komunikacja między Draco a Hermioną :D

    Pani Smok

    OdpowiedzUsuń
  10. Haha! Świetny rozdział, ale parę błędów niestety. Np. „-Dobra to choć” - powinno być: chodź.
    Wybacz, że nie komentuję wszystkich rozdziałów, ale wolę ten czas poświęcić na czytanie innych rozdziałów.
    Pansy bardzo fajna :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Państwo Zabini hahah <3 Kocham normalnie :') Hansy! A gdzie Dramione? Zaczynam być trochę zdesperowana XDD
    Pozdrawiam
    Pure

    OdpowiedzUsuń
  12. Teraz wyjątkowo króciutko.

    CU - DEŃ - KO <3 <3 <3

    Uwielbiam rozmowy Blaise'a i Rudej <3

    Pozdrawiam,
    Mar :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty