Rozdział 72

Rozdział 72 – Korepetycje we dwoje. 



Poniedziałkowy poranek wcale nie zaczął się najlepiej dla panny Parkinson. Jeszcze przed zejściem na śniadanie Astoria dostarczyła jej tyle nowych informacji, że brunetkę rozbolała głowa. Nie było tajemnicą, że starsza z sióstr Greengrass była plotkarą, jak ich mało, jednak sprawa fanklubu Pottera – to była sprawa dużo wyższej wagi. Blondynka malowała usta bezbarwnym błyszczykiem, obserwując Pansy kątem oka w odbiciu lusterka. 

– Nie mogę uwierzyć, że nic o tym nie wiesz – skomentowała Astoria, gdy Parkinson się nie odzywała, wciąż tkwiąc w szoku. 

– Zacznij od początku, bo zupełnie nie rozumiem – mruknęła Pansy, wciąż przetwarzając nadmiar informacji. Blondynka westchnęła, odkładając błyszczyk. 

– Mówię tylko, że fanklub Harry’ego zmienił głównodowodzącą i ta nowa, Katie, to kompletna maniaczka, więc powinnaś uważać. 

– Jaki fanklub na Salazara?! – Astoria znów westchnęła. 

– Ty nie masz o niczym pojęcia, co robiłaś przez ostatnie miesiące? – blondynka sugestywnie uniosła brew –  Lepiej nie odpowiadaj. – Astoria się zaśmiała, ale kontynuowała swoją historię – No więc chyba od października, może końca września, działa w Hogwarcie fanklub twojego chłopaka, wybawcy świata, nazywaj go sobie jak chcesz, w każdym razie… To właśnie ten klub odpowiada za te wszystkie listy, które dostaje Harry, na początku wysyłały mu też jakieś drobne prezenty, ale szybo zrezygnowali. 

– więc mówisz, że to się dzieje przez cały ten rok? Że zebrała się grupa jakiś maniaczek i stawiają Harry’emu ołtarzyki? Astoria, czy ty siebie słyszysz?? 

– Zupełnie nie rozumiem twojego zdziwienia, Potter jest jak celebryta, okej? Koniec końców uratował świat, czy coś… Z resztą sama się przekonałaś na sylwestrowej imprezie, nie dawali mu spokoju. To dlaczego dziwi cię grupa nastolatek wzdychająca do młodego, całkiem przystojnego „Wybrańca”? 

– Dziwi mnie tylko, że dowiaduję się dopiero teraz. – Pansy niemal warknęła w stronę blondynki. 

– To już nie moja wina, ewidentnie nie jest z tobą szczery, pogadaj z nim, a ja lecę na śniadanie.


Astoria wstała, poprawiając nienagannie ułożone blond włosy i opuściła sypialnię. Pansy straciła apetyt i coś ścisnęło jej żołądek. Tak na prawdę chyba pierwszy raz była w poważnym związku i czuła się zagubiona. Wiedziała, że w przeszłości miała problem z zazdrością, szczególnie jeśli w grę wchodził Draco, ale była pewna, że udało jej się to przepracować. Jak widać nie do końca, bo na samą myśl o członkiniach fanklubu, krążących wokół JEJ chłopaka dostawała migreny i mdłości. Ufała Harry’emu, ale nie ufała sobie. 


Pansy zeszła na śniadanie, choć jej humor nie uległ żadnej poprawie. Zajęła swoje zwyczajowe miejsce, gdzieś w połowie długiego stołu Ślizgonów, tuż obok Malfoya. Blondyn nie był zbyt rozmowny, do czego Pansy zdążyła się już przyzwyczaić, sączyła powoli swoją słodką kawę, nie ruszając jedzenia. 

– A ciebie co ugryzło? Czy to poniedziałkowa chandra? – zagadnął w końcu Draco, bo milczenie Pansy wydało mu się dziwne. Dziewczyna tylko westchnęła i przelotnie spojrzała w stronę stołu Gryfonów. Malfoyowi to nie umknęło i uśmiechnął się mimochodem. 

– Kłopoty w raju, rozumiem – powiedział rozbawiony. Draco był przekonany, że markotność jego przyjaciółki ma coś wspólnego z Potterem. – No? – ponaglił.– O co chodzi? Pierwsza kłótnia? Seks nie taki? – Pansy uderzyła go w ramię. 

– Jesteś świnią – mruknęła rozbawiona. Draco tylko uniósł brew, a uśmiech nie schodził mu z ust. 

– Dowiedziałam się, że Harry ma jakiś swój fanklub. – Malfoy parsknął tak głośno, że zwrócił na siebie uwagę kilku Krukonów, przy sąsiednim stole. 

– Jakoś wcale mnie to nie dziwi, zawsze był primadonną. Nie rozumiem tylko, co to ma wspólnego z tobą… 

– No… Myślę, że mnie zostawi, okej? – Teraz Draco był szczerze zdziwiony, nigdy by nie pomyślał, że Parkinson brak pewności siebie. Uważał, że to naprawdę świetna dziewczyna i Potter musiałby być skończonym idiotą, żeby zostawić Pansy dla jakiejś rozmarzonej piątoklasistki. Z drugiej strony Malfoy wcale nie był pewny, czy Potterowi woda sodowa nie uderzy niedługo do głowy. Pomijając fakt, że Draco  miał Pottera za skończonego idiotę. 

– Słuchaj Pansy, nie mam pojęcia ja jakim etapie z tym frajerem jesteś, ale jeśli pozwoliłaś mu przynajmniej na drugą bazę to nie masz się czym martwić… 

– Mówiłam już, że jesteś świnią? 

– Tylko jakieś sto razy w ciągu tego tygodnia.

– To dobrze, bo jesteś. – Draco wzruszył ramionami, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. 

– Słuchaj, nie mam jakiejś dobrej rady, ale wiem, kto może mieć. 

– Kto? – Pansy nagle się ożywiła i nachyliła nad stołem. 

– Pogadaj z Weasley, ona w końcu też była dziewczyną znakomitego Wybrańca. – Oczy Parkinson nagle zabłysły, bo pomysł przyjaciela wydał jej się strzałem w dziesiątkę. 

– To nie jest takie głupie, dzięki Draco. 

Zanim blondyn się zorientował już jej nie było. Parkinson próbowała złapać Ginny przy wyjściu z Wielkiej Sali i obie zniknęły za drzwiami. 


*


Ron Weasley zajął swoje zwyczajowe miejsce w trzeciej ławce pod oknem, czekając na rozpoczęcie lekcji eliksirów. Trochę przysypiał, bo przed pierwszą poniedziałkową lekcją nie zdążył się porządnie rozbudzić. Czekał na Harry’ego. W końcu jego przyjaciel pojawił się w klasie, upuszczając torbę z książkami na podłogę. Brunet sprawił wrażenie dużo bardziej przytomnego. Zajął miejsce obok Rona, a w klasie zaczęło się pojawiać coraz więcej siódmoklasistów. 

– Ej Ron – Harry szturchnął przyjaciela, który położył się na ławce. Rudzielec niechętnie podniósł głowę. – Zamień się miejscem z Parkinson. 

– Poważnie? – zapytał Ronald z niedowierzaniem. Wcale mu się nie uśmiechało dzielić ławki z Zabinim, ale widział proszące spojrzenie przyjaciela, więc westchnął i zebrał swoje rzeczy. 

– Godziny bez niej nie potrafisz wytrzymać – mruknął na odchodne, bardziej do siebie niż do Harry’ego. Ron z kwaśną miną opadł na miejsce obok Blaise’a, a w tym czasie Pansy, unosząc się prawie nad ziemią, przefrunęła te kilka metrów, żeby usiąść z Harrym. Niedługo potem profesor Bins zaczął swój monolog. 

Do klasy, jak gdyby nigdy nic, wszedł spóźniony Draco Malfoy. Słowem nie odezwał się do nauczyciela, tylko przeszedł całą klasę, zajmując miejsce w pierwszej ławce. Tuż obok panny Granger. Po klasie przeszedł szmer. 

– Zostanie pan po lekcji, panie Malfoy. Omówimy dokładnie godziny rozpoczynania zajęć – oświadczył Bins, a później wrócił do wykładu. Hermiona nabazgrała coś na swoim pergaminie i podsunęła Draco. Ślizgon odczytał wiadomość, wziął swoje pióro i schludnym pismem nakreślił kilka słów wyjaśniających jego spóźnienie. Wymieniali liściki niemal przez całe zajęcia, co nie uszło uwadze siedzącym za nimi. Jednak ani Granger ani Draco nie przejmowali się pozostałymi uczniami, zachowywali się jakby świat, poza ich dwójką, nie istniał. 


Ginny nie mogła wytrzymać w dusznej klasie, od rana źle się czuła, a teraz, gdy zamknięto ją w pomieszczeniu z prawie trzydziestkę innych uczniów, czuła, że nie potrafi złapać oddechu. Była przerażona, bo nigdy wcześniej nie miała podobnych problemów. Dziewczyna ze wszystkich sił starała się usiedzieć w miejscu, ale czuła się coraz gorzej. Nagle wszystko zaczęło ją przytłaczać. Panna Weasley przeżywała swój pierwszy atak paniki, dusząc się dosłownie i w przenośni. I choć ze wszystkich sił starała się nie dać po sobie nic poznać, to obserwujący ją od dłuższej chwili Ślizgon, wyczuł, że dzieje się coś złego. Blaise nie potrafił tego wyjaśnić, po prostu miał przeczucie. Jednak gdy Ginevra dostrzegła jego spojrzenie, atak tylko się nasilił. Miała ochotę płakać, ale brakowało jej tchu. Zaczęła panikować, co tylko nasiliło duszności. W końcu wstała ze swojego miejsca, chcąc zapytać Binsa o zgodę na wyjście do toalety, jednak głos ugrzązł jej w gardle, a oczy zaszkliły. Stała przez chwilę, łapczywie łapiąc oddech, a kiedy w końcu profesor zwrócił na nią uwagę, było już za późno. Ginny niemal wybiegła z klasy, choć ledwo rejestrowała własne kroki. Miała wrażenie, że zaraz się udusi. Osunęła się po ścianie na zimną posadzkę, a z jej piersi wyrwał się zduszony szloch. Właśnie wtedy znalazła ją panna Granger i Ron. Hermiona objęła przyjaciółkę z całek siły, a potem przyjrzała jej się uważnie. 

– Ginny, co się dzieje? – zapytała, próbując opanować emocję. Ron niemal wychodził z siebie. Panna Weasley wciąż nie była w stanie wydusić słowa. 

– Hej, spokojnie, zabierzemy cię do pani Pomfrey – odezwał się Ronald, nachylając się nad siostrą. Podniósł ją z niemałym wysiłkiem, bo ciało Ginny wdawało się całkowicie bezwładne. Szybkim krokiem ruszył do Skrzydła Szpitalnego. Hermiona ruszyła za nimi, pełna obaw o życie przyjaciółki. Gdy dotarli na drugi koniec zamku i Ron posadził siostrę na jednym z wolnych łóżek, nadbiegła Pomfrey. 

– Co się stało? – zwróciła się do Hermiony, a Gryfonka dokładnie opisała sytuację. Pielęgniarka pokręciła głową, a potem zniknęła na chwilę w swoim kantorku. Wróciła z fioletową fiolką i później niemal siłą wlała ją Ginewrze do gardła. Dziewczyna nadal miała wrażenie, że się dusi. Jednak chwilę po przyjęciu eliksiru, cały niepokój i strach wyparowały. Ginny czuła się trochę jak po kilku kieliszkach ognistej whiskey. Otępiała, rozmarzona, rozluźniona. Nawet nie rejestrowała o czym pielęgniarka rozmawia z jej bratem. Poczuła się senna. 


– Panna Weasley właśnie miała atak paniki – wyjaśniła Pomfrey. – Czy to zdarzało się wcześniej? – Ron pokręcił przecząco głową, Hermiona również zaprzeczyła. 

– No cóż – ciągnęła starsza kobieta – To dość znana przypadłość, chociaż rzadko występuje u Gryfonów. Ginny będzie musiała przyjmować lekarstwo, jednak są pewne skutki uboczne… 

– Co wywołało ten atak paniki? – przerwał pielęgniarce Ron. Pomfrey zmierzyła go karcącym spojrzeniem. 

– Trudno powiedzieć, to może być jakaś choroba o podłożu psychicznym, ale równie dobrze mógł je wywołać szkolny stres. Nie powinniście się martwić na zapas.

Hermiona zerknęła w stronę przyjaciółki, ale Ginny zasnęła. Zastanawiała się, czy to ma związek z tym, co wydarzyło się między jej przyjaciółką o Zabinim. 

– Czy ataki paniki może wywołać – zawahała się chwilę, zerkając na Rona – doświadczenie przemocy? 

– Panno Granger, czy jest coś, o czym powinna dowiedzieć się kadra nauczycielska? – surowo zapytała Pomfrey. Hermiona nie odpowiedziała, więc pielęgniarką ciągnęła dalej: 

– W każdym razie, jeśli panna Weasley jest w jakiś sposób dręczona, należy to natychmiast zgłosić, rozumiecie? – Ron zacisnął mocniej szczękę, ale tylko skinął w odpowiedzi. 

– Mówiła pani o lekarstwie? – przypomniała sobie panna Granger. 

– Tak, Ginny powinna przyjmować eliksir codziennie przed pójściem spać, jednak działa on bardzo otępiająco, dlatego trzeba go uważnie odmierzać i zażywać o stałej porze. Z resztą wszystko wyjaśnię pannie Weasley, gdy tylko się obudzi. 

– Dziękujemy – mruknął Ron, choć widocznie sposępniał. Trudno mu było uwierzyć, że jego mała siostrzyczka miewała napady paniki. Ginny dotąd zawsze była niezłomna, nieustraszona. Trudno było ją wystraszyć, zawsze zachowywała zimną krew, nie wpadała w p a n i k ę. Ron przyjrzał się siostrze, kiedy spała wyglądała zupełnie normalnie, zupełnie, jakby wcale nie doświadczyła traumy. 

– Wracajcie na zajęcia, Ginny będzie spała do popołudnia, myślę, że jeszcze dziś dojdzie do siebie – powiedziała pielęgniarka, uśmiechając się pokrzepiająco. Zarówno Hermiona, jak i Ron byli przytłoczeni tym, co się stało. Pożegnali Pomfrey i faktycznie wrócili na zajęcia, choć ani jedno, ani nie drugie nie potrafiło się skupić ani na zaklęciach, ani na żadnej późniejszej lekcji. 


*


Malfoy zaraz po skończonych lekcjach ruszył do biblioteki. Nauka nigdy nie sprawiała mu trudności, a teraz dodatkowo, będzie miał najlepszą możliwą korepetytorkę - Granger. Właściwie nie traktował ich wspólnej nauki jak korepetycji, to była bardziej wzajemna pomoc, bo ku zdziwieniu obojga, Hermiona również wiele uczyła się od Malfoya. Chłopak wypożyczył wszystkie potrzebne książki, i kilka niepotrzebnych, na które uparła się Hermiona, a później wrócił do swojej sypialni. Mieli zacząć naukę tuż po lekcjach, jednak przez ten incydent z Weasley, Hermiona po skończonych zajęciach pognała prosto do skrzydła szpitalnego. Draco nie przejmował się zbytnio losem Ginny, była mu zwyczajnie obojętna, z resztą nigdy nie mieli ze sobą kontaktu. Nawet przez ten krótki czas, gdy razem mieszkali w dormitorium prefektów, raczej udawało mu się jej unikać. Malfoy zastanawiał się jedynie, czy atak paniki, którego doświadczyła Weasleyówna miał coś wspólnego z Zabinim. Draco nie oceniał przyjaciela, oboje popełnili wiele błędów, choć Ślizgon musiał przyznać, że kontrolowanie emocji nigdy nie było mocną stroną Blaise’a. To w szeregach Śmierciożerców Blaise został zachęcony do przesadnie agresywnych reakcji, do ignorowania resztek samokontroli. Draco dobrze wiedział z jakim problemem zmagał się jego przyjaciel. Każdy miał swój własny krzyż. Malfoy pewnie na nowo zacząłby analizować, co doprowadziło go do próby stworzenia horkruksa, ale w progu jego sypialni stanęła Hermiona. 

– Mogę? – zapytała, nie wchodząc jeszcze do środka. 

– Nie słyszałem pukania – mruknął jedynie blondyn, a Gryfonka zajęła miejsce przy biurku. 

– Bo nie pukałam – odparła zadziornie, na co Draco tylko się skrzywił. 

– Mam wszystkie książki, o które prosiłaś – powiedział po krótkiej chwili milczenia, w trakcie której mierzyli się wzrokiem. Hermiona skinęła nieznacznie, a potem wyjęła z dużej sterty pierwszą pozycję. 

– Zacznijmy od eliksirów – powiedziała rzeczowo, Malfoy tylko wzruszył ramionami. – Mam trochę notatek o eliksirach leczniczych jeszcze z piątego roku, Snape inaczej podchodził do tego, niż Slughorn. Poprosiłam też Harrego o dziennik księcia Półkrwi, jego niektóre notatki na marginesach są wybitne. 

– Zaczekaj – mruknął podejrzliwie Malfoy. – Nie przerabiamy teraz ani eliksirów medycznych, ani obłędu. Co ty znów knujesz, Granger? 

– Pomyślałam tylko, że możemy przy okazji dowiedzieć się czegoś o… 

– Nie ma mowy – przerwał jej – Tysiąc razy mówiłem, żebyś zostawiła ten temat, nie będziemy gotować eliksiru obłędu z receptury Merlina, po prostu nie.  A wiesz czemu, Granger? Bo on nie istnieje, kiedy to do ciebie dotrze?! Nie ma receptury na tą mikstury, ani w żadnej z książek, które kazałaś mi przynieść, ani w dzienniku Snape’a, obudź się w końcu. – Draco widział, że Gryfonka chce coś powiedzieć, więc szybko podjął przerwany wątek, nie dając jej dojść do słowa:

– Słuchaj, nie chcę się kłócić, doceniam to, co robisz, ale ten temat jest dla mnie skończony. Już się z tym pogodziłem. Narcyza próbowała dużo dłużej niż my, a ma nie tylko więcej środków, co przede wszystkim więcej znajomości. I nikt, na całym pieprzonym Nokturnie nie ma pojęcia o tej recepturze. Odpuść już, ja się pogodziłem z tym, że za błędy się płaci. 

– Chcesz umrzeć – bardziej stwierdziła, niż zapytała. 

– Nie wiem, chyba mi to obojętne. Nie zrozum mnie źle, ale po prostu życie ze świadomością, że każdy kolejny napad, może być tym ostatnim… To mnie napawa pewnym spokojem, a jednocześnie dodaje dramatyzmu – mruknął Draco, próbując żartować, choć tak na prawdę coraz częściej myślał o własnej śmierci i taka wizja przestała go przerażać. 

– Ty jesteś nienormalny, dramatyzmu? Też mi coś! A na twoje nieszczęście mnie nie jest wszystko jedno. Więc będę próbować, okej? Może ci się to nie podobać, ale mam to gdzieś. Po prostu będę próbować dalej, aż w końcu znajdę sposób jak cię wyleczyć. 

– Czasem jesteś niedorzeczna, Granger – mruknął Malfoy, ale uśmiechnął się pod nosem. Miał świadomość, że Hermionie na nim zależy, nie był głupi. Ale jej uczucia przerażały go bardziej niż śmierć, miał Gryfonkę za zbyt rozchwianą, zbyt wrażliwą, pełną pasji i woli walki, a on nie przejawił żadnej z tej cech i wiedział, że zwyczajnie byłoby im razem niewygodnie. Poza tym nie mógł pojąć jak ktoś przepełniony tak czystą dobrocią, mógłby go pokochać. Dlatego wciąż się dystansował i nienawidził za każdy moment słabość, kiedy to pragnął jej tak bardzo, że całował ją bez opamiętania, tulił do siebie, jakby mógł ją ochronić przed tym zepsutym światem. 

– Nie wierzę, że mierzymy się z czymś takim, tak wcześnie – mruknęła Hermiona, zaczytując się w książce. 

– Z czym dokładnie? Przecież odkąd skończyliście z Potterem po dziesięć lat mierzycie się z rzeczami, które zdecydowanie was przerastają…

– Ale teraz jest inaczej. Wcześniej nigdy nie miałam wątpliwości, jak należy postępować. Wiedziałam co jest czarne, a co białe, a przy tobie? Nic nie wiem, zaczynam wątpić w swój moralny kompas – powiedziała pół żartem. 

– Chodź tutaj. – Malfoy wyciągnął do niej rękę, a Gryfoka niechętnie wstała z krzesła i podeszła do siedzącego na łóżku chłopaka. Chwycił jej dłoń i też wstał. Podciagnął rękaw swojej białej koszuli, pokazując nadgarstek. Mroczny znak wyglądał jeszcze upiorniej w kontraście z jego bladą skórą. 

– Nie powinnaś mieć żadnych wątpliwości co do tego – mruknął niechętnie. 

– To o niczym nie świadczy. 

– Czyżby? Widząc coś takiego twój kompas powinien wariować. 

Hermiona podwinęła rękaw swojego swetra, pokazując napis, który Bellatrix zostawiła na jej skórze. Draco się skrzywił, mając w pamięci serie tortur w Malfoy Manor. 

– Powiedz mi, ile to dla ciebie teraz znaczy? Jeśli wierzysz, że mroczny znak określa to, kim jesteś. To powiedz, kim ja jestem? Dlaczego trzymasz szlamę za rękę, Malfoy? 

– Przestań – powiedział szeptem, zakrywając jej nadgarstek rękawem swetra. Wciąż nie puścił jej ręki. Przeszło mu przez myśl, że nie zasługiwała na to, co ją spotkało. 

– Usunę to, dowiem się, jak można pozbyć się blizn po tamtym sztylecie, daj mi kilka dni, napiszę do kilku znajomych ojca, albo zapytam Narcyzę, możemy też… 

– Naprawdę nie widzisz ironii? – Hermiona uniosła pytająco brew, a Malfoy się skrzywił. Jego reakcja do bólu przypominała postawę Hermiony wobec leczenia jego ataków. 

– Jesteśmy siebie warci, Granger – powiedział, całując jej czoło, a później niechętnie puścił jej rękę, zakrywając swój mroczny znak. Hermiona wstrzymała oddech, kiedy wargi Malfoya dotknęły jej skóry, ale szybko wróciła na swoje miejsce przy biurku. Odchrząknęła. 

– Wróćmy na nauki. 

Draco nic nie powiedział, uśmiechnął się do niej, sięgając po pierwszą z brzegu książkę. Zabrali się za zadanie z zaklęć, by choć na chwilę zagłuszyć myli o sobie na wzajem. 



Dwie godziny później dalej tkwili w sypialni Draco, pogrążeni w nauce. Gryfonka zaczynała robić się głodna i gdzieś z tyłu głowy miała myśl, że opuściła obiad.  Odwróciła się na krześle, obserwując Malfoya, siedzącego na łóżku. Chłopak przepisywał notatki, a na jego twarzy dało się dostrzec całkowite skupienie. Hermiona podciągnęła nogi pod brodę i na chwilę zupełnie odłożyła podręcznik do starożytnych run. Oparła brodę o kolano i przyglądała się blondynowi. Nie mogła się nadziwić, że potrafili siedzieć w jego sypialni, w przyjemnej atmosferze, ucząc się wspólnie. I robili to wszystko z własnej, nieprzymuszonej woli. Panna Granger złapała się na tym, że zwyczajnie to lubiła. Przebywanie z Draco, rozmawianie z nim. Nawet drobne przekomarzanki i wieczne udowadnianie kto miał rację. Całować go też lubiła, nawet bardzo. Nic nie mogła na to poradzić, chyba uświadamiała sobie, że naprawdę się zadurzyła. 

– Gapisz się. – Usłyszała nagle głos Malfoya. Chłopak nie musiał podnosić wzroku znad notatek, od dłuższej chwili czuł na sobie jej spojrzenie. Wcale mu to nie przeszkadzało, ale zwyczajnie nie byłby sobą, gdyby przegapił okazję do zawstydzenia jej i wywołania rumieńców na jej bladych policzkach. Hermiona nie odpowiedziała, więc chłopak podniósł w końcu wzrok. Spodziewał się natychmiastowej odpowiedzi, jak zawsze. Skrzyżowali spojrzenia i siedzieli chwilę w milczeniu. Wcale nie było im niezręcznie. Czuli się swobodnie ze sobą nawzajem. 

– Teraz to ty się gapisz – zauważyła Hermiona, spuszczając w końcu wzrok. Draco cicho parsknął śmiechem. 

– Bo mnie prowokujesz, jak mam się skupić na nauce, kiedy wciąż tu jesteś? 

– Mam sobie pójść? – zapytała przekornie Gryfonka, spuszczając nogi na podłogę i krzyżując ramiona. Malfoy tylko wywrócił oczami. Wrócili do robienia notatek.

Hermiona dziękowała Godrykowi za to popołudnie, takie beztroskie i sielankowe. Zwyczajne. Mogła się skupić na nauce i paradoksalnie, dawno nie była tak zrelaksowana. Jej myśli nie wybiegały ani do nierozwiązanej sprawy ataków Draco, nie rozpamiętywała pobytu w areszcie i stresującego procesu.Nawet dzisiejszy atak paniki przyjaciółki na chwilę odszedł na dalszy plan.  I nawet perspektywa egzaminów końcowych, która ostatnio spędzała jej sen z powiek, tamtego popołudnia nie była taka przerażająca. Panna Granger czuła, że wszystko było na swoim miejscu. Znów odwróciła się do Malfoya, pochylonego nad  książkami. Im dłużej mu się przyglądała tym bardziej żałowała, że nie miała u niego szans. Bo naprawdę chyba była zauroczona. Wzniosła oczy ku niebu i okręciła się na krześle. Hermiona Granger zauroczyła się Draco Malfoyem. To brzmiało tak niedorzeczne w jej głowie! Wciąż pamiętała jak powiedział jej, że 

– Jesteśmy przyjaciółmi. 

– Hmm? – Draco spojrzał na nią znad podręcznika, marszcząc brwi. W głowie Gryfoki rozległ się alarm. Powiedziałam to na głos? Merlinie, powiedziałam to na głos!! Myśl teraz, Hermiono. Widząc, że zaniemówiła, Draco roześmiał się szczerze. 

– Tak Granger, jesteśmy przyjaciółmi, gdybyś nadal się zastanawiała. –  Mrugnął do niej, wracając do nauki. Hermiona uśmiechnęła się niezręcznie i również pochyliła nad książką. Nie mogła uwierzyć, że pieprzony Draco Malfoy wrzucił ją do strefy przyjaźni. Znowu. 


*


Pansy Parkinson postanowiła odwiedzić Ginny w Skrzydle Szpitalnym, bo choć próbowała porozmawiać z nią po śniadaniu, nie do końca wiedziała jak ugryźć temat fanklubu Pottera. Jednak, gdy dotarła na miejsce, Ginny zdążyła zostać wypisana, a pani Pomfrey odprawiła Ślizgonkę z kwitkiem. Dziewczyna z kwaśną miną wróciła do lochów, gdzie w Pokoju Wspólnym zaczęło rozkręcać pijacką posiadówkę. Na stole już rozstawiono kieliszki, a drugo- i pierwszoklasistów przegoniono do ich sypialni. Pansy dostrzegła Blaise’a, który wraz z Teodorem Nottem, wyjaśniał kilku dziewczynom zasady ich pijackiej gry. Po ścianą stały siostry Greengrass, skutecznie odtrącając zalotników. Parkinson zdziwiła się, że na imprezie zabrakło Draco, wcześniej nie zdarzało mu się opuszczać takich wydarzeń w lochach, co więcej często to blondyn był prowodyrem całego zamieszania. Ślizgoni wcale się nie przejmowali faktem, że był dopiero wtorek, a spora część z nich jutro rano powinna wypoczęta stawić się na zajęciach z samą dyrektorką. Pansy doszła do wniosku, że powinna trochę wyluzować i wcale nie protestowała, gdy Zabini podał jej ulubionego drinka z ziołowej nalewki. Nie grała w czar czy wyzwanie, ale z zapałem obserwowała grę, kibicując Blaise’owi, który trochę oszukiwał. Ale w lochach nie było rywalizacji bez drobnego oszustwa. Parkinson niechętnie wróciła myślami do fanklubu, nie do końca wiedziała, dlaczego się tym przejmuje, ale chyba po prostu czuła się niepewnie. 

– Pansy! – Dziewczyna odwróciła się, zauważając wołającą ją Astorię. Blondynkę otaczało kilka młodszych dziewczyn. Parkinson doskonale rozumiała pragnienie, bycia jak panna Greengrass. Astoria wydawała się idealna. Choć miała wiele wad, o których dość szybko można się było przekonać, niezaprzeczalnie zawsze sprawiała nienaganne pierwsze wrażenie. Brunetka podeszła do współlokatorki. 

– Dziewczyny, to jest właśnie Pansy, nowa dziewczyna Pottera – przedstawiła ją. Na wzmiankę o Potterze Parkinson skrzywiła się nieznacznie, ale Astoria kontynuowała: – Dziewczyny chciały wiedzieć jak to jest umawiać się z…

– Beznadziejnie – przerwała jej podirytowana Parkinson – co chwilę jakieś młodsze suki zaczepiają ciebie lub jego, myśląc, że mają na coś szansę. A teraz – pijana nastolatka uniosła w toaście swojego drinka – drogie panie wybaczą. – Wypiła wszystko duszkiem, krzywiąc się od goryczy alkoholu. Dygnęła niezgrabnie i odeszła, z zamiarem zrobienia sobie kolejnego drinka. Astoria parsknęła pod nosem, ale naszła ją pewna nostalgia. Już dawno nie widziała tego wydania Pansy. Blondynka czasem tęskniła za tą wredną, szczerą do bólu i kąśliwą wersją, miała wrażenie, że jej współlokatorka pogrzebała swoje dawne ja, i dobrze było się przekonać, że jest inaczej. 


Ślizgoni bawili się do trzeciej nad ranem, a pokój wspólny wyglądał jakby impreza trwała kilka dni. Pansy przed zwaleniem się na łóżku zażyła jeszcze odpowiednią miksturę. Nie chciała jutro mierzyć się z konsekwencjami wypicia takiej ilości alkoholu. Złapała się na tym, że przez cały wieczór praktycznie nie myślała o Harrym. I to uwielbiała w jej związku najbardziej – poczucie, że jest kompletną całością, nie czyjś połówką. Mogli spędzać czas osobno i wciąż nie robić sobie wyrzutów. Tylko ten przeklęty fanklub mógł wszystko zniszczyć. Zasnęła. 


***


Lekcje zielarstwa były jednymi z ulubionych większości hogwardzkiej młodzieży, a Ron Weasley nie stanowił wyjątku. Dlatego po wykładnie z eliksirów, za którymi nie przepadał, dość chętnie ruszył w stronę szklarni. Po drodze złapał Hermionę i Harry’ego z Pansy u boku. Choć nadal nie pojmował jakim cudem owa dwójka się zeszła, cieszył się, że jego przyjaciel jest szczęśliwy lub przynajmniej na takiego wyglądał. Hermiona natomiast wyglądała na zmęczoną. 

– Źle spałaś? – zagadnął Ron swoją byłą dziewczynę. Gryfonka lekko się zarumieniła. 

– Uczyłam się do późna z Malfoyem, chyba trochę przesadziliśmy – wyjaśniła. 

– Nie mam pojęcia jakim cudem znosisz jego towarzystwo – odparł ze śmiechem chłopak, na co Hermiona wzruszyła ramionami, wciąż się uśmiechając. Doszli do szklarni i zajęli wspólne stanowisko na przodzie pomieszczenia. Panna Granger lubiła pracować z Ronem, dobrze się dogadywali i trudno się dziwić, skoro przez rok potrafili budować związek. Fakt, miewali swoje lepsze i gorsze momenty, ale oboje dobrze się rozumieli. Zanim profesor Spraut pojawiła się w szklarni i na dobre rozpoczęła lekcje, Ron podjął jeszcze jeden wątek, który nie dawał mu spokoju. 

– Chcę cię jeszcze raz przeprosić, bo czuję się okropnie z tym, co się wydarzyło. – Hermiona zmarszczyła brwi zupełnie nie rozumiejąc o czym mówi jej przyjaciel. – Cała ta sprawa z Astorią… Czuję się beznadziejnie na myśl o tamtym pocałunku, niemal codziennie to sobie wyrzucam. Wiem, że nie dla tego się rozstaliśmy, ale po prostu… Ciągle mam wyrzuty sumienia. 

Hermionę zatkało, nie mogła uwierzyć, że chłopak wciąż od nowa przeżywa tamto zdarzenie. Ona w trakcie ich związku nie miała takich wyrzutów, gdy całowała Malfoya. Natychmiast przytuliła Rona, choć czuła się jak kłamliwa idiotka. Ona nigdy nie przyznała się do zdrady. 

– Absolutnie nie możesz sobie tego wyrzucać! Nie byłam na ciebie zła ani przez sekundę, Ron. Oboje popełniliśmy kilka błędów, proszę nie myśl, że to twoja wina. Rozstaliśmy się przeze mnie. – Weasley był trochę zaskoczony, ale objął przyjaciółkę silnym ramieniem. Cieszył się, że nie było między nim a Hermioną jakiś niedomówień. Mimo tego, kochał ją zbyt mocno, żeby wybaczyć sobie pocałunek z Astorią, nawet jeśli ona mu wybaczyła. 

– Cieszę się, że jesteśmy w stanie się nadal przyjaźnić, bo nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, bez twojej obecności w nim. 

– Kto by pomyślał po tych wszystkich latach kłótni o Krzywołapa, łamanie szkolnego regulaminu, szlabanów i nie tylko! – roześmiała się dziewczyna, ale musiała przyznać Ronowi rację. Wciąż byli dla siebie ważni. Jako przyjaciele. 

– Mogę tylko zapytać… – Gryfonka zawahała się chwilę, ale Ron zachęcił ją do mówienia. – Jak to się stało, że ty i Astoria… No wiesz. Raczej nie mieliście szansy spędzenia zbyt wielu dni razem, a później na tej sylwestrowej imprezie… – Ron westchnął i jakby przygasł. Sprawa z Greengrass trochę go bolała, nie wiedział jakie uczucia żywił wobec Ślizgonki, bo owszem, była ładna, ale dla Rona to nie było wszystko. Na szóstym roku Lavender Brown nauczyła go, że związek z drugą osobą to coś więcej niż wzajemny pociąg fizyczny. 

