Rozdział 56


Rozdział 56 – Coś w nich umarło.


  Uczniowie smętne przechadzali się korytarzami, w ciszy, w spokoju, bez wrzasków, popychania, dogryzania, czy kłótni. Hogwart podczas przerwy między lekcjami  nigdy nie był taki cichy. Kiedy rozmawiali to tylko w obrębie własnych domów. Podział. Znów zapanował podział. McGonagall widząc to, była po prostu zawiedziona, myślała, że szkoła zmierza ku lepszemu, a teraz znów zrobili krok milowy… w tył. Westchnęła cicho, pilnowała dziś porządku w Sali Wejściowej, ale właściwie nie było czego pilnować. Było tak cicho!
  W końcu udała się do swojego gabinetu. Nie mogła na to wszystko patrzeć. Na jej biurku leżało kilka świeżych dokumentów, dotyczących najnowszych wydarzeń. Na samym wierzchu widniał wypełniony formularz dotyczący zawieszenia Blaise’a Zambiniego w prawach ucznia. Raził w oczy. Później dostrzegła wypis panny Weasley ze Świętego Munga. Równiutki stos, świeżych ogłoszeń czekał na biurku. Na kartkach z cienkiego papieru widniała ruchoma podobizna Harry’ego Pottera i Pansy Parkinson. Wielkie, czarne litery głosiły: „ZAGINIENI”. Dyrektorka miała oddać je madame Rosmercie, żeby rozwiesiła je w Hogsmeade. Powiadomiono już Ministerstwo, ale nie chciano nagłaśniać sprawy. Zagniecie Harry’ego wywołałoby niepotrzebną panikę. Oczywiście w Hogwarcie huczało od plotek w tym temacie, Gryfoni oskarżali Ślizgonów o porywanie Pottera, Ślizgoni nie pozostawali im dłużni i pewni byli, że zaginięcie Pansy Parkinson to sprawka uczniów domu Godryka. Zaraz potem rzuciła jej się w oczy wczorajsza gazeta, nagłówek głosił: „Napad na Gringotta,  sprawką młodych czarodziejów?”.  Dalej leżała wiadomość do profesor Sprout, która rozdała kolejne dwa szlabany. Widziała też zwolnienie z lekcji Astorii Greengrass. Jej matka osobiście je dostarczyła, robiąc awanturę o większą dyscyplinę w szkolę i surowsze kary. McGonagall w ciągu ostatnich trzech dni odbyła tyle nieprzyjemnych rozmów, że z pewnością ustanowiła nowy rekord szkoły. Z jednej strony cieszyła się, że uczniowie zaprzestali ciągłych bójek, wyzwisk, a nawet pojedynków, które odbywały się niemal codziennie od trzech dni. Pani Pomfrey miała pełne ręce roboty, nastawiła tyle złamanych nosów, co jeszcze nigdy. Z drugiej strony McGonagall widziała, że większość uczniów nie jest sobą. Jakby coś w nich umarło.
Wtedy na parapecie jej okna usiadła sowa i zapukała dziobem w szybę. Kobieta wstała i wpuściła stworzonko do środka. Jednak biała płomykówka zostawiła list i odleciała. Dyrektorka zamknęła okno i usiadła z wiadomością przed biurkiem. Pieczęć z Ministerstwa. To nie wróżyło nic dobrego. Szybko złamała lak i drżącymi rękami otworzyła kopertę. Położyła ją na resztę papierów i rozłożyła list. Niemal zachłysnęła się powietrzem. W rękach trzymała nakaz aresztowania Hermiony Granger.
***
3 dni wcześniej, Hogsmeade
Dziewczyna trzymała się blisko Gryfona. Od jakiś dziesięciu minut śledzili Theodora Notta, który okryty czarną peleryną, chował się pomiędzy domami w magicznej wiosce. W końcu Ślizgon zatrzymał się przed jednym ze starych domów. Drzwi skrzypiały, kiedy je otwierał. Pansy i Harry, kiedy upewnili się już, że Nott zamknął za sobą drzwi, wyszli zza zakrętu, stając na ulicy przy której stały stare, zaniedbane domy.
– Mieszka tam? – zapytał Gryfon, żeby rozładować napięcie. Pansy posłała mu rozbawione spojrzenie.
– Wiesz taki ślizgoński klimat… – Dostał z łokcia w brzuch. Siódmoklasistka uśmiechnęła się zarozumiale.
– To był w ślizgońskim klimacie – szepnęła mu do ucha, kiedy Harry nadal trzymał się za brzuch. Wcale mocno nie oberwał, jednak kościsty łokieć zawsze okazuje się zabójczą bronią.
– Chcesz tam wejść? – zapytała nagle dziewczyna, z powątpieniem patrząc na spróchniały dach domu i sypiące się ściany. Jedno z dolnych okien było wybite, jedynie drzwi wydawały się być solidne. Harry zastanawiał się chwilę i doszedł do wniosku, że bezsensem byłoby śledzenie Ślizgona, a potem odpuszczenie sobie w kluczowym momencie. Zerknął w stronę ciemnowłosej dziewczyn, która studiowała, każdy szczegół ponurego domu. Pansy nie uśmiechało się zwiedzanie go, ale chętnie dowiedziałaby się, co kombinuje jej kolega. Jego zachowanie, tak tajemnicze, intrygowało ją od samego początku. Tym bardziej, że Ślizgoni pilnie strzegą swych sekretów.
– Możemy się rozejrzeć… – Harry wzruszył ramionami i zdecydowanym krokiem zmierzał w stronę budynku.
– Czekaj – syknęła Parkinson. – Chyba nie zamierzasz tak po prostu tam wejść?
– Oczywiście, że nie. Razem tam wejdziemy – uśmiechnął się. Wtedy dostrzegł, że Pansy się nie uśmiecha, a w jej oczach rodziło się coś na kształt obawy. Przeklął się w myślach. Zupełnie zapomniał, że Pansy to nie Ginny, czy Hermiona, że nie jest tak odważna. Nie chciał jej w żaden sposób urazić, po prostu takie były fakty. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
– Nie musimy tam iść – powiedział spokojnie. Dziewczyna zmrużyła podejrzliwie oczy. Nie rozumiała co spowodowało szybką zmianę zdania Harry’ego.
– Dlaczego? – zapytała, unosząc brew.
– Dlaczego, co?
– Zmieniłeś nagle plan. – Harry machnął ręką. Nie chciał mówić, że wie o obawach Pansy. Takie rozmowy nie mogły się dobrze kończyć.
– Choć sprawdzimy, czy nie zwolniło się coś „Pod trzema miotłami” – zmienił temat, stając tyłem do budynku. Stary dom wręcz go wzywał, wykręcało mu żołądek z podekscytowania na myśl o tajemnicach, kryjących się za drzwiami, ale tłumił to wszystko myśląc o Pasny. Od kiedy troszczysz się o Ślizgonów?  Usłyszał w głowie głos Rona. Właściwie to nie wiedział, a wizję przyjaciela wyrzucił z głowy.
– Może powinniśmy jednak tam wejść. Śledziliśmy go bez sensu, jeśli coś ma z tego być, to… – Harry przerwał wykład Ślizgonki, która nadal kątem oka obserwowała budynek.
– To chyba nienajlepszy pomysł…
– Dobra, mów po prostu o co chodzi. – Dziewczyna wiedziała, że kłamie jej prosto w oczy. Nie chciała, żeby zaczynali od półprawd.  Harry zerknął przez ramię na budynek i coś ścisnęło go w żołądku, musiał tam wejść!
– Jeśli nie chcesz, nie musimy tam iść – powiedział cicho, nie spuszczając wzroku. Patrzała mu prosto w oczy. Bała się, to fakt, ale przy Harrym potrafiła w sobie znaleźć te resztki odwagi. Westchnęła.
– Okej, boję się, ale to nie zmienia faktu, że z tobą mogę tam iść. – Potter rozpromienił się i uśmiechnął do Ślizgonki. Dziewczyna stanęła obok niego, patrzeli przez chwilę na zniszczony dom. Gryfon pewnie chwycił ją za rękę. Ruszyli w stronę budynku. Mimo wszystko Pansy trzymała się pół kroku za okularnikiem. Gęsiego wspięli się po trzech, niewysokich stopniach i stanęli przed drzwiami. Harry puścił jej rękę i wyciągnął różdżkę. Ślizgonka szybko chwyciła swój magiczny patyk.
– Gotowa? – zapytał Gryfon, odwracając głowę w jej kierunku. Uśmiechnął się, chcąc dodać jej odwagi. Parkinson była blada jak ściana, ale jedynie skinęła głową. W pewnym sensie, ją również zżerała ciekawość. Harry nacisnął klamkę, drzwi nie były zamknięte. Bez problemów znaleźli się w środku. Dziewczyna szybko rozejrzała się dookoła. Stali w niewielkim holu, a przed nimi, aż po sufit piętrzył się łuk. Był on przejściem do salonu. Przez okna, w tym jedno wybite, do pomieszczenia wpadało jasne, zimowe światło. Mimo to, dom wydawał się być mroczny i ciemny. Poszarzała podłoga, zakurzone meble i ciemnogranatowa, łuszcząca się tapeta nie wyglądały zachęcająco. Potter przeszedł przez pokój i zajrzał do salonu, stając przy krawędzi łuku. Będąc w salonie nie można było go dostrzec. Pansy w tym czasie zainteresowała się starą, drewnianą komodą. Mebel był pokryty grubą warstwą kurzu, starała się nie kasłać, kiedy jego kłęby wzbiły się w powietrze. Otworzyła pierwszą szufladę, ale znalazła tam jedynie pozostałości jakiś korali, trzy samotne, okrągłe perły turlały się po dnie szuflady, kiedy dziewczyną ją zamykała. W następnej znalazła kawałek pergaminu, starego, ale niezapisanego. Pod nim było zniszczone pióro, ubrudzone zaschniętym atramentem. Oprócz tych domniemanych skarbów, znalazła kartę z czekoladowej żaby i parę dziurawych skarpet. Zerknęła w stronę Harry’ego, a Gryfon szepnął w jej stronę:
– Nikogo tam nie ma.
– A tu NIC nie ma – poinformowała, również szeptem, wskazując mebel. Podeszła do niego, a Harry odsunął się do przejścia. W ręce nadal trzymał różdżkę. Parkinson kątem oka dostrzegła, jak kurczowa zaciska na niej palce.
– Myślisz, że Nott jest tutaj sam? – zapytał Gryfon, Pansy pokręciła głową. – Może tu zostań, a ja się rozejrzę?
– Nie ma mowy, idę z tobą – stanowczo odpowiedziała.
Cicho ruszyli w stronę salonu. Oprócz zniszczonych foteli, starego, zakurzonego dywanu i meblościanki, pomieszczenie było puste. Trochę szkła leżało na podłodze, Ślizgonka uważała, żeby na żaden odłamek nie nadepnąć. Na prawo od wejścia był kolejny łuk, a za nim szerokie schody, prowadzące na górę. Harry zauważył również drzwi, z odchodzącą farbą. Były stosunkowo niewielkie, umieszczone za fotelem. Chłopak nacisnął klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Były zamknięte.
– Alohomora – mruknął i wycelował czubkiem różdżki w zamek. Coś kliknęło i kiedy Harry chwycił za klamkę, drzwi ustąpiły. Jego oczom ukazało się ciemne pomieszczenie bez okien.
– Lumos. – Na końcu jego różdżki rozbłysnęło światło.
– Pansy, chodź tu – powiedział, odwracając się do dziewczyny. Ślizgonka odłożyła figurkę słonia z powrotem na jedną z półek meblościanki i podeszła do Gryfona.
– Lumos – mruknęła, a z końca jej różdżki również wydobyło się światło. Weszli do pomieszczenia, nie było już tak ciemne. Jednak wchodząc do środka, nie mogli przesunąć się w żadną stronę. Schowek był strasznie zagracony. Pudła, fotel bujany, stara kanapa, materac i stosy książek. To wszystko zajmowało powierzchnię niewielkiego pomieszczenia. Pansy i Harry stali pośród tych wszystkich gratów, kiedy nagle drzwi się zatrzasnęły. Ślizgonka stłumiała krzyk. Odwróciła się szybko i nacisnęła klamkę. Zamknięte.  Przerażona spojrzała na Harry’ego, którego twarz była oświetlona bladym światłem z różdżki.
– Spokojnie – powiedział, a potem wycelował różdżką w zamek. – Alohomora. – Jednak, kiedy Ślizgonka pociągnęła zza klamkę drzwi się nie otworzyły. Potter zmarszczył brwi i sam podszedł do zamka. Jeszcze raz spróbował zaklęcia, ale nie podziałało.
– Harry? Co tu się dzieje? – zapytała dziewczyna, bała się. Ktoś musiał ich tu zamknąć jakimś zaklęciem. Wtedy usłyszeli jakiś hałas, jakby ktoś biegnąc, przewrócił coś ciężkiego. Nie był to odgłos jednej pary stóp, ale co najmniej dwóch. Usłyszeli głos Theodora Notta:
– Pośpiesz się! – Był stłumiony, ale Pansy wychwyciła wszystkie słowa. Potem ktoś trzasnął drzwiami, prowadzącymi na zewnątrz. Zostali sami.
*
Hermiona pozbierała wszystkie odłamki lusterka i ułożyła je na stole. Oczywiście pomogła sobie czarami, bo inaczej z pewnością nie skończyłaby do gwiazdki. Draco nerwowo krążył po pokoju, od czasu do czasu, klnąc pod nosem. Dziewczyna wypróbowała już wszystkie znane jej zaklęcia, próbując naprawić rozbite zwierciadło, ale nic nie działało. Malfoy w końcu usiadł obok niej na kanapie.
– Tak to zazwyczaj wygląda? Te twoje ratowanie wszystkich? Bo jak na razie nic ci nie wychodzi – rzucił wściekle. Gryfonka spojrzała na niego wilkiem i zaprzestała prób.
– A ty co niby robisz? Nawet palcem nie kiwnąłeś w tej sprawie, niby wielki czarodziej, czystokrwisty, a gówno po…
– Przestań! – wydarł się i wstał. Hermiona równie zdenerwowana, podniosła się z kanapy.
– Prawda boli? – zakpiła, krzyżując ręce na piersiach. Draco prychnął.
– Nie dam ci się sprowokować – rzucił tylko i wyszedł z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Panna Granger wróciła do prób naprawienia lusterka. Niestety jej próby nic nie dały, ale obraz niebieskich kwiatów wyraźnie miała przed oczami. Chciałaby zobaczyć je jeszcze raz. Było w nich coś hipnotyzującego, ale zarazem coś co sprawiało, że panna Granger dostawała ciarek. Działa zupełnie jak Malfoy. Pomyślała, a zaraz potem zdała sobie sprawę, z tego jak to mogło zabrzmieć. Usiadła zdegustowana na kanapie i podrapała się różdżką po głowie. Była bezradna wobec tego głupiego lustra. Chwyciła jeden z większych odłamków i przez dobrą chwilę wpatrywała się w gładką taflę. Nic to nie dało. Wtedy wrócił Draco. Usta miał wykrzywione w leniwym uśmiechu.
– Wysłałem sowę do matki, znajdzie dziś dla nas chwilę.
– Wie jak naprawić lusterko? – zapytała z nowym entuzjazmem Gryfonka.
– Nie napisałem, że je zepsułaś.
– JA?! – Teraz naprawdę udało mu się wyprowadzić ją z równowagi. Hermiona nie mogła uwierzyć, że oskarża ją o ten wypadek.
– To była tak samo moja wina, jak i twoja. I wiesz o tym – rzuciła wściekle, krzyżując ręce na piersiach. Ślizgon wzruszył ramionami.
– Wiesz przynajmniej co to były za kwiaty? – zapytał po chwili milczenia. Panna Granger pokręciła głową i spuściła ręce wzdłuż tułowia.
– Mam wrażenie, że jeśli coś jest powiązane z tobą to nie mam pojęcia o niczym… – przyznała cicho, uciekając wzrokiem od pytającego spojrzenia blondyna. Draco chwycił fragment lusterka i obracał go w dłoniach pod różnymi kątami. Po chwili odłożył kawałek na stolik i opadł na jeden z foteli.
– Mamy jakiś plan, Granger? – zapytał sceptycznie. Dziewczyna przysiadła na skraju drugiego fotela.
– Został nam medalion i książka. Medalion jest pół horkruksem? – zapytała rzeczowo, patrząc ponad jego głowę.
– Nie wiem.
– Oczywiście, nic nie wiemy… – Hermiona założyła pasmo włosów za ucho i westchnęła.
– Nie ma co tu siedzieć. Moja matka może będzie coś wiedzieć w sprawie tego cholernego lustra. – Draco wstał z fotela i zagarnął fragmenty do kieszeni. Hermiona chwyciła książkę i medalion. Ubrali się dość szybko i wyszli z zagraconego pokoju, a potem frontowymi drzwiami na dwór. Panna Granger schowała medalion do kieszeni płaszcza, a starą księgę trzymała pod pachą. Mimo że stali na dworze dobrą chwilę, dziewczyna nie miała pojęcia, gdzie są. Nie śmiała pytać.
– Gotowa? – zapytał Draco i wyciągnął do niej rękę. Chwyciła ją pewnie, była ciepła w porównaniu z jej lodowatą dłonią. Dziwne. Pomyślała; żyła w przekonaniu, że Malfoy zawsze jest tak zimnokrwisty, a ciepło jest mu zupełnie obce.
– Zimno ci, Granger? – zapytał z figlarnym uśmieszkiem, zanim się nie aportowali.
*
Wieczór, gdzieś w Hogsmeade
Pansy siedziała, opierając łopatki o zimną ścianę. Mimo kurtki i szala, pożyczonego od Harry’ego było jej przeraźliwie zimno. Podciągnęła kolana pod brodę. Pierwszy szok i przerażenie minęło, pogodziła się z utknięciem w tym głupim schowku. Teraz jej największym problemem było zimno. Potter wcale nie czuł się lepiej. Przez kilka godzin próbował wydostać ich ze skrytki, ale żadne zaklęcie, oprócz Lumos, czy Nox, nie działało. Potem chciał znaleźć inne wyjście i bez sensu przerzucali z Pansy, książki, gazety i część mebli. Oprócz zastraszającej masy kurzu nic nie znaleźli. Oboje wyczerpani, głodni i spragnieni siedzieli pod ścianą. Pansy wielokrotnie próbowała wyczarować patronusa, aby kogoś powiadomić, ale to również nic nie dawało. Jakby żadna magia nie działała. Oboje próbowali zrozumieć, dlaczego ich różdżki jeszcze nie zgasły, obie złożone na podłodze paliły się bladym światłem.
– Zimno mi – mruknęła Ślizgonka, nieco bardziej płaczliwie niż zamierzała. Chłopak zerknął na nią i przysunął się bliżej.
– Wyjdziemy stąd – powiedział bez większego sensu, obejmując ją ramieniem. Wywróciła oczami.
– Nie musisz mnie traktować w ten sposób.
– O co ci chodzi? – zapytał  sucho. Odsunęła się trochę, zabierając jego rękę ze swojego ramienia.
– Przeszłam niewiele mniej niż ty, nie jestem słaba. I nie rozpłacze się od siedzenie tutaj.
– Ja wcale nie mówię, że…
– Proszę cię, Harry. Traktujesz mnie jak histeryczkę.
– Przepraszam – powiedział zmieszany, nie miał ochoty na kłótnie. Wiedział, że to na pewno im nie pomoże. Uległość w jego głosie zdenerwowała ją jeszcze bardziej. Stanęła na równie nogi.
– Jak możesz być takim mięczakiem! Potrzebuję faceta, a nie cipy! – Parkinson zatkała sobie usta dłonią. Nie wierzyła, że właśnie powiedziała to na głos. Harry dostał wypieków i zacisnął ręce w pięści. Również wstał i wymierzył różdżkę w gardło Ślizgonki. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, widząc złość, a zarazem chłodne opanowanie Pottera.
– Harry, ja… – Przerwał jej:
– Raz Ślizgon, zawsze Ślizgon, co? – wywarczał. Przełknęła ślinę, która gulą stanęła jej w gardle. Były takie chwilę, w których wolała nie wchodzić Gryfonowi w drogę, ale odkąd zaczęli się spotykać, Harry zrobił się  wobec niej, niczym pluszowy miś. Teraz wiedziała, że znów jest sobą. Uwielbiała to uczucie, kiedy strach mieszał się z ekscytacją i podnieceniem. Mimo różdżki wymierzonej w jej gardło, uśmiechnęła się arogancko. Patrzeli na siebie, milcząc. Słychać było tylko ich miarowe oddechy. Harry nagle chwycił szal, owinięty wokół szyi Ślizgonki i przyciągnął ją do siebie. Pansy zabrakło tchu, kiedy nagle pocałował jej usta. Potter puścił szali i objął Ślizgonkę w tali. Pansy była w szoku, odcięła się od wszystkich myśli. Harry pocałunkiem skupił na sobie całą jej uwagę. W pewnym momencie oparł ciało dziewczyny o ścianę, ustami nadal pieszcząc jej usta. Wplotła ręce w jego czarne włosy. Na moment oderwał się od dziewczyny.
– O to chodziło? – powiedział ochryple. Przyciągnęła go z powrotem do siebie i wymruczała tuż przed ponownym pocałunkiem:
– Och, zamknij się. – Kiedy zassał jej dolna wargę z ust siódmoklasistki wyrwał się cichy jęk. Momentalnie zrobiło im się ciepło. Kiedy w końcu Harry puścił dziewczynę, ta szybko zdjęła szalik i zaczęła rozpinać kurtkę. Uśmiechnął się leniwie na ten widok.
– Nie tak szybko – mruknął. Podniosła na niego wzrok i zrozumiała jak musi wyglądać jej zachowanie. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Zaśmiał się cicho widząc to wszystko. Powoli podszedł do Pansy i nachylił się do dziewczyny, ta przymknęła oczy, licząc na kolejny pocałunek, ale Gryfon minął jej usta i zatrzymał się przy uchu, odgarniając włosy Ślizgonki na plecy.
– Szczerze? Też wolę, kiedy nasze relację wyglądają w ten sposób… – szepnął jej do ucha. Pansy cofnęła się i znów oparła plecami o zimną ścianę. Otworzyła oczy, a Harry odsunął się trochę. Czuła, że się czerwieni. Pocałował ją przelotnie w usta.
– Może w końcu stąd wyjdziemy, co? – mruknął, kiedy Ślizgonka wypuściła go ze swoich objęć.
*
Malfoy Manor, późnym popołudniem
– Więc? – zaczęła Narcyza, kiedy wraz z Hermioną Granger i synem rozsiedli się w salonie. Bawiło ją, jak często panna Granger jest ich gościem. Jeszcze żadna dziewczyna, prócz Pansy Parkinson nie gościła tutaj tak często. Jak na ironie, z jej synem nawet się nie specjalnie tolerowali. Skrzat przyniósł imbryk z herbatą i trzy filiżanki na ręcznie malowanych spodeczkach. Narcyza lubiła ten komplet. Odesłała skrzata, kątem oka widząc niezadowolenie Hermiony. Słyszała jak Gryfonka troszczy się o te stworzenia. Sama nie przejmowała się zbytnio ich losem, były po prostu użyteczne. Odchrząknęła, a Draco rozlał herbatę do filiżanek.
– Wszystko się udało? – zwróciła się do syna. Młody Malfoy skinął głową.
– Jeszcze żyjemy – mruknął. Narcyza skinęła niezauważalnie głową.
– Co was tutaj sprowadza, wspominałeś, że to coś ważnego…
– Istotnie – wtrąciła się panna Granger, która od początku spotkania siedziała jak na szpilