Rozdział 56
Rozdział 56 – Coś w nich umarło.
Uczniowie smętne przechadzali się
korytarzami, w ciszy, w spokoju, bez wrzasków, popychania, dogryzania, czy
kłótni. Hogwart podczas przerwy między lekcjami nigdy nie był taki cichy. Kiedy rozmawiali to
tylko w obrębie własnych domów. Podział. Znów zapanował podział. McGonagall
widząc to, była po prostu zawiedziona, myślała, że szkoła zmierza ku lepszemu,
a teraz znów zrobili krok milowy… w tył. Westchnęła cicho, pilnowała dziś porządku
w Sali Wejściowej, ale właściwie nie było czego pilnować. Było tak cicho!
W końcu udała się do swojego gabinetu. Nie
mogła na to wszystko patrzeć. Na jej biurku leżało kilka świeżych dokumentów,
dotyczących najnowszych wydarzeń. Na samym wierzchu widniał wypełniony
formularz dotyczący zawieszenia Blaise’a Zambiniego w prawach ucznia. Raził w
oczy. Później dostrzegła wypis panny Weasley ze Świętego Munga. Równiutki stos,
świeżych ogłoszeń czekał na biurku. Na kartkach z cienkiego papieru widniała
ruchoma podobizna Harry’ego Pottera i Pansy Parkinson. Wielkie, czarne litery
głosiły: „ZAGINIENI”. Dyrektorka miała oddać je madame Rosmercie, żeby
rozwiesiła je w Hogsmeade. Powiadomiono już Ministerstwo, ale nie chciano
nagłaśniać sprawy. Zagniecie Harry’ego wywołałoby niepotrzebną panikę.
Oczywiście w Hogwarcie huczało od plotek w tym temacie, Gryfoni oskarżali
Ślizgonów o porywanie Pottera, Ślizgoni nie pozostawali im dłużni i pewni byli,
że zaginięcie Pansy Parkinson to sprawka uczniów domu Godryka. Zaraz potem
rzuciła jej się w oczy wczorajsza gazeta, nagłówek głosił: „Napad na Gringotta, sprawką młodych czarodziejów?”. Dalej leżała wiadomość do profesor Sprout,
która rozdała kolejne dwa szlabany. Widziała też zwolnienie z lekcji Astorii
Greengrass. Jej matka osobiście je dostarczyła, robiąc awanturę o większą
dyscyplinę w szkolę i surowsze kary. McGonagall w ciągu ostatnich trzech dni
odbyła tyle nieprzyjemnych rozmów, że z pewnością ustanowiła nowy rekord
szkoły. Z jednej strony cieszyła się, że uczniowie zaprzestali ciągłych bójek,
wyzwisk, a nawet pojedynków, które odbywały się niemal codziennie od trzech
dni. Pani Pomfrey miała pełne ręce roboty, nastawiła tyle złamanych nosów, co
jeszcze nigdy. Z drugiej strony McGonagall widziała, że większość uczniów nie
jest sobą. Jakby coś w nich umarło.
Wtedy na
parapecie jej okna usiadła sowa i zapukała dziobem w szybę. Kobieta wstała i
wpuściła stworzonko do środka. Jednak biała płomykówka zostawiła list i
odleciała. Dyrektorka zamknęła okno i usiadła z wiadomością przed biurkiem.
Pieczęć z Ministerstwa. To nie wróżyło nic dobrego. Szybko złamała lak i
drżącymi rękami otworzyła kopertę. Położyła ją na resztę papierów i rozłożyła
list. Niemal zachłysnęła się powietrzem. W rękach trzymała nakaz aresztowania
Hermiony Granger.
***
3 dni wcześniej, Hogsmeade
Dziewczyna
trzymała się blisko Gryfona. Od jakiś dziesięciu minut śledzili Theodora Notta,
który okryty czarną peleryną, chował się pomiędzy domami w magicznej wiosce. W
końcu Ślizgon zatrzymał się przed jednym ze starych domów. Drzwi skrzypiały,
kiedy je otwierał. Pansy i Harry, kiedy upewnili się już, że Nott zamknął za
sobą drzwi, wyszli zza zakrętu, stając na ulicy przy której stały stare,
zaniedbane domy.
– Mieszka
tam? – zapytał Gryfon, żeby rozładować napięcie. Pansy posłała mu rozbawione
spojrzenie.
– Wiesz taki
ślizgoński klimat… – Dostał z łokcia w brzuch. Siódmoklasistka uśmiechnęła się
zarozumiale.
– To był w
ślizgońskim klimacie – szepnęła mu do ucha, kiedy Harry nadal trzymał się za
brzuch. Wcale mocno nie oberwał, jednak kościsty łokieć zawsze okazuje się
zabójczą bronią.
– Chcesz tam
wejść? – zapytała nagle dziewczyna, z powątpieniem patrząc na spróchniały dach
domu i sypiące się ściany. Jedno z dolnych okien było wybite, jedynie drzwi
wydawały się być solidne. Harry zastanawiał się chwilę i doszedł do wniosku, że
bezsensem byłoby śledzenie Ślizgona, a potem odpuszczenie sobie w kluczowym
momencie. Zerknął w stronę ciemnowłosej dziewczyn, która studiowała, każdy
szczegół ponurego domu. Pansy nie uśmiechało się zwiedzanie go, ale chętnie
dowiedziałaby się, co kombinuje jej kolega. Jego zachowanie, tak tajemnicze,
intrygowało ją od samego początku. Tym bardziej, że Ślizgoni pilnie strzegą
swych sekretów.
– Możemy się
rozejrzeć… – Harry wzruszył ramionami i zdecydowanym krokiem zmierzał w stronę
budynku.
– Czekaj –
syknęła Parkinson. – Chyba nie zamierzasz tak po prostu tam wejść?
–
Oczywiście, że nie. Razem tam wejdziemy – uśmiechnął się. Wtedy dostrzegł, że
Pansy się nie uśmiecha, a w jej oczach rodziło się coś na kształt obawy.
Przeklął się w myślach. Zupełnie zapomniał, że Pansy to nie Ginny, czy
Hermiona, że nie jest tak odważna. Nie chciał jej w żaden sposób urazić, po
prostu takie były fakty. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
– Nie musimy
tam iść – powiedział spokojnie. Dziewczyna zmrużyła podejrzliwie oczy. Nie
rozumiała co spowodowało szybką zmianę zdania Harry’ego.
– Dlaczego?
– zapytała, unosząc brew.
– Dlaczego,
co?
– Zmieniłeś
nagle plan. – Harry machnął ręką. Nie chciał mówić, że wie o obawach Pansy. Takie
rozmowy nie mogły się dobrze kończyć.
– Choć
sprawdzimy, czy nie zwolniło się coś „Pod trzema miotłami” – zmienił temat, stając
tyłem do budynku. Stary dom wręcz go wzywał, wykręcało mu żołądek z
podekscytowania na myśl o tajemnicach, kryjących się za drzwiami, ale tłumił to
wszystko myśląc o Pasny. Od kiedy
troszczysz się o Ślizgonów? Usłyszał
w głowie głos Rona. Właściwie to nie wiedział, a wizję przyjaciela wyrzucił z
głowy.
– Może
powinniśmy jednak tam wejść. Śledziliśmy go bez sensu, jeśli coś ma z tego być,
to… – Harry przerwał wykład Ślizgonki, która nadal kątem oka obserwowała
budynek.
– To chyba
nienajlepszy pomysł…
– Dobra, mów
po prostu o co chodzi. – Dziewczyna wiedziała, że kłamie jej prosto w oczy. Nie
chciała, żeby zaczynali od półprawd.
Harry zerknął przez ramię na budynek i coś ścisnęło go w żołądku, musiał
tam wejść!
– Jeśli nie
chcesz, nie musimy tam iść – powiedział cicho, nie spuszczając wzroku. Patrzała
mu prosto w oczy. Bała się, to fakt, ale przy Harrym potrafiła w sobie znaleźć
te resztki odwagi. Westchnęła.
– Okej, boję
się, ale to nie zmienia faktu, że z tobą mogę tam iść. – Potter rozpromienił
się i uśmiechnął do Ślizgonki. Dziewczyna stanęła obok niego, patrzeli przez
chwilę na zniszczony dom. Gryfon pewnie chwycił ją za rękę. Ruszyli w stronę
budynku. Mimo wszystko Pansy trzymała się pół kroku za okularnikiem. Gęsiego
wspięli się po trzech, niewysokich stopniach i stanęli przed drzwiami. Harry
puścił jej rękę i wyciągnął różdżkę. Ślizgonka szybko chwyciła swój magiczny
patyk.
– Gotowa? –
zapytał Gryfon, odwracając głowę w jej kierunku. Uśmiechnął się, chcąc dodać
jej odwagi. Parkinson była blada jak ściana, ale jedynie skinęła głową. W
pewnym sensie, ją również zżerała ciekawość. Harry nacisnął klamkę, drzwi nie
były zamknięte. Bez problemów znaleźli się w środku. Dziewczyna szybko
rozejrzała się dookoła. Stali w niewielkim holu, a przed nimi, aż po sufit
piętrzył się łuk. Był on przejściem do salonu. Przez okna, w tym jedno wybite,
do pomieszczenia wpadało jasne, zimowe światło. Mimo to, dom wydawał się być
mroczny i ciemny. Poszarzała podłoga, zakurzone meble i ciemnogranatowa,
łuszcząca się tapeta nie wyglądały zachęcająco. Potter przeszedł przez pokój i
zajrzał do salonu, stając przy krawędzi łuku. Będąc w salonie nie można było go
dostrzec. Pansy w tym czasie zainteresowała się starą, drewnianą komodą. Mebel
był pokryty grubą warstwą kurzu, starała się nie kasłać, kiedy jego kłęby
wzbiły się w powietrze. Otworzyła pierwszą szufladę, ale znalazła tam jedynie
pozostałości jakiś korali, trzy samotne, okrągłe perły turlały się po dnie
szuflady, kiedy dziewczyną ją zamykała. W następnej znalazła kawałek pergaminu,
starego, ale niezapisanego. Pod nim było zniszczone pióro, ubrudzone
zaschniętym atramentem. Oprócz tych domniemanych skarbów, znalazła kartę z
czekoladowej żaby i parę dziurawych skarpet. Zerknęła w stronę Harry’ego, a
Gryfon szepnął w jej stronę:
– Nikogo tam
nie ma.
– A tu NIC
nie ma – poinformowała, również szeptem, wskazując mebel. Podeszła do niego, a
Harry odsunął się do przejścia. W ręce nadal trzymał różdżkę. Parkinson kątem
oka dostrzegła, jak kurczowa zaciska na niej palce.
– Myślisz,
że Nott jest tutaj sam? – zapytał Gryfon, Pansy pokręciła głową. – Może tu
zostań, a ja się rozejrzę?
– Nie ma
mowy, idę z tobą – stanowczo odpowiedziała.
Cicho
ruszyli w stronę salonu. Oprócz zniszczonych foteli, starego, zakurzonego
dywanu i meblościanki, pomieszczenie było puste. Trochę szkła leżało na
podłodze, Ślizgonka uważała, żeby na żaden odłamek nie nadepnąć. Na prawo od
wejścia był kolejny łuk, a za nim szerokie schody, prowadzące na górę. Harry
zauważył również drzwi, z odchodzącą farbą. Były stosunkowo niewielkie,
umieszczone za fotelem. Chłopak nacisnął klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Były
zamknięte.
– Alohomora
– mruknął i wycelował czubkiem różdżki w zamek. Coś kliknęło i kiedy Harry
chwycił za klamkę, drzwi ustąpiły. Jego oczom ukazało się ciemne pomieszczenie
bez okien.
– Lumos. –
Na końcu jego różdżki rozbłysnęło światło.
– Pansy,
chodź tu – powiedział, odwracając się do dziewczyny. Ślizgonka odłożyła figurkę
słonia z powrotem na jedną z półek meblościanki i podeszła do Gryfona.
– Lumos –
mruknęła, a z końca jej różdżki również wydobyło się światło. Weszli do
pomieszczenia, nie było już tak ciemne. Jednak wchodząc do środka, nie mogli
przesunąć się w żadną stronę. Schowek był strasznie zagracony. Pudła, fotel
bujany, stara kanapa, materac i stosy książek. To wszystko zajmowało
powierzchnię niewielkiego pomieszczenia. Pansy i Harry stali pośród tych
wszystkich gratów, kiedy nagle drzwi się zatrzasnęły. Ślizgonka stłumiała
krzyk. Odwróciła się szybko i nacisnęła klamkę. Zamknięte. Przerażona spojrzała na Harry’ego, którego
twarz była oświetlona bladym światłem z różdżki.
– Spokojnie
– powiedział, a potem wycelował różdżką w zamek. – Alohomora. – Jednak, kiedy
Ślizgonka pociągnęła zza klamkę drzwi się nie otworzyły. Potter zmarszczył brwi
i sam podszedł do zamka. Jeszcze raz spróbował zaklęcia, ale nie podziałało.
– Harry? Co
tu się dzieje? – zapytała dziewczyna, bała się. Ktoś musiał ich tu zamknąć
jakimś zaklęciem. Wtedy usłyszeli jakiś hałas, jakby ktoś biegnąc, przewrócił
coś ciężkiego. Nie był to odgłos jednej pary stóp, ale co najmniej dwóch.
Usłyszeli głos Theodora Notta:
– Pośpiesz
się! – Był stłumiony, ale Pansy wychwyciła wszystkie słowa. Potem ktoś trzasnął
drzwiami, prowadzącymi na zewnątrz. Zostali sami.
*
Hermiona
pozbierała wszystkie odłamki lusterka i ułożyła je na stole. Oczywiście pomogła
sobie czarami, bo inaczej z pewnością nie skończyłaby do gwiazdki. Draco
nerwowo krążył po pokoju, od czasu do czasu, klnąc pod nosem. Dziewczyna
wypróbowała już wszystkie znane jej zaklęcia, próbując naprawić rozbite
zwierciadło, ale nic nie działało. Malfoy w końcu usiadł obok niej na kanapie.
– Tak to
zazwyczaj wygląda? Te twoje ratowanie wszystkich? Bo jak na razie nic ci nie
wychodzi – rzucił wściekle. Gryfonka spojrzała na niego wilkiem i zaprzestała
prób.
– A ty co
niby robisz? Nawet palcem nie kiwnąłeś w tej sprawie, niby wielki czarodziej,
czystokrwisty, a gówno po…
– Przestań!
– wydarł się i wstał. Hermiona równie zdenerwowana, podniosła się z kanapy.
– Prawda
boli? – zakpiła, krzyżując ręce na piersiach. Draco prychnął.
– Nie dam ci
się sprowokować – rzucił tylko i wyszedł z pomieszczenia, trzaskając drzwiami.
Panna Granger wróciła do prób naprawienia lusterka. Niestety jej próby nic nie
dały, ale obraz niebieskich kwiatów wyraźnie miała przed oczami. Chciałaby
zobaczyć je jeszcze raz. Było w nich coś hipnotyzującego, ale zarazem coś co
sprawiało, że panna Granger dostawała ciarek. Działa zupełnie jak Malfoy. Pomyślała, a zaraz potem zdała sobie
sprawę, z tego jak to mogło zabrzmieć. Usiadła zdegustowana na kanapie i
podrapała się różdżką po głowie. Była bezradna wobec tego głupiego lustra.
Chwyciła jeden z większych odłamków i przez dobrą chwilę wpatrywała się w
gładką taflę. Nic to nie dało. Wtedy wrócił Draco. Usta miał wykrzywione w
leniwym uśmiechu.
– Wysłałem
sowę do matki, znajdzie dziś dla nas chwilę.
– Wie jak
naprawić lusterko? – zapytała z nowym entuzjazmem Gryfonka.
– Nie
napisałem, że je zepsułaś.
– JA?! –
Teraz naprawdę udało mu się wyprowadzić ją z równowagi. Hermiona nie mogła
uwierzyć, że oskarża ją o ten wypadek.
– To była
tak samo moja wina, jak i twoja. I wiesz o tym – rzuciła wściekle, krzyżując
ręce na piersiach. Ślizgon wzruszył ramionami.
– Wiesz
przynajmniej co to były za kwiaty? – zapytał po chwili milczenia. Panna Granger
pokręciła głową i spuściła ręce wzdłuż tułowia.
– Mam
wrażenie, że jeśli coś jest powiązane z tobą to nie mam pojęcia o niczym… –
przyznała cicho, uciekając wzrokiem od pytającego spojrzenia blondyna. Draco
chwycił fragment lusterka i obracał go w dłoniach pod różnymi kątami. Po chwili
odłożył kawałek na stolik i opadł na jeden z foteli.
– Mamy jakiś
plan, Granger? – zapytał sceptycznie. Dziewczyna przysiadła na skraju drugiego
fotela.
– Został nam
medalion i książka. Medalion jest pół horkruksem? – zapytała rzeczowo, patrząc
ponad jego głowę.
– Nie wiem.
–
Oczywiście, nic nie wiemy… – Hermiona założyła pasmo włosów za ucho i
westchnęła.
– Nie ma co
tu siedzieć. Moja matka może będzie coś wiedzieć w sprawie tego cholernego
lustra. – Draco wstał z fotela i zagarnął fragmenty do kieszeni. Hermiona
chwyciła książkę i medalion. Ubrali się dość szybko i wyszli z zagraconego
pokoju, a potem frontowymi drzwiami na dwór. Panna Granger schowała medalion do
kieszeni płaszcza, a starą księgę trzymała pod pachą. Mimo że stali na dworze
dobrą chwilę, dziewczyna nie miała pojęcia, gdzie są. Nie śmiała pytać.
– Gotowa? –
zapytał Draco i wyciągnął do niej rękę. Chwyciła ją pewnie, była ciepła w
porównaniu z jej lodowatą dłonią. Dziwne.
Pomyślała; żyła w przekonaniu, że Malfoy zawsze jest tak zimnokrwisty, a
ciepło jest mu zupełnie obce.
– Zimno ci,
Granger? – zapytał z figlarnym uśmieszkiem, zanim się nie aportowali.
*
Wieczór, gdzieś w Hogsmeade
Pansy
siedziała, opierając łopatki o zimną ścianę. Mimo kurtki i szala, pożyczonego
od Harry’ego było jej przeraźliwie zimno. Podciągnęła kolana pod brodę.
Pierwszy szok i przerażenie minęło, pogodziła się z utknięciem w tym głupim
schowku. Teraz jej największym problemem było zimno. Potter wcale nie czuł się
lepiej. Przez kilka godzin próbował wydostać ich ze skrytki, ale żadne
zaklęcie, oprócz Lumos, czy Nox, nie działało. Potem chciał znaleźć inne
wyjście i bez sensu przerzucali z Pansy, książki, gazety i część mebli. Oprócz
zastraszającej masy kurzu nic nie znaleźli. Oboje wyczerpani, głodni i
spragnieni siedzieli pod ścianą. Pansy wielokrotnie próbowała wyczarować
patronusa, aby kogoś powiadomić, ale to również nic nie dawało. Jakby żadna
magia nie działała. Oboje próbowali zrozumieć, dlaczego ich różdżki jeszcze nie
zgasły, obie złożone na podłodze paliły się bladym światłem.
– Zimno mi –
mruknęła Ślizgonka, nieco bardziej płaczliwie niż zamierzała. Chłopak zerknął
na nią i przysunął się bliżej.
– Wyjdziemy
stąd – powiedział bez większego sensu, obejmując ją ramieniem. Wywróciła
oczami.
– Nie musisz
mnie traktować w ten sposób.
– O co ci
chodzi? – zapytał sucho. Odsunęła się
trochę, zabierając jego rękę ze swojego ramienia.
– Przeszłam
niewiele mniej niż ty, nie jestem słaba. I nie rozpłacze się od siedzenie
tutaj.
– Ja wcale
nie mówię, że…
– Proszę
cię, Harry. Traktujesz mnie jak histeryczkę.
–
Przepraszam – powiedział zmieszany, nie miał ochoty na kłótnie. Wiedział, że to
na pewno im nie pomoże. Uległość w jego głosie zdenerwowała ją jeszcze
bardziej. Stanęła na równie nogi.
– Jak możesz
być takim mięczakiem! Potrzebuję faceta, a nie cipy! – Parkinson zatkała sobie
usta dłonią. Nie wierzyła, że właśnie powiedziała to na głos. Harry dostał
wypieków i zacisnął ręce w pięści. Również wstał i wymierzył różdżkę w gardło
Ślizgonki. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, widząc złość, a zarazem chłodne
opanowanie Pottera.
– Harry, ja…
– Przerwał jej:
– Raz Ślizgon,
zawsze Ślizgon, co? – wywarczał. Przełknęła ślinę, która gulą stanęła jej w
gardle. Były takie chwilę, w których wolała nie wchodzić Gryfonowi w drogę, ale
odkąd zaczęli się spotykać, Harry zrobił się
wobec niej, niczym pluszowy miś. Teraz wiedziała, że znów jest sobą.
Uwielbiała to uczucie, kiedy strach mieszał się z ekscytacją i podnieceniem.
Mimo różdżki wymierzonej w jej gardło, uśmiechnęła się arogancko. Patrzeli na
siebie, milcząc. Słychać było tylko ich miarowe oddechy. Harry nagle chwycił
szal, owinięty wokół szyi Ślizgonki i przyciągnął ją do siebie. Pansy zabrakło
tchu, kiedy nagle pocałował jej usta. Potter puścił szali i objął Ślizgonkę w
tali. Pansy była w szoku, odcięła się od wszystkich myśli. Harry pocałunkiem
skupił na sobie całą jej uwagę. W pewnym momencie oparł ciało dziewczyny o
ścianę, ustami nadal pieszcząc jej usta. Wplotła ręce w jego czarne włosy. Na
moment oderwał się od dziewczyny.
– O to
chodziło? – powiedział ochryple. Przyciągnęła go z powrotem do siebie i
wymruczała tuż przed ponownym pocałunkiem:
– Och,
zamknij się. – Kiedy zassał jej dolna wargę z ust siódmoklasistki wyrwał się
cichy jęk. Momentalnie zrobiło im się ciepło. Kiedy w końcu Harry puścił
dziewczynę, ta szybko zdjęła szalik i zaczęła rozpinać kurtkę. Uśmiechnął się
leniwie na ten widok.
– Nie tak
szybko – mruknął. Podniosła na niego wzrok i zrozumiała jak musi wyglądać jej
zachowanie. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Zaśmiał
się cicho widząc to wszystko. Powoli podszedł do Pansy i nachylił się do
dziewczyny, ta przymknęła oczy, licząc na kolejny pocałunek, ale Gryfon minął
jej usta i zatrzymał się przy uchu, odgarniając włosy Ślizgonki na plecy.
– Szczerze?
Też wolę, kiedy nasze relację wyglądają w ten sposób… – szepnął jej do ucha. Pansy
cofnęła się i znów oparła plecami o zimną ścianę. Otworzyła oczy, a Harry
odsunął się trochę. Czuła, że się czerwieni. Pocałował ją przelotnie w usta.
– Może w
końcu stąd wyjdziemy, co? – mruknął, kiedy Ślizgonka wypuściła go ze swoich
objęć.
*
Malfoy Manor, późnym popołudniem
– Więc? –
zaczęła Narcyza, kiedy wraz z Hermioną Granger i synem rozsiedli się w salonie.
Bawiło ją, jak często panna Granger jest ich gościem. Jeszcze żadna dziewczyna,
prócz Pansy Parkinson nie gościła tutaj tak często. Jak na ironie, z jej synem
nawet się nie specjalnie tolerowali. Skrzat przyniósł imbryk z herbatą i trzy
filiżanki na ręcznie malowanych spodeczkach. Narcyza lubiła ten komplet.
Odesłała skrzata, kątem oka widząc niezadowolenie Hermiony. Słyszała jak
Gryfonka troszczy się o te stworzenia. Sama nie przejmowała się zbytnio ich
losem, były po prostu użyteczne. Odchrząknęła, a Draco rozlał herbatę do
filiżanek.
– Wszystko
się udało? – zwróciła się do syna. Młody Malfoy skinął głową.
– Jeszcze
żyjemy – mruknął. Narcyza skinęła niezauważalnie głową.
– Co was
tutaj sprowadza, wspominałeś, że to coś ważnego…
– Istotnie –
wtrąciła się panna Granger, która od początku spotkania siedziała jak na
szpilkach. Nerwowo miętosiła skrawek koszulki, aż do momentu w którym się nie
odezwała.
– Chodzi o
lusterko – powiedziała, nie owijając w bawełnę. Draco posłał jej podirytowane
spojrzenie, ale pani Malfoy wątpiła, że Gryfonka w ogóle je dostrzegła.
Siedzieli naprzeciw niej na kanapie, podczas gdy Narcyza zajmowała wygodny
fotel.
– Co z
lusterkiem? – zapytała i napiła się herbaty. Wsypała do niej łyżeczkę cukru i
zamieszała, a potem napiła się znowu. Słodki napój smakował o wiele lepiej. Z
brzdękiem odstawiła filiżankę. Draco wstał, a potem ostrożnie zaczął wyjmować
coś z kieszeni. Narcyza nachyliła się i zaniemówiła. Na stole jej salonu leżały
fragmenty jej najcenniejszej pamiątki rodzinnej.
– Jak to się
stało? – zapytała zaszokowana, wodząc wzrokiem od Hermiony do Dracona. Gryfonka
uśmiechnęła się przepraszająco.
– To był
wypadek, lusterko wypadło mi z rąk i…
– Nam –
wtrącił Draco. Hermiona odwróciła głowę w jego stronę. Wyraz twarzy miał
obojętny jak zawsze, ale oczy… Oczy mówiły coś więcej. Hermiona niechętnie
przeniosła wzrok na panią Malfoy.
– Rozumiem –
sucho odpowiedziała kobieta. Była zła na ową dwójkę za to, że nie uważali.
– Co
pokazuje? – zapytał Draco beznamiętnym tonem.
– Pokazywało
– poprawiła syna pani Malfoy. Chłopak wywrócił oczami. – Pokazywało –
powtórzył, akcentując każdą sylabę.
– Pokazywało
to czego najbardziej potrzebujesz. Miało wiekową historię, podobno jeden z
czarów, rzucał sam Merlin, osobiście, akurat w to, nie wierzę. Niemniej jednak,
było dość przydatne.
– Pokazało
tylko jakieś zielsko – wyraził swoje wątpliwości Draco. Narcyza zaśmiała się,
jakby znała jakąś wielką tajemnicę. Hermiona nabrała pewnych podejrzeń,
zmarszczyła brwi, a jej mózg pracował na pełnych obrotach. Narcyza dostrzegła
ten błysk w oczach dziewczyny, kiedy rozszyfrowała zagadkę.
– Hermiono,
może oświecisz mojego syna? – Draco posłał matce chłodne spojrzenie, a zaraz potem
przeniósł wzrok na Granger. Gryfonka czuła pewną presję, odchrząknęła.
– Chodzi o
symbolikę… – przerwała, żeby uporządkować myśli i wyrazić się jaśniej. – To
jest… Kwiaty mają swoją symbolikę. Jakby język, widziałam taką książkę i…
– Czyli co?
Chcecie mi powiedzieć, że potrzebujemy czegoś co symbolizują te badyle? –
wściekle rzucił Malfoy. Nie lubił takich bajek i bredni. Wolał konkrety, a nie
symboliczne znaczenia i domysły.
– Więc chyba
już wiecie czego szukać? – zapytała z błyskiem w oku Narcyza.
– Gdzie była
ta książka, Granger?
– W
Hogwarcie, to znaczy nie do końca… Bo… – Zaczęła się plątać, nie chciała
przyznawać się Draconowi i jego matce do przesiadywania w Pokoju Życzeń.
Zdarzyło jej się spędzić tam kilka wieczorów na szóstym roku i była pewna, że
widziała książkę o symbolice kwiatów. Za różdżkę Merlina, nie mogła sobie
przypomnieć autora i tytułu. Wtedy ją tylko przekartowała, nie miała pojęcia,
że kiedyś będzie jej jeszcze potrzebować.
– Mam wrócić
do Hogwartu? – zapytał Draco z niedowierzeniem. Nie miał ochoty wracać do zamku
i odpowiadać na pytania. Poza tym nie czuł się wiele lepiej niż dwa miesiące
temu. Bał się, że ataki powrócą, choć od jakiegoś czasu przestały się pojawiać.
–
Porozmawiam z McGonagall o tym wszystkim, obawiam się, że będziecie musieli
powiedzieć jej choć część. Jeśli wróciłbyś do Hogwartu – tutaj Narcyza zwróciła
się do syna. – Z pewnością ułatwiłoby to poszukiwania.
– W każdym
razie, bardzo pani dziękujemy – powiedziała Hermiona, wstając. Nie zamierzała
marnować czasu. Draco również się podniósł i dopił herbatę. Panna Granger
pożegnała Narcyzę i wyszła na zewnątrz domu. Czekała na blondyna. Pani Malfoy
została z synem w holu. Pomieszczenie wypełniała nieprzyjemna cisza. W końcu
Ślizgon ją przerwał:
– Hodujesz
białe róże. W ogrodzie. Co to oznacza? – Na zmęczoną twarz kobiety, wkradł się
cień uśmiechu.
– Wierzę, że
wam się uda, Draco. – Skinął głową na pożegnanie i opuścił Malfoy Manor.
Wracał dziś do Hogwartu, w towarzystwie panny
Granger. Ostatnio wszystko robisz w jej
towarzystwie… Podpowiedział irytujący głosik. Przeklął to wszystko, chwycił
jej rękę i aportowali się do Hogsmeade. Akurat zdążyli na zachód słońca.
*
Hogwart, pora kolacji
Zapadł
pierwszy cios. Szczęka chłopaka odskoczyła do tyłu, dało się słyszeć stłumiony
krzyk dziewczyny, przyglądającej się temu, zza pleców ciemnowłosego Ślizgona.
Blaise trochę oszołomiony powiódł wzrokiem po korytarzu, ale szybko skupił
uwagę na przeciwniku. Przez myśl im nie przeszło, żeby użyć różdżek, chcieli
załatwić to bez czarów. Przeciwnik znów zaatakował, ale tym razem Zabini
uniknął ciosu. Był niewiele wyższy od Ronalda Weasleya, ale tamten zwyczajnie
go zaskoczył. Skupił się na wyprowadzeniu ciosu i udało się. Jego pięść trafiła
przeciwnika w brzuch. Rudowłosy chłopak skulił się mimowolnie i spotkał z drugim uderzeniem, tym razem w szczękę.
Upadł na ziemię. W głowie mu huczało. Chciał się podnieść, ale Blaise doskoczył
do niego i zadał kolejny cios. Ron szybko przeturlał się kawałek, dziki czemu
pieść Ślizgona trafiła w podłogę. Ciemnowłosy syknął z bólu. Wściekle odszukał
wzrokiem Weasleya. Ron stał chwiejnie na nogach niecałe dwa metry do Zabiniego.
Blaise skoczył na równe nogi i kiedy zbliżył się do rudowłosego Gryfona,
poczuł, że ten wbija mu kolano w brzuch. Ron powtórzył czynność kilka razy.
– To. Za.
Moją. Siostrę. – mówił pojedyncze słowo po każdym ciosie. Blaise miał już dość,
ale Ronald nie odpuszczał. Uderzył Ślizgona w twarz, a ten upadł na parkiet. Z
jego nosa lała się krew. Astoria lamentowała nad ich bójką od kilku minut.
Kiedy Blaise, leżąc na ziemi, obrywał cios za ciosem, podjęła spontaniczną
decyzję i doskoczyła do Gryfona, który nieustannie okaleczał jej przyjaciela.
– Zostaw go!
– chciała krzyknąć, ale zabrzmiało to bardziej jak pisk. Ron głuchy był na jej
wołania. W tamtej chwili nienawidził Zabiniego tak bardzo, że wyłączyły mu się
wszystkie hamulce. Kiedy zobaczył go, jak idzie do Skrzydła Szpitalnego, bez
namysłu rzucił się na niego. Astoria Stanęła zza Ronem i chciała chwycić jego
ramię, z którego wyprowadzał następny cios, ale stanęła tak niefortunnie, że
Weasley, biorąc zamach, uderzył ją łokciem w policzek. Starsza z sióstr
Greengrass upadła na plecy do tyłu. Jej głowa odbiła się od kafelek. To
sprawiło, że Ronald zostawił zakrwawionego Blaise’a na podłodze i znalazł się
przy Ślizgonce. Astoria nie otwierała oczu. Wtedy Ron dostrzegł krew
dziewczyny. Czerwona substancja skleiła jej włosy przy czubku głowy. Gryfon
zaklął pod nosem i sprawdził, czy dziewczyna ma tętno. Żyje. Przeklął sam siebie i odetchnął z ulgą. Odwrócił się w stronę
Zabiniego, który zbierał się z posadzki. Wyglądał okropnie, twarz miał
opuchniętą, nos z pewnością złamany. Częściowo krew zdążyła już zaschnąć mu na
twarzy, ale paskudna rana na czole nadal krwawiła. Ron sam był dość
poturbowany, z lewego ucha leciała mu krew.
– Nie chcę
ci widzieć w jej pobliżu – rzucił w stronę Blaise’a. Ślizgon nic nie
powiedział.
Sam nie
chciał się zbliżać do Ginny po tym wszystkim, Michael trafił do św. Munga od
razu, a jeśli piegowata Gryfonka nie obudzi się do jutra rana, ją również
przewiozą do szpitala. Nie mógł uwierzyć w to co zrobił. Cały Hogwart patrzał
na niego, jak na najgorszego zwyrodnialca. Jedynie Ślizgoni solidarnie trzymali
jego stronę, choć już sobie mógł wyobrazić, co powie o tym wszystkim Pansy. Właściwie
zaczął się zastanawiać, gdzie Ślizgonka się podziewa, nie było jej na obiedzie.
Zabini cały dzień trzymał się z daleka do Skrzydła Szpitalnego, ale już dłużej
nie potrafił tego wytrzymać. Musiał zobaczyć Ginny, choć przez chwilę. Decyzja
w sprawie jego dalszej edukacji miała być podjęta dopiero jutro, ale miał to
wszystko gdzieś. Liczyła się tylko ta drobna Gryfonka. Chciał odwiedzić ją w
porze kolacji, bez światków. Pech
chciał, że musiał trafić na brata Ginny. Astoria zaoferowała mu swoje
towarzystwo, a on z braku lepszych opcji, zgodził się.
Ronald
znalazł swoją różdżkę i sprawił, że ciało Ślizgonki zaczęło lewitować.
Skupiając się na zaklęciu, przetransportował ją w ten sposób do Skrzydła
Szpitalnego. Zabini zaczekał, aż zamkną się za nimi drzwi, a potem również
ruszył w tamtym kierunku. Złamany nos był niezłym pretekstem, żeby zobaczyć
Ginny. Zobaczył te całą krew na korytarzu i szukał w głowie odpowiedniego
zaklęcia, żeby posprzątać to wszystko. Jednak głowa mu pulsowała i nie potrafił
się skupić. Wtedy zza zakrętu wyłoniły się dwie sylwetki. Nigdy by się ich
tutaj nie spodziewał. Był pewny, że mam jakieś omamy.
– Draco? –
wychrypiał, a potem wypluł na podłogę ślinę zmieszaną z krwią.
– Nieźle się
urządziłeś, nie było mnie parę dni, a ty już… – Wywód blondyna, przerwała panna
Granger:
– Trzeba go
zabrać do pani Pomfrey!
– No co ty
nie powiesz… – rzucił sarkastycznie Malfoy, ale podszedł do przyjaciela i
kładąc sobie rękę Zabiniego na ramieniu zaczął prowadzić go w stronę Skrzydła
Szpitalnego. Gryfonka szybko uporała się z całą tą krwią na korytarzu i
dogoniła ich.
– Co tu się
stało? Z kim się biłeś? To o Ginny to prawda? – zasypała ciemnowłosego Ślizgona
lawiną pytań.
Właśnie
zaniepokojona wracała z Wielkiej Sali. Chciała powiadomić przyjaciół o
powrocie, ale nie znalazła ni Harry’ego ani Ginny ani Rona. Romilda
opowiedziała jej, że Ginny leży nieprzytomna w Skrzydle Szpitalnym, a Harry’ego
od rana nikt nie widział. Panna Granger wybiegła z Wielkiej Sali i odnajdując
po drodze Dracona ruszyli prosto do pani Pomfry. Malfoy powiedział jej , że w
lochach nie znalazł ani Blaise ani Pansy. Jeden
dzień, nie ma mnie jeden dzień i proszę! Pomyślała sfrustrowana Hermiona, wtedy weszli
do pomieszczenia. Pani Pomfrey nachylała się nad nieprzytomną Astorią
Greengrass. Obok na stołku siedział Ron i przykładał gazę do ucha. Nasiąknęła
krwią. Parę łóżek dalej panna Granger dostrzegła swoją przyjaciółkę. Zatkała
sobie usta dłonią, widząc to wszystko. Poppy Pomfrey odwróciła się do niej i
dwóch Ślizgonów.
– Kolejny? –
zapytała, łapiąc się za głowę. Posadziła Blaise’a na wolnym łóżku i podała mu
czystą gazę. Draco otrząsnął się z szoku i nachylił do Hermiony, która nadal z
otwartymi ustami wodziła wzrokiem od nieprzytomnej Ginny do krwawiącego Rona.
– Jeśli to
właśnie się dzieje za każdym razem, kiedy cię nie ma to może faktycznie lepiej
będzie, jeśli wrócimy do Hogwartu…
Przytaknęła,
nie mogąc, otrząsnąć się z szoku.
Świetny rozdział + ja chce nastepny! :3
OdpowiedzUsuńKomplikujesz kobieto... ostatnio, nawet za bardzo. jest fajnie ale idzie się pogubić. pozatym życzę weny
OdpowiedzUsuńMyślę, że już niedługo wszystkie wątki zostaną rozwiazane, będzie mniej komplikacji i skupię się na relacjach pomiędzy naszymi bohaterami. :)
UsuńSuper rozdział Nieważne ze nie w terminie, ja sie nie moglam doczekać, jestem ciekawa jak sie rozwiaze ta sprawa kocham♥
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz, a rozdział pojawił się wczoraj (17 stycznia) czyli terminowo ;)
Usuń-Pani M.
<3 Terminowo czyli rozdział raz w tygodniu? Podziwiam Cię ;) Tempo pisania rzeczywiście szybkie.
OdpowiedzUsuńEch, Ronald znowu ten zły.
Harry z Pansy gdzieś zamknięci, a Hermiona będzie latać po kwiaty dla Dracona xD Heh, będzie ciekawie, już to widzę.
2/10, słaba fabuła, bljet pozdrawia.
OdpowiedzUsuńNie pyskuj.
UsuńMiałaś rację, że ten rozdział wbije w fotel... Po pierwszej części, po tym jak okazało się, co się że wszystkimi stało wyglądałam tak--> :O. Komentarz Pansy i każdy wie, który, nie mogłam z niego!! xD I matko, co z Ginny! A i aresztowanie Hermiony!! A i jasne Astoria&Ron. xD Czekam na ciąg dalszy ,,randki" Harry'ego i Pansy! Może w takiej sytuacji Pansy powie Harry'emu o Miri. Rozdział był genialny, weny!!
OdpowiedzUsuńRobi sie coraz ciekawiej juz nie moge sie doczekac kolejnego
OdpowiedzUsuńNie moge sie doczekac jak potoczy sie akcja z Ginny i Blaise'm i jego ślubem. Gratulacje znowu mnie miłe zaskoczyłaś!
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział. Pozdrawiam i czekam na następny:)
OdpowiedzUsuńWspaniały, nie mogę doczekać się następnego.
OdpowiedzUsuńAhahahahah zakończenie mnie rozwaliło! Wiem, poważna sytuacja i w ogóle, ale myśl, że jeden dzień bez Hermiony i od razu takie zamieszanie... hahahahah!
OdpowiedzUsuńA tak poza tym, to mam nadzieję, że Pansy i Harry jakoś się uwolnią... I to aresztowanie Hermiony! Że co?! Kiedy, jak!?
Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na nowy rozdział! :*
Czytam sobie ten rozdział, czytam, czytam...
OdpowiedzUsuńBoże kobieto dlaczego Ty tak wszystko komplikujesz? xd
Czekam na kolejny rozdział♥
czekam na kolejne
OdpowiedzUsuńWidzę, że w Hogwarcie zrobiło się krwawo :p Czekam na więcej Dramione! :3
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział! :*
~Pozdrawiam J.W.
http://fremioneturniejmagow.blogspot.com/
Świetny blog. Przeczytałam 56 rozdziałów w 3 dni. Jestem w niebo wzięta! Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńKocham ❤️❤️
OdpowiedzUsuńJejku jejku.! Kiedy w końcu ten rozdział?
OdpowiedzUsuńNo właśnie?!! :-D
UsuńPrzeczytałam 1 część w 2dni i nie mogę doczekać się następnych rozdziałów!
OdpowiedzUsuńCzekam <3 :C
OdpowiedzUsuńGdzie kolejny rozdział?! Co się stało!! Dawaj nowe. Poprzednie. Były wspaniałe!
OdpowiedzUsuńPamiętaj o tym! Pięknie piszesz więc wstaw nowy rozdział!! ��������������