– Z Astorią to już historia, pomagałem jej trochę przy Quidditchu, ale okazała się… no cóż, Ślizgonką. 

– Ale co się stało? – dopytywała Hermiona, nic nie rozumiejąc. 

– Chciała po prostu dostać się jakoś do Harry’ego, okej? Od początku jej o to chodziło, miała mnie gdzieś, liczył się tylko Harry, jak zwykle. – Hermiona uścisnęła rękę przyjaciela, wiedziała, że Greengrass zrobiła najgorsza rzecz z możliwych, bo jeśli Ron miała jakiś czuły punkt to zdecydowanie było nim, stawianie się na drugim miejscu po Harrym. Ronald czuł się zwyczajnie gorszy od przyjaciela i to go zżerało od środka, choć usilnie próbował zwalczyć to uczucie. 

– Astoria to podła żmija i tyle, nie powinieneś… Nie zawracaj sobie nią głowy, bo nie wie ile straciła. 

– Wolałbym jej unikać, ale przez to zdjęcie w gazecie McGonagall wkręciła nas w przygotowywanie sali na ten cały bal pod koniec roku. 

– Zjazd absolwentów? 

– Taaa, wiem, że jest jeszcze trochę czasu, ale na samą myśl o spędzeniu z Astorią choćby jeszcze jednej godziny jest mi niedobrze. 

– Nie zapominaj, że macie jeszcze razem lot dywanem do zrealizowania… – ze śmiechem wtrąciła Hermiona, na co Ron jęknął zrozpaczony. Zupełnie nie rozumiał dlaczego wtedy, podczas sylwestra doszedł do wniosku, że będzie to idealna towarzyszka. Chciałeś jej po prostu zaimponować, frajejrze! A i tak nie masz u niej szans… Podpowiedział irytujący głosik w jego głowie, ale zanim Ron odpowiedział Hermionie do cieplarni wkroczyła profesor Spraut, zaczynając objaśniać z czym będą dziś pracować. Temat Astorii Greengrass zszedł na dalszy plan. 


*

Ginny Weasley wraz z Nevillem trafili do jednej grupy podczas Opieki nad magicznymi stworzeniami, chyba wszyscy Gryfoni uwielbiali lekcje z Hagridem, chociaż nikt nie miał z nim tak doskonałych relacji jak złota trójca Gryffindoru. Niemniej jednak zarówno Ginny, jak i Neville przepadali za sposobem bycia i prowadzenia lekcji Gajowego. Dostali zadanie w parach, aby złapać kilka świerszczy do słoików, co nie wydawało się skomplikowane. Dwójkami rozeszli się po błoniach, aby wykonać zadanie. Ginny przypomniała sobie zaklęcie tropiące i już po chwili dostrzegli kilka naprowadzających iskier unoszących się ponad czapami śniegu. Hagrid objaśnił im wcześniej jakich świerszczy szukają, bo podczas zimy tylko jeden rodzaj tych magicznych stworzeń nie hibernuje. 

– Widzę się w sobotę z Luną, chcemy się przejść do Hogsmeade, może pójdziesz z nami? – zagadnął Neville, gdy oboje brodzili w śniegu. Ginny pokiwała głową. 

– Z przyjemnością, właściwie żałuję, że od jej powrotu zamieniłyśmy tylko kilka zdań, ale ja ciągle jestem zajęta, a Luna, jak to ona, żyje w innym świecie. – Neville parsknął śmiechem, ale musiał przyznać rację Ginny. 

– No a jak tam między wami? Czy wy… no wiesz, spotykacie się, czy coś? – Panna Weasley nie lubiła owijać w bawełnę, a to był temat, który niesamowicie ją nurtował. Nie od dziś było wiadomo, że Ginevra była ciekawska. Z resztą nie tylko ona, cały Gryffindor huczał od plotek, bo jeszcze przed wojną zdawało się, że między ową dwójką coś się szykuje. Teraz, gdy Luna wróciła do Hogwartu część młodzieży czekała, aż w końcu ogłoszą z Longbottomem swój związek, bo poezpresedgensyjnie byliby najcudaczniejszą parą w szkole. 

– Nie jesteśmy razem, jeśli o to pytasz, Ginny. Dobrze wiesz, że z nią nigdy nie było to łatwe. Ona ma zupełnie inny świat, nie wiem, czy w ogóle myśli o takich sprawach. 

– A ty myślisz? – Ginny zadała kluczowe pytanie, Neville westchnął. 

– Dobrze wiesz jak było, byłem w niej zakochany od piątego roku, odkąd powstała Gwardia Dumbledobre’a. Ale Luna to Luna, dziś jest w Hogwarcie, jutro będzie ratować Nargle u wybrzeży Nowej Zelandii, poza tym… – Chłopak się zawahał i zamilkł. Ginny chciała coś powiedzieć, ale zatkał jej usta ręką i wskazał dużego, tłustego świerszcza, siedzącego na wystającym ponad śnieg konarze drzewa. Ginny ostrożnie wyjęła różdżkę, jednak Neville był szybszy. Jego zaklęcia dościgło świerszcza i przelewitowało prosto do słoika. Ginny zakręciła wieczko, na którym uprzednio zrobiono dziurki tak, aby schwytany świerszcz miał dostęp do powietrza. Gryfoni przybili sobie piątkę.

– Dobra robota, Neville. Tak się rozgadałam, że praktycznie zapomniałam o zadaniu. – Chłopak tylko się uśmiechnął. 

– Wracamy do Hagrida? – zapytała Ginny, a Chłopak jej przytaknął. Ruszyli pod chatę Gajowego, mijając kilka par, które wciąż szukały swoich okazów świerszczy. Lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami były dużo przyjemniejsze w cieplejszych miesiącach, chociaż z Hagridem trudno było się nudzić. Ginny zorientowała się, że nie dokończyli rozmowy. 

– Neville? – zaczęła, a chłopak już wiedział, że będzie musiał w końcu powiedzieć Ginewrze o Daphne. Gdy myślał o tym z perspektywy czasu, wydało mu się bezsensowne ukrywanie jego związku ze Ślizgonką. Tym bardziej, że traktował Ginny jak swoją przyjaciółkę. Gdy szkołą rządził Snape wraz ze śmierciożercami, on i Ginny zdążyli się naprawdę do siebie zbliżyć, reaktywując Gwardię Dumbledore’a. Neville czasem myślał o wojnie i o tym, co działo się wtedy w zamku, miał wrażenie jakby to było już dawno temu, a wspominał wydarzenia zaledwie sprzed roku. Gryfon miał poczucie, że wszyscy zdążyli dojrzeć w ciągu zeszłego roku. Poza tym jego niewinny związek z Daphne, który zaczął się pod koniec wakacji zupełnie go zmienił. 

– Spotykałem się z kimś. Ona pomogła mi zapomnieć o Lunie, może dlatego wszystko jest teraz takie skomplikowane. Przepraszam, że wcześniej nic nie mówiłem. 

