Rozdział 71
Rozdział 71 – Gra warta galeona.
Harry Potter sprężystym krokiem wszedł do męskiej szatni. Miał na sobie ciemne, obcisłe spodnie, grubą karmazynową bluzę i komplet ochraniaczy. Brązowe buty sięgały mu prawie do kolan, w lewej ręce trzymał Błyskawicę. Mimo wczesnej godziny był całkowicie rozbudzony, czego nie mógł powiedzieć o reszcie drużyny. Wśród zaspanych kolegów starał się odszukać wzrokiem Rona, jednak rudzielca nigdzie nie było. Wydało się to Harry’emu naprawdę dziwnie, bo jego przyjaciel jeszcze wczoraj zarzekał się, że pomoże w szkoleniu nowego obrońcy. Harry nie do końca popierał decyzję Ronalda o odejściu z drużyny, ale nic nie mógł zrobić.
W końcu wszyscy byli gotowi i pochwyciwszy swoje miotły, opuścili szatnie. Harry już miał zamknąć pomieszczenie, kiedy złapał go za ramię zdyszany Ron.
– Już jestem – wysapał rudzielec. Harry uśmiechnął się pod nosem i spojrzał wymownie na nadgarstek, gdzie zwyczajowo nosiło się zegarek. Ronald wywrócił oczami.
– Za pięć minut na boisku – powiedział Potter, wciąż się uśmiechając. Otworzył przed przyjacielem drzwi szatni.
– Tak jest, kapitanie – mruknął z przekąsem rudzielec, wymijając Szukającego.
Ten styczniowy, sobotni poranek był wyjątkowo mroźny. Co prawda nie wiało, ale temperatura spadła sporo poniżej zera. Harry ze skwaszoną miną przyglądał się swojej drużynie, która trzęsła się z zimna. Dziewczyny tulił się do siebie, okryte peleryną Ginny, a mróz malował na ich policzkach czerwone plamy. Męska część wcale nie prezentowała się lepiej.
– Dlaczego, do diabła, robimy trening w takich warunkach? – zapytał w końcu Andrew Hopkins. Harry spojrzał na barczystego szóstoklasistę i mocniej zacisnął rękę na trzonku miotły.
– Ponieważ, Hopkins, następny mecz gramy ze Slytherinem i szkoda by było oddać im puchar.
– To dopiero w marcu – rzucił nowy pałkarz - James Wricke. Harry przeniósł na niego spojrzenie.
– A więc mamy dwa miesiące, żeby złożyć tą drużynę do kupy, bo na razie to ledwo wygraliśmy z Ravenclowem w listopadzie. A ich drużyna to prawie sami nowicjusze. – Andrew prychnął, ale nic nie więcej nie powiedział. Nie od dziś Harry wiedział, że Hopkins tylko czekał na tytuł kapitana.
– Koniec gadania, na miotły i do gry, dziś ćwiczymy długie podania, bo to ostatnio szło fatalnie!
Na boisko wbiegł spóźniony Ronald, wlekąc za sobą miotłę. Harry upewnił się, że Ginny przeprowadzi szybką rozgrzewkę, a potem odciągnął Weasleya na bok.
– Słuchaj, ten nowy obrońca… Jakoś nie jestem przekonany, na pewno chcesz zrezygnować? – Ron naciągnął mocniej czapkę na uszy i poprawiając ochraniacze, odpowiedział:
– Da sobie radę, uwierz, jest tak dobry jak ja, a może być jeszcze lepszy. Będę z nim ćwiczyć, a ty zajmij się resztą. Będziemy gotowi na ten mecz ze Ślizgonami. – Harry widział, że nic już nie wskóra, więc westchnął ciężko i zgodził się z przyjacielem. Naprawdę mu zależało na nadchodzącym meczu, jeśli przegrają odpadną z rozgrywek. Harry tak usilnie pragnął choć jeszcze przez chwilę uczestniczyć w życiu szkoły, nie przejmując się dorosłością, która całemu ostatniemu rocznikowi deptała po piętach. Kapitan gryfońskiej drużyny Quiditcha mocniej chwycił miotłę, a potem przeprowadził trening, który jeszcze długo rozpamiętywano w pokoju wspólnym, rozmasowując obolałe mięśnie.
– Dobra robota! – wrzasnął Harry, z dumą obserwując jak przemoczeni, zmarznięci, zmęczeni, ale wyraźnie zadowoleni z siebie zawodnicy wleką się w stronę szatni. Harry obejrzał się przez ramię, na rodzeństwo Weasleyów, które wciąż jeszcze przekomarzało się na boisku. Ginny stała z rękami wspartymi na biodrach, a to zawsze zapowiadało awanturę.
– Hej, nie idziecie na śniadanie?! – krzyknął w stronę rudzielców. Oboje odwrócili się w jego stronę, Ginny machnęła ręką na Rona i po chwili truchtem dogoniła Pottera. Ronald niedługo potem zrównał z nimi krok.
– Jak będziemy tak trenować dwa razy w tygodniu to wygramy nie tylko puchar Quidditcha, ale i całą ligę zawodową – rzuciła Ginny z uśmiechem. Harry uwielbiał jej zapał.
– Albo żadne z nas już nigdy nie usiądzie – rzucił z przekąsem Ron, rozmasowując obolałe lędźwie. Ginevra parsknęła.
– Oj, chyba już jesteś za stary na tą grę. – Poklepała brata po ramieniu, Ron już szykował ripostę, ale cała trójka zamilkła, widząc postać, owiniętą zielonym szalem. Potter przyśpieszył kroku.
Pansy Parkinson stała nonszalancko oparta o ścianę przy wejściu do męskiej szatni. Nic sobie nie robiła z wrogich spojrzeń, którymi obdarzali ją przechodzący zawodnicy. Już po chwili ujrzała Harry’ego, w towarzystwie rodzeństwa Weasleyów i mimowolnie się uśmiechnęła. Nie zdążyła wydusić słowa, zanim kapitan gryfońskiej drużyny nie zamknął jej ust pocałunkiem. Splotła ręce na jego karku, czując, że chłopak jest całkowicie przemoczony. Całowali się jeszcze chwilę, dopóki obojgu nie zabrakło tchu.
– Cześć – powiedziała w końcu Pansy, szepcząc. Harry uśmiechnął się i cmoknął ją w czoło. – Tak się stęskniłeś? – droczyła się Parkinson, na co Potter jedynie wywrócił oczami.
– Zmarzłaś, czekając aż skończymy?
– Trochę, z resztą nie czekam długo. Za to tobie na pewno przyda się gorący prysznic. – Harry uśmiechnął się szelmowsko, a na policzkach Pansy zakwitł delikatny rumieniec. Choć Potter nie był pewien, czy nie wywołał go mróz lub wcześniejszy pocałunek.
– Sugerujesz coś? – zapytał ze śmiechem. Pansy prychnęła, lekko uderzając jego ramię.
– Od kiedy stałeś się taki…
– Ej, gołąbeczki! Tyłki sobie odmrozicie, lepiej idźcie do zamku! – Przerwała im Ginny Weasley, wychodząc z szatni. Przebrała się w suche ubrania i żwawym krokiem zmierzała do bocznego wejścia na zamek. Nie czekała na odpowiedź i zniknęła za rogiem budynku.
– Ma rację, idź się przebrać i pójdziemy na śniadanie – powiedziała Pansy, pchając Harry’ego w stronę szatni. Brunet złośliwie stawiał lekki opór.
– Tak szybko rezygnujesz z tego prysznica? – rzucił, zanim zniknął za drzwiami męskiej szatni. Pansy tylko wywróciła oczami, ale rumieniec na jej policzkach tylko się powiększył.
***
Gdyby Hermiona Granger otrzymywała galeona za każdym razem, gdy Draco Malofy kazał na siebie czekać, z pewnością miałaby teraz pokaźną sumkę na koncie w banku Gringotta i dom z basenem na przedmieściach Londynu. A jednak wciąż tkwiła pod zamkniętymi drzwiami jego sypialni ze stertą podręczników w rękach. Jeszcze wczoraj upewniała się, że dzisiejsza wspólna nauka jest aktualna. I jeszcze wczoraj usłyszała do Malfoya, że będzie na nią czekał. Panna Granger powoli zaczynała panikować. Było tyle do zrobienia! Mieli mnóstwo zaległego materiału, a dodatkowo nauczyciele przed Owutemami starali się wycisnąć z młodzieży to, co najlepsze. Nic więc dziwnego, że lista prac domowych nigdy się nie kończyła. Dziewczyna znów zapukała w masywne drzwi, przestępując z nogi na nogę. W końcu odłożyła z żalem część książek na podłogę i wyciągnęła różdżkę. Zanim zdecydowała się na ostateczne rozwiązanie ostatni raz zapukała w drzwi. Oczywiście nikt po drugiej stronie jej nie odpowiedział. Poziom jej irytacji sięgnął zenitu, ale jedna myśl zasiała wątpliwości w jej głowie. Nagle złość wyparowała i zastąpił ją strach. Zapominając na chwilę o magicznym świecie, Hermiona gorączkowo zaczęła walić w drzwi. Kiedy nikt nie odpowiadał, już była pewna – coś musiało się stać. Czarne scenariusze zaczęły przelatywać jej przez głowę. Wyrzucała sobie, że mogła od razu domyślić się, że Malfoy znów miał atak. Miała nadzieję, że jeszcze nie jest za późno. W końcu otrząsnęła się z amoku i pewniej chwyciła różdżkę.
– Alohomora – powiedział dość wyraźnie, starając się zapanować nad drżeniem głosu. W ogóle się nie poznawała, nie przypominała sobie, żeby panikowała w sytuacjach kryzysowych. Zawsze wyróżniała się opanowaniem i chłodną kalkulacją, więc dlaczego na Godyryka, gdy chodziło o Malfoya odbierało jej rozum? Już na pierwszym roku wykazała się stoickim spokojem, gdy wraz z Harry i Ronem wpadli w diabelskie sidła, za co została odznaczona przez Dumbledora. Co się z tobą dzieje, dziewczyno? Zapytała samą siebie.
Drzwi otworzyły się, a Hermiona ujrzała leżącego z zamkniętymi oczami Ślizgona. Leżał w swoim łóżku, a jego oddech był całkiem miarowy, choć w tej sytuacji byłoby dla niego lepiej, gdyby był nieprzytomny. Hermiona z hukiem zatrzasnęła za sobą drzwi, licząc, że obudzi blondyna, jednak ten spał w najlepsze. W sekundę pojęła swój błąd. Ostrożnie zdjęła zaklęcie wygłuszające, a potem bez wyrzutów sumienia posłała strumień lodowatej wody prosto w śpiącego Malfoya. Po całym korytarzu rozniósł się przeraźliwy wrzask.
– Co to do cholery ma być, Granger?! – wydyszał wściekły Draco. Hermiona posłała mu mrożące krew w żyłach spojrzenie, a potem bez wyjaśnienia posłała drugi strumień wody w jego stronę. Tym razem Malfoy wyjął spod poduszki swoją różdżkę i za pomocą prostego zaklęcia stworzył barierę, po której ściekała lodowata woda prosto na podłogę. Mordowali się nawzajem spojrzeniem jeszcze dobre pięć minut, a strumień wody, wypływający z różdżki Gryfoki przybierał na sile. W końcu Hermiona poczuła, że kompletnie przemoczyła swoje buty i zaklęcie straciło na silę. Malfoy widząc swoje notatki spod łóżka, pływające po pokoju, zdecydował się na chwilę opuścić barierę. Jednak to był kolosalny błąd, bo natychmiast nowy strumień wody trafił go prosto w twarz.
– Przestań idiotko! – wrzasnął. W końcu Hermiona opuściła różdżkę, obserwując przemoczonego Ślizgona, któremu woda wciąż kapała z przydługich włosów.
– Co to do cholery było? – zapytał, próbując jakoś pozbyć się całej przemoczonej pościeli. Ale jedyne zaklęcia, które przychodziły mu do głowy to te, związane z ogniem. Wolał ich nie próbować, póki Hermiona była w polu rażenia. Wciąż był wściekły.
– Wiesz która jest godzina? – zapytała dziewczyna, siląc się na spokój. Malfoy zmarszczył brwi, zupełnie nie rozumiał co to ma teraz do rzeczy. Hermiona westchnęła.
– To inaczej; Co mieliśmy dziś zrobić? – Schyliła się, żeby podnieść z podłogi, ociekające wodą notatki. Na twarzy Draco pojawił się cień zrozumienia.
– Okej i to był powód, żeby mnie utopić?! Czyś ty kompletnie zwariowała?
– Jesteś tak skrajnie niesłowny i w dodatku bezczelny! Czekam pod drzwiami od dwudziestu minut dupku, marnuję mój czas, a ty śpisz w najlepsze! Jest prawie druga popołudniu, Malfoy!
– Więc przyszłaś mi zrobić awanturę? Masz jakiś grafik, czy coś? O dwunastej rozdać szlabany drugoklasistom, a drugiej wydrzeć się na Malfoya, a o czwartej pokłócić się z Weasleyem?
– Oh, nie próbuj być zabawny. – Dziewczyna skrzywiła się z politowaniem.
– Dobra, wyluzuj trochę Granger. Pouczymy się po obiedzie. Nie rób z tego końca świata.
– Oh, czy ty kiedyś zaczniesz traktować mnie poważnie? – Widząc, że Draco otwiera usta szybko dodała: – Nie wysilaj się. A po obiedzie już jestem umówiona, więc życzę powodzenia z nadrobieniem Starożytnych Run samemu!
Gryfonka machnęła różdżką, pozbywając się całej wyczarowanej wcześniej wody. Jedynie Malfoya i jego łóżko pozostawiała przemoczone. Wyszła, trzaskając drzwiami. Zebrała książki zostawione na korytarzu i zamknęła się w swojej sypialni. Czasami miała wrażenie, że ta wieczna gra z Draco nie jest warta galeona.
*
Ginny Weasley spędzała sobotnie popołudnie w bibliotece. Choć starała się ze wszystkich sił, nie potrafiła dokończyć swojego eseju z transmutacji. Gdzieś po głowie wciąż chodziła jej kłótnia z Hermioną, nie rozmawiały ze sobą już prawie tydzień. Ginny wciąż miała żal do przyjaciółki, że tamta zdradziła Rona i oszukiwała go przez cały ten czas. I wcale nie chodziło o to, że Ron jest jej bratem. Zdrada zawsze była zła, bez względu na to, kto kogo zdradził i dlaczego. Ginevra zupełnie nie rozumiała dlaczego Hermiona w porę nie zakończyła sypiącego się związku. Tyle razy o tym rozmawiały! Gdyby to Ron zdradził z pewnością roztrząsałby to cały Hogwart, ale gdy to panna Granger jest oszustką to wszystko jest w porządku? Nie dla Ginny. Z drugiej strony dziewczyna wyrzucała sobie, że nie ma prawa prawić Hermionie morałów, po tym, jak pocałowała Michaela, będąc w związku z Zabinim.
Przez nieuwagę dziewczyna zrobiła ogromnego kleksa na swoich notatkach. Kilka niecenzuralnych słów uleciało z jej ust, ale zanim sięgnęła różdżki – kleks zaczął znikać. Dopiero wtedy rozejrzała się po bibliotece, uświadomiwszy sobie, że nie jest sama. W odległości kilku stóp od jej stolika stał Michael Corner. Krukon mierzył ją wzrokiem wyczekująco, zanim podszedł bliżej. Schował różdżkę w tylną kieszeń spodni. Ginny wstała od stołu.
– Hej – przywitał się cicho Corner. Ginny nie odpowiedziała, wciąż będąc w szoku. Nie rozmawiała z Michaelem od tamtego incydentu. Widziała go kilka razy na korytarzu po tym, gdy wyszedł ze Świętego Munga, ale nic poza tym. Można powiedzieć, że Gryfonka go unikała. Z resztą Corner też się nie palił do rozmowy. Oboje zachowali się wtedy głupio i niedojrzale. Zdawałoby się, że nie mają sobie nic do powiedzenia.
– Chciałem cię przeprosić – pewniejszy głos Krukona wydał się Ginny zbyt donośny. Nie potrafiła nic na to odpowiedzieć. Czy należały jej się przeprosiny? Czy powinna współczuć Michaelowi? Nie żywiła wobec niego żadnych uczuć - ani pozytywnych, ani negatywnych. Kompletna pustka. Siląc się na uśmiech, w końcu odpowiedziała:
– Przeprosiny przyjęte. – Nie miała nic więcej do dodania, nie chciała też, aby Micheal mówił. Po prostu starała się zostawić ten temat. Przemilczeć, zapomnieć. Tak naprawdę nigdy z nikim nie rozmawiała o tym, co się stało. I choć usilnie starała się żyć dalej, doświadczenie przemocy ze strony osoby, której się ufało, miało w niej oparcie, zostawiło ślad. Ginny z powrotem usiadła, udając, że wraca do notatek. Kątem oka widziała, że Michael wcale nie odchodzi. Podniosła głowę i patrząc prosto w oczy Krukona, zapytała:
– Potrzebujesz jeszcze czegoś?
Michael już otwierał usta, ale przerwał mu głos, dochodzący gdzieś zza regału. Słysząc go, Ginevra natychmiast się spięła.
– Czego tu szukasz, Corner? – Blaise wyszedł zza rogu, zamykając z hukiem książkę, którą trzymał. Panna Weasley odwróciła się w jego stronę, a widząc, że Ślizgon idzie prosto na nich, wstała z krzesła. Odruchowo chwyciła różdżkę, która dotąd leżała na stoliku wśród książek i notatek.
– Pójdę już – powiedział pośpiesznie Michael i zaczął się cofać. W końcu odwrócił się na pięcie i niemal biegiem znalazł drogę do wyjścia. Towarzyszył mu śmiech Zabiniego. Ginny poczuła się bardzo nieswojo, zostając ze Ślizgonem sam na sam. Czuła jak mimo grubego swetra dostaje gęsiej skórki.
– To nie było konieczne – mruknęła posępnie. Zabini wciąż nie tracąc dobrego humoru, wzruszył ramionami.
– Mięczak z niego i tyle, uciekał jakby…
– Odpuść – przerwała mu znudzona Ginny. Miała dość pozy twardziela, którą Blaise przybierał coraz częściej.
– O co ci znów chodzi? Dlaczego bronisz tego frajera? Może faktycznie coś was łączy…
– Po pierwsze, w tym momencie to nie jest twoja sprawa. Po drugie nie musisz udawać złego chłopca.
– A może ja nie udaję? – Uśmiech nie schodził z ust Blaise’a. Ginny tylko wywróciła oczami, choć poczuła się nieswojo, słysząc domysły Ślizgona co do niej i Michaela.
– To się robi nudne, Blaise. Dlaczego wciąż nie odpuszczasz? Dlaczego za mną łazisz? I, na Godryka, dlaczego robisz wciąż te wszystkie głupie rzeczy?
– Na przykład?
– Eee, no nie wiem, na przykład cała ta chora sprawa z majątkiem?! – Panna Weasley trochę się uniosła, co nie uszło uwadze pani Prince. Bibliotekarka pojawiała się znienacka, uciszając rozgadaną dwójkę. Gdy znów zostali sami, Zabini podjął przerwany wątek:
– Czego tu nie rozumiesz? Moja matka chciałaby kontrolować każdy aspekt mojego życia, od zawsze tańczę, jak mi zagra, bo ma pieniądze. I zawsze, ale to zawsze, gdy próbowałem się sprzeciwić, groziła, że odetnie mnie od kasy. Chyba dojrzałem, żeby samemu się odciąć. – Chłopak powiedział to z taką lekkością, że Ginny przez chwilę zaniemówiła. Ulżyło jej, dobrze było usłyszeć, że nie jest przyczyną decyzji Zabiniego.
– Więc byłam tylko pretekstem? – zapytała, bez krztyny żalu. Pozwoliła sobie nawet na uśmiech. Blaise pokręcił głową.
– Nie, Ginny. Byłaś tym, co przeważyło szalę. Zależało mi na tobie, nadal zależy i jeśli tylko… – Z ust Gryfonki zszedł uśmiech, a widząc, że Blaise próbuje złapać jej rękę, cofnęła się szybko. Ślizgon przerwał w pół słowa i zapadła niezręczna cisza.
– Musimy to w końcu wyjaśnić, Blaise. Nic między nami nie będzie, nie mogę być z kimś takim, nie mog…
– Ze Ślizgonem? – przerwał jej w pół zdania, Ginny pokręciła głową.
– Tutaj nie chodzi o hogwardzkie domy, tylko o to, kim jesteś. Jakim jesteś człowiekiem. Będąc z kimś powinniśmy wyciągać z drugiej osoby wszystko co najlepsze, a my? Aktywowaliśmy w sobie wzajemnie wszystkie najgorsze cechy. – Ginny nagle zamilkła, jakby ugryzła się w język. Jednocześnie czuła ulgę, wyrzucając to z siebie. Nie miała do Blaise’a żalu. Wracając wspomnieniami do początku ich relacji, do pierwszych flirtów i przekomarzania wciąż się uśmiechała, jednak to, czym stał się ich późniejszy związek – to ją przerażało. Oboje byli toksyczni, tworzyli mieszankę wybuchową.
– Okres, w którym byliśmy razem, był najlepszym w moim życiu od dawna, Ginny. – Zabini czekał, aż Gryfonka w końcu coś powie, ale Ginny tylko obserwowała go tymi przepięknymi niebieskimi oczami. – Możesz mówić co chcesz, ale nie wmówisz mi, że nie byłaś szczęśliwa. Choćby przez moment.
– Oczywiście, że byłam. Blaise, czas, który razem spędziliśmy… Naprawdę było cudownie, tylko, że to już minęło. Pora iść dalej, pora…
– To dlaczego wciąż się obracasz za siebie, Ginny?
– Bo chodzisz za mną jak cień. Bo być może to, co się stało… Może nie jestem w stanie o tym zapomnieć. Bo choć nie zostały mi żadne blizny, doświadczenie przemocy zawsze zostawia ślad.
– Przepraszałem za to tysiąc razy, Ginny! Niczego nie żałuję tak, jak tamtego zaklęcia. Nie wiem, co jeszcze mam zrobić. Przepraszam, słyszysz? Przepraszam i będę przepraszał następne tysiąc razy jeśli trzeba. – Gryfonka nerwowo zagryzła policzek od środka, mocniej ściskając różdżkę prawą ręką. Nie mogła zapomnieć, nie mogła wybaczyć, czuła się bezsilna, a kolejne rozmowy ze Ślizgonem tylko wywierały na niej większą presję.
– Słyszę twoje przeprosiny, Blaise. Przyjmuję je, ale nie jestem jeszcze gotowa, żeby…
– To nic – Przerwał jej. – Będę czekał. Będę czekał, aż będziesz gotowa.
Nigdy nie będę. Pomyślała gorzko Ginny, ale wolała milczeć. Czasem zastanawiała się, czy kiedykolwiek zdoła się uwolnić od swojego cienia.
*
Hermiona wciąż jeszcze nie ochłonęła po konfrontacji z Malfoyem. Wcale nie miała mu za złe, że zaspał, tak naprawdę chodziło o to, że była mu obojętna. Gryfonka nie potrafiła się z tym pogodzić, bo choć od kilku miesięcy próbowała stłumić swoje uczucia względem Draco, nie potrafiła. Z kolei Malfoy zachowywał się wobec niej w porządku. W porządku, na Merlina! I to w tym wszystkim było najgorsze! Hermiona naprawdę wolałaby chyba gdyby znów jej nienawidził, bo teraz czuła, że tkwią w jakiejś dziwnej próżni pomiędzy przyjaźnią, flirtem, a niechęcią do siebie nawzajem, wynikającą bardziej z dawnych przyzwyczajeń niż wrogości.
– Dostanę od tego migreny – mruknęła do siebie panna Granger, opadając na łóżko w swoim dormitorium. Dopiero wróciła z obiadu i choć skłamała Malfoyowi, że jest umówiona, tak na prawdę zamierzała od razu zabrać się za naukę transmutacji. Hermiona nigdy by nie przypuszczała, że to właśnie Draco Malfoy sprawi, że zamiast skupić się na OWTMach, ostatni semestr w Hogwarcie spędzi na rozmyślaniu o chłopcach. Ktoś zapukał do drzwi jej sypialni.
– Alohomora – mruknęła Gryfonka i od niechcenia machnęła różdżką, jednocześnie prostując się na łóżku. W progu stała zmieszana Ginny Weasley.
– Nie przeszkadzam? – zapytała, wchodząc do środka. Hermiona pokręciła przecząco głową, więc Ginny weszła do pokoju.
– Nie chcę się kłócić, chyba powinnyśmy pogadać – zaczęła panna Weasley, patrząc prosto w twarz Hermiony.
– To głupie, Ginny. Masz prawo się złościć i nie oczekuje, że mnie zrozumiesz, bo szczerze mówiąc, ja sama siebie nie rozu…
– Oh, przestań pieprzyć – powiedziała Weasley i wywróciła teatralnie oczami, ale na jej ustach zagościł szeroki uśmiech. W końcu usiadła na łóżku obok Hermiony i objęła ją ramieniem.
– Przyznaję, że byłam zła, gdy zdradziłaś Rona i nie tyko dlatego, że to mój brat, ale no po prostu, zdrada zawsze jest zła, bez względu na to, kto kogo zdradza i z kim. Po prostu myślę, że to nie fair, bo gdyby to on zdradziłby ciebie, byłby najgorszą szumowiną i…
– Masz całkowitą rację, Ginny. Wiem, że to okropne i jestem hipokrytką, bo nie potrafiłabym mu wybaczyć, a jednocześnie sama kleiłam się do Malfoya. I nawet nie mam nic na usprawiedliwienie, bo chciałam tego. Bardzo… – Ginny zagwizdała, a później jeszcze bardziej przytuliła przyjaciółkę.
– Nie mogę uwierzyć, że kręci cię Draco Malfoy. To zupełnie nie twój typ.
– Nie wiem, czy „kręci” to dobre słowo. Z resztą nie mam u niego szans.
– Teraz brzmisz, jakby ci zależało i to mnie trochę przeraża… – przyznała panna Weasley.
– Mnie też, jestem cholernie wystraszona Gin, nie wiem co robić, jak się przy nim zachować i szczerze mówiąc, czasem nie mogę spać, analizując nasze rozmowy. To chore.
– Zakochałaś się i nie byłoby w tym nic złego, ale… ale to Malfoy. Proszę nie zapomnij ostatnich siedmiu lat, tylko dlatego, że jest dobry w łóżku
– Ginny!! – panna Granger zamarła, czerwieniąc się jak jeszcze nigdy. – My nie…., to znaczy ja i Malfoy, my nigdy…
– Nie spaliście ze sobą? – dokończyła Weasley. Hermiona tylko pokręciła głową. – Ale chciałabyś? W sensie; myślisz o tym często, tak?
– To żenujące – mruknęła Hermiona, ale Ginny tylko wywróciła oczami.
– Szczerze mówiąc, nie rozumiem tego tabu wokół seksu, bo to jedna z najbardziej naturalnych rzeczy, Herm. Z resztą wcale nie przeszkadzało ci słuchanie tych wszystkich rozmów w sypialni dziewczyn… – Ginny zrobiła znaczącą minę.
– Po prostu chyba pierwszy raz to zaczęło dotyczyć mnie bezpośrednio, wcześniej wcale o tym nie myślałam.
– I chcesz, żeby to był Malfoy?
– Nie – oparła Hermiona dość pewnie, na co Ginny tylko uniosła brwi.
– Nie? Teraz już nic nie rozumiem. – Hermiona położyła się na plecach, a jej włosy rozlały się po poduszkach. Ginny ułożyła się tuż obok.
– Boję się, to znaczy nie boję się seksu, ale boję, że nie będę wystarczająco dobra dla niego, rozumiesz? Czy to ma jakikolwiek sens, Ginny?
– To ma perfekcyjny sens, to jest dosłownie coś, z czym zmaga się każda czarownica, z którą o tym gadałam. Nienawidzę tego, nienawidzę, że wszystkie myślicie, że nie jesteście wystarczająco dobre. A nie pomyślałaś, że to on nie jest wystarczająco dobry? Hm?
– Na pewno ma większe doświadczenie – mruknęła Hermiona bez przekonania.
– Taaa, ale to wciąż o niczym nie świadczy. Z resztą, wierz mi lub nie, ale zadowolenie faceta w łóżku nie jest zbyt skomplikowane. Zobaczysz, że jak przyjdzie co do czego, to większość rzeczy będzie instynktowna.
– To tylko hipotetyczne rozważania, Malfoy nigdy nie będzie mną zainteresowany w ten sposób.
– Czyżby? I właśnie dlatego chodzi za tobą jak cień i warczy na każdego typa w twoim pobliżu?
– Dość dosadnie dał mi do zrozumienia, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.
– Oh, oczywiście – mruknęła Ginny, rozbawiona. Nie mogła uwierzyć, że Hermiona wciąż nie widzi tego, co wszyscy w okół dostrzegli już dawno.
– Te incydenty z nim, to była tylko pomyłka – powiedziała w końcu Hermiona, ale sama nie była pewna swoich słów.
– Wiesz, przez tą „pomyłkę” zakończyłaś związek z rocznym stażem, jeśli to dla ciebie nic nie znaczyło to trochę głupio było poświęcać Rona. – Dziewczyny zamilkły, pogrążając się w przemyśleniach. Hermiona wiedziała, że jej przyjaciółka miała rację, jednoczenie nie chciała ryzykować jakiejkolwiek relacji z Draco, bojąc się odrzucenia. Przekręciła się na łóżku, kładąc się na brzuchu i zaczęła skubać frędzle przy jednej z poduszek. Ginny wciąż leżała na wznak, gapiąc się w sufit. Nie wiedziała jak pomóc przyjaciółce, a jedyne na czym jej zależało to szczęście Hermiony.
– Jak to wyglądało z tobą i Blaisem? – zapytała panna Granger po dłuższej chwili, chcąc oderwać się od rozmyślań o Draco. Ginny uśmiechnęła się mimochodem.
– To było… intensywne. Wiesz, mówią, że wrogowie to najlepsi kochankowie i może tak było, ale wciąż… Gdybym mogła cofnąć czas, nigdy bym do tego nie dopuściła po raz drugi. Nie było warto, nawet dobry seks nie naprawi toksycznej relacji, a nasza dwójka? To była największa pomyłka, wtedy byłam zaślepiona jego pewnością siebie, nonszalancją, innością od wszystkiego, co znałam. Ale niczego nie żałuję bardziej, niż dopuszczenia go do siebie.
Hermiona milczała. Słowa Ginny ją przytłoczyły, wydawało jej się, że relacja przyjaciółki z Zabinim, choć dość chaotyczny, wcale nie była czymś złym. Jednak pannie Granger wciąż umykały drobne szczegóły, które miały tak duży wpływ na Ginevrę. Cała manipulacja, którą Blaise się posłużył, wszystkie małe kłamstewka, chorobliwa zazdrość i w końcu - przemoc. Wszystko to tworzyło obraz najgorszej relacji, w której może znaleźć się młoda dziewczyna. Hermiona zaczynała powoli rozumieć, że Blaise Zabini był najgorszym, co przytrafiło się jej przyjaciółce. Granger nic nie powiedziała i mocno przytuliła Ginny. Żałowała, że była zbyt skupiona na sobie, na Malfoyu, żeby dostrzec krzywdę, jaką Blaise wyrządzał pannie Weasley. I choć Hermiona wciąż starała się go jakoś usprawiedliwić to, niepodważalnie, Zabini dopuścił się przemocy wobec Ginny. Przemoc zawsze pozostawia ślady, nie tylko to widoczne, ale przede wszystkim w psychice. Hermiona poczuła, że zawiodła jak przyjaciółka. Ginny wciąż leżała na wznak, niedowierzając, że w końcu się otworzyła, że w końcu powiedziała głośno o tym, co zatruwało jej umysł od tamtego incydentu. Jednak wciąż jeszcze daleka była od przepracowania tego, tłumaczyła sobie, że to była jej wina. Że ona go sprowokowała, że Blaise nie jest niczemu winny. Dała się znów zmanipulować, a jednocześnie wszystko co się wydarzyło zatruwało ją od środka.
***
W dormitorium dziewcząt w lochach - wrzało. Daphne Greengrass od pojawienia się panny Lovegood w Hogwarcie pluła jadem we wszystkie strony, i niech Salazar ma w opiece tych, którzy w ostatnich dniach weszli jej w drogę. Pansy zaczynała tęsknić za tą ułożoną, cichą dziewczyną, z którą dzieliła sypialnię, bo Daphne zachowywała się jakby opętał ją duch Astorii Greengrass. I nie wróżyło to absolutnie nic dobrego.
– Dlaczego, na Salazara, ta wywłoką wróciła?! Nie mogła zwariować do reszty i zamieszkać z tymi jej wyimaginowanymi stworami w jakimś lesie?? Najlepiej poza Europą. – Daphne dramatycznie upadła na łóżko, na co Pansy tylko wywróciła oczami.
– Nie do końca rozumiem jaki masz problem z Lovegood – mruknęła Parkinson, bo choć od kilku dni słuchała niepochlebnych komentarzy o Krukonce, to wciąż nie rozumiała, dlaczego młodsza Greengrassówna tak bardzo nienawidzi Luny.
– Jaki mam problem? Jaki mam problem?! Ta podła żmija miesza się w nieswoje sprawy, ot co! Wiedziałam, że będą z nią problemy, odkąd dowiedziałam, że wciąż wypisuje do Neville’a.
– Oh, a więc o to chodzi – mruknęła Pansy. Naprawdę mogła się domyślić, że cały ten lament spowodował jakiś chłopak. – Ale chyba to Neville nalegał na ich korespondencje, te listy, które znalazłaś na początku roku. Oni się tylko przyjaźnią, co nie?
– Tak myślisz? A to mało widziałaś par, które wcześniej były tylko dobrymi przyjaciółmi?! Nie czarujmy się, on zna ją dłużej, zna ją lepiej i jestem pewna, że napewno choć raz się pieprzyli. – Pansy parsknęła.
– Nie sądzę, ale jeśli myślisz, że ona aż tak ci zagraża, to może po prostu pogadaj z Nevillem. Powiedz, że czujesz się niepewnie, przepracujcie to.
– Nie mogę – mruknęła posępnie Daphne.
– Nie możesz?
– Zerwaliśmy jakiś czas temu przecież.
– Masz na myśli, że TY z nim zerwałaś – podsumowała Pansy, na co Daphne nic więcej nie odpowiedziała. W sypialni pojawiła się Astoria, roztaczając wokół jakiś przyjemny, niezidentyfikowany zapach.
– Co mnie ominęło? – zagadnęła wesoło, siadając na swoim łóżku. Uprzednio musiała przesunąć zaklęciem całą stertę ubrań, umieściła wszystko w koszu na pranie, choć część była jedynie przymierzona przez nią dziś rano.
– Standardowe marudzenie o Lovegood – rzuciła Pansy, znad książki do zielarstwa. Liczyła, że upora się z pracą domową do kolacji. Astoria natychmiast się ożywiła.
– Co ta suka znów zrobiła?
– Widziałam ich dziś razem na każdej przerwie, ona dosłownie jest nie od odklejenia, istna patologia – piekliła się Daphne, – nawet jak byliśmy w związku to nie spędzałam z nim tyle czasu!
– Bo ukrywaliście się przed całą szkołą – rzuciła z przekąsem Pansy.
– Wiesz co Daphnie, totalnie cię rozumiem, powinnaś walczyć o swoje. Zasługujesz na dużo więcej niż Longbottom, ale nie zamierzam mówić ci z kim masz się spotykać, a z kim nie. Już nie jesteśmy na piątym roku. Jeśli zależy ci na nim, to do Salazara, walcz! Niczego ci nie brakuje i obie to wiemy, ta cała Lovegood nie ma szans. Jesteś najlepszym, co spotkało Longbottoma w jego miernym życiu. Ja nie dostałam tego, co chciałam, więc chociaż ty spróbuj…
– Jeśli mówisz o Harrym, to wciąż tu jestem – mruknęła Pansy znad książki, bo choć wydawało jej się, że Astoria wyleczyła się z Pottera, to z siostrami Greengrass nigdy nie było wiadomo.
– Nie miałam na myśli Harry’ego, wyluzuj Pansy. Wybraniec jest cały twój…
– Nie Potter? – zaciekawiła się Daphne. – To niby kogo nie mogłaś dostać? Chyba nigdy nie mówiłaś o nikim, kto byłby poza twoim zasięgiem. – Pansy udawała, że czyta, choć tak na prawdę uważnie przysłuchiwała się dziewczynom. Nie mogła uwierzyć, że Astoria poznała kogoś, kto odrzucił jej zaloty.
– To nie jest teraz ważne, ale przekonałam się, że nie zawsze dostaję to, czego chcę.
– Ała, to cię musiała zaboleć – mruknęła Parkinson, na złość Astorii.
– W istocie. Spadłam wtedy z miotły – burknęła tajemniczo starsza z sióstr, mając gdzieś z tyłu głowy rudą czuprynę Weasleya.
Chyba wyszłam z wprawy, ale pozostawię to waszej ocenie kochani. Dajcie znać w komentarzach czego wam brakowało, które wątki opisać szerzej i czy udało mi się choć odrobinę wpasować w wasze oczekiwania, co do nowego rozdziału.
Trzymajcie się i do następnego, xoxo
Pani M.
Brakuje mi kolejnego rozdziału. Czytam to opowiadanie juz chyba piąty raz ;) mam nadzieję, ze dożyję końca ;) w każdym razie chętnie poczytałabym więcej o relacji Rona i Astorii, bo nie powiem intryguje mnie to połączenie. Wiadomo Draco i Herm 🥰 to jest połączenie, które widziałabym w książce. Jestem pod wrażeniem wielowątkowości twojego opowiadania i ogromnej ilości akcji ;) czekam ze zniecierpliwieniem na kolejne rozdziały. Jestem z tobą prawie od początku choć to mój pierwszy komentarz. Pisz i niech wena cię nie opuszcza.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)