– Masz na myśli Greengrass? – Ginevra wcale nie była zdziwiona, ona swego czasu również trzymała się blisko lochów, więc zdążyła dowiedzieć się od Pansy tego i owego. Żałowała, że Neville nie powiedział jej pierwszy, początkowo nawet się o to złościła, ale z drugiej strony rozumiała przyjaciela. Umawianie się ze Ślizgonimi zazwyczaj powodowało same problemy. Longbottom stanął w półkroku, gapiąc się na Gryfonkę. Nawet nie podejrzewał, że Ginny wiedziała o Daphne. 

– Hermiona ci powiedziała? – zapytał w końcu, na co Rudowłosa dziewczyna zmarszczyła brwi. W pierwszej chwili nie mogła uwierzyć, że nie dowiedziała się ani do Neville’a, ani od Hermiony, choć oboje uważała za swoich przyjaciół. Rozumiała, że być może chłopak nie chciał dzielić się prywatnymi szczegółami, tym bardziej, że zawsze był dość skryty, ale to, że Granger jej nie powiedziała? Ginny poczuła się zdradzona. 

– Nie od Hermiony – rzuciła cierpko. Gryfon doskonale zrozumiał ton jej wypowiedzi. 

– Przepraszam, że nie dowiedziałaś się ode mnie, Ginny. Ale to działo się tak szybko, a potem… Potem wszystko zepsułem, zerwaliśmy. Właściwie ja i Daf to już historia. 

– Ale dlaczego dowiaduje się od pieprzonej Parkinson? Ile to trwało, od wakacji? Miałeś ponad pół roku, żeby mi powiedzieć. Nie chcę się teraz kłócić, ale mam wrażenie, że ostatnio nikt nie jest ze mną szczery. 

– Nie chcę, żebyś się tak czuła. Ale wiesz… Ty też nie rozmawiałaś ze mną o Zabinim, nie chcę, żebyśmy zaczęli sobie wypominać wszystko, ale nie byłaś fair. 

– Oh proszę cię, o mnie i Blaisie cały zamek huczał odkąd przyuważona nas razem na siódmym piętrze, to nie była znowu taka tajemnica… Ale ty i Daphne? Nie wiem nawet czy jej rodzona siostra wiedziała od początku. Ale masz rację, Ślizgoni to już przeszłość. Jeśli już się nie spotykasz z Greengrass, to znaczy, że będziesz walczył o Lunę? 

Neville przystanął na chwilę, aby przetrawić pytanie. Dopiero Ginny mu uświadomiła, że właściwie nic go już z Daphne nie łączyło i choć bardzo by chciał, żeby było inaczej - Ślizgonka już nie była częścią jego życia. Neville właściwie nie rozumiał dlaczego się tak zadręczał, przecież miał tylko osiemnaście lat, a przed nim jeszcze mnóstwo związków i złamanych serc. Mało kto znajduje miłość na całe życie, będąc w szkole i choć mając te -naście lat wydaje nam się, że pierwsza miłość jest na zawsze to dorosłość niesie ze sobą słodko-gorzki smak rozczarowania. Gryfon odetchnął. 

– Jeszcze nie wiem, czy chcę być z Luną. Na razie chcę się skupić na egzaminach i spędzeniu fantastycznych kilku ostatnich miesięcy w Hogwarcie. Nie potrzebuję więcej dramatów. 


Ginny uśmiechnęła się w odpowiedzi, choć w głębi duszy zazdrościła przyjacielowi takiego podejścia, miała nadzieję, że jej też kiedyś się uda zapomnieć o wszystkim, co dotyczyło Blaise’a Zabiniego. 


***


W przerwie obiadowej, trwającej dobre trzydzieści minut korytarze Hogwartu pustoszały. Uczniowie gromadzili się w Wielkiej Sali, aby szybko pochłonąć potrawy, przygotowywane przez skrzaty i odpocząć trochę. Jednak pewnej dwójce uczniów coś więcej niż obiad chodziło po głowie. 

Pansy Parkinson z uśmiechem na ustach złapała zakręt, wbiegając w rzadko uczęszczany korytarz na trzecim piętrze. Zetknęła przez ramię, upewniając się, że szatyn biegł tuż za nią. W końcu Harry dopadł Ślizgonkę, chwytając jej biodra. Odwrócił ją twarzą do sobie i oparł ich o ścianę. Dziewczyna nie zdążyła złapać oddechu, a Potter już zamknął jej usta pocałunkiem. Jedna z jego rąk powędrowała w dół pleców dziewczyny, żeby złapać jej pośladek, a potem udo. Pansy od razu oplotła nogę wokół jego bioder, całując Harry'ego coraz namiętniej. Oderwali się od siebie tylko na moment, aby złapać oddech. Ich klaki piersiowe poruszały się w zgodnym, przyśpieszonym tempie. Harry podniósł szatynkę, łapiąc jej pośladki i jeszcze mocniej dociskając jej plecy do ściany. Pansy splotła ręce na jego karku i od razu złączyła ich usta. Oderwała się od Harry'ego po dłuższej chwili. 

– Nie możemy tutaj – powiedziała, z wyraźnie przyśpieszonym oddechem. Harry odchylił głowę do tyłu, przymykając oczy. Wiedział, że powinien nad sobą zapanować, ale nie mógł nic poradzić, bo Pansy Parkinson działała na jego wyobraźnię aż za bardzo. Cmoknął ją w czoło i złapał za rękę, niechętnie puszczając udo. Pociągnął ją delikatnie za sobą, wypatrując bardziej ustronnego miejsca. W końcu korytarza trafili na schowek na miotły. To było aż nazbyt oczywiste, ale owa dwójka nie widziała lepszego rozwiązania, wciąż nie nacieszyli się sobą, mówiąc szczerze nawet za dużo ostatnio nie rozmawiali, bo za każdym razem Pansy po prostu rzucała się Harry’emu na szyję. I absolutnie mu to nie przeszkadzało. Gdyby Parkinson trafiła na kogoś bardziej rozmyślnego, pewnie szybko by się zorientował, że coś jest nie tak, jednak ona miała do czynienia z Harrym. Nie był on zbyt spostrzegawczy jeśli chodziło o relacje damsko-męskie. Poza tym nawet jeśli zachowanie dziewczyny wydałoby mu się podejrzane…Na Merlina, miał tylko osiemnaście lat, szalejącą burzę hormonów i piękną dziewczynę, która rozbierała się aż nazbyt chętnie. Potter nie zamierzał analizować głębiej tych sytuacji. 


Pansy pośpiesznie rozpięła swoją koszulę, a później koszulę Harry’ego, bez przerwy go całując. Gryfon musiał przyznać, że uwielbiał jej nagie piersi zasłonięte jedynie ślizgońskim krawatem. Dziewczyna zaczęła całować jego szyję, a jedyne, co Harry zdążył zrobić to rzucić zaklęcie wyciszające oraz zamknąć schowek od środka. Później, różdżka wypadła mu z ręki, bo Pansy uklęknęła przed nim, rozpinając jego spodnie. Harry nerwowo przełknął ślinę, widząc, co się za chwilę wydarzy. Parkinson podniosła głowę, upewniając się, że wszystko jest w porządku, bo Harry wciąż milczał. 

– Powiedz mi, co chcesz, żebym zrobiła – mruknęła dziewczyna, drażniąc się ze swoim chłopakiem. Potter nie był w stanie wydusić z siebie słowa, za każdym razem był oszołomiony tym, jak Pansy zręcznie balansuje między udawaniem zupełnie niewinnej a prowokowaniem go na tyle różnych sposobów. Ślizgonka uśmiechnęła się zachęcająco. Harry sięgnął do kieszeni rozpiętych spodni i wyjął gumkę do włosów. Potem bez słowa odgarnął wszystkie włosy z twarzy dziewczyny na jej plecy i z jakąś dziwną niepewną delikatnością spiął je w luźny kucyk. Pansy spojrzała w górę, przygryzając wargę. A chwilę potem Potter zupełnie odleciał. 

*


    Ron siedział z przyjaciółmi w pokoju wspólnym prefektów, wraz z Michaelem zaprosili kilku znajomych, aby wspólnie pograć w szachy czarodziejów, eksplodującego durnia i napić się piwa kremowego. Harry przeszedł spóźniony, bo tuż po kolacji Pansy zaciągnęła go do nieczynnej toalety na drugim piętrze. Harry przywitał się z Nevillem, dwoma Krukonami, których kojarzył jedynie z widzenia i Ronem. Rudzielec podał Potterowi butelkę piwa, a później wrócił do swojego meczu szachów. W następnych kilku ruchach pokonał niskiego Krukona. Harry nie był pewien czy w całym Hogwarcie znalazłby się ktoś, kto mógłby się równać z Ronem. Mimo analitycznych umysłów, nawet Krukoni wymiękali, grając przeciwko Weasleyowi. Jego taktyki gry środkowej zawsze były spektakularne, choć poprzedzały je niewinnie otwarcia. Ron nie bał się poświęceń i często rozwijał swoje lekkie figury kosztem pionów. Potter niewiele z tego rozumiał, ale Krukoni przecierali oczy ze zdziwienia, kiedy Ronald ogrywał jednego po drugim. W końcu w salonie pojawił się Michael Corner, niósł cały talerz niewielkich przekąsek. 

– Uprosiłem skrzaty o trochę krakersów do piwa – oznajmił, stawiając talerz obok szachownicy. – O! Harry, miło cię widzieć, myśleliśmy, że przepadłeś w lochach. – Potter skrzywił się nieco, wiedział, że jego związek z Parkinson jest na językach wszystkich uczniów Hogwartu. Nie przeszkadzało mu to jakoś specjalnie, chociaż Gryfon cenił sobie prywatność. 

– To całkiem szalone, że spotykasz się ze Ślizgonką – dodał niski Krukon, który przed chwilą przegrał z Ronem partię. 

– A co w tym szalonego, Greg? – zapytał Neville, upiwszy trochę swojego piwa. Tamten wzruszył ramionami i zjadł kilka krakersów. 

– One podobno są nie do wytrzymania, poza tym, jesteś Gryfonem, to się nie może udać – wtrącił Michael, przesuwając kolejne pionki po szachownicy. 

– Hetman na B2, szach mat – powiedział Ron, a król jego przeciwnika opuścił miecz, w geście poddania. – Trudno powiedzieć, czy są „nie do wytrzymania”, to zwykłe laski, tylko krawaty noszą w innym kolorze – mruknął Ron do Michaela. Nikt nie podjął dalszego tematu Ślizgonek i wszyscy skupili się na kolejnej grze.


Dwie godziny i dwanaście piw później temat płci pięknej powrócił jak bumerang. Pijany Neville zaczął opowiadać o jakimś wakacyjnym romansie, w który reszcie raczej trudno było uwierzyć. Tym bardziej, że chłopak uparcie odmawiał zdradzenia imienia tajemniczej piękności. 

– Nie uwierzycie mi, poza tym obiecałem jej, że nas nie ujawnię dopóki nie będzie gotowa! – Harry się zamyślił, żeby po chwili odkrywczo stwierdzić: 

– Ale już nie jesteście razem, nie jesteś jej nic winny. No dawaj… 

– Czy to Lovegood? – zapytał ze śmiechem kumpel Grega. Neville pokręcił głową. 

– Ślizgonka – mruknął w końcu Gryfon, a towarzystwo wybuchło śmiechem. 

– No znamy taką jedną, co lubi Gryfonów, co nie Harry? – Michael klepnął Wybrańca w plecy, na co ten tylko się skrzywił. 

– Odpieprz się od Pansy – warknął Potter, ale zostało to odebrane jako kolejny żart. 

– Ale poważnie, dlaczego na Merlina, się z nią spotykasz?? – drążył Michael. 

– Bo łatwo można zaliczyć wszystkie bazy – wypalił pijany Greg. Ron powstrzymał Harry’ego przed wyjęciem różdżki. 

– Chuja was to obchodzi – skomentował Weasley. – Znajdźcie sobie najpierw jakąkolwiek laskę, a później będziemy gadać o zarywaniu do Ślizgonek. 

– Oh proszę, proszę – komentował dalej Michael, zanosząc się śmiechem – kolejny fan zielonych krawatów? A jak tam Astoria, łatwo było zaliczyć? Szczerze mówić byliśmy zdziwieni, że dała akurat tobie… – Krukoni wybuchnęli śmiechem, wtórując Michaelowi. Ron nie fatygował się, żeby wyjąć różdżkę, tylko po prostu przywalił Krukonowi gołą pięścią. Michael już się zbierał, żeby mu oddać, ale Greg go przytrzymał. 

– Pokurwiło cię, Weasley? – syknął Krukon, rozmasowując szczękę. 

– Przestańcie o nich mówić, jak o chodzącym towarze, to może ludzie przestaną wam dawać w ryj za każdym razem, gdy słyszą ten bełkot – powiedział Ronald zupełnie spokojny. Sięgnął po swoje piwo. 

– Dobra, wyluzuj – mruknął Michael, nastawiając sobie różdżką szczękę. Alkohol sprawił, że ból wydał się mniejszy. Przyjemna atmosfera wyparowała, toteż dopito piwo i wszyscy wrócili do siebie. Prefekci nie odezwali się już do siebie słowem, ani podczas sprzątania pustych butelek, ani na patrolu następnego dnia.







Walentynkowy rozdział cały dla Was! Mam nadzieję, że wrócę do pisania regularnie, następny jeszcze przed końcem lutego! Piszcie w komentarzach jak wam się podobają nowe rozdziały, które wątki opisać wam dokładniej, czego mniej, czego więcej… I dlaczego na Salazara, nienawidzicie Rona, kiedy to najlepsza postać w tym ff?? 


Xoxo

Pani M. 

Komentarze

  1. nie wyświetla mi rozdziału 72 :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi też nie wyświetla :(, ale 73 już tak:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozdrawiam Rudolf

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaznaczcie do skopiowania, wtedy widać ;) Pozdrawiam, Matty

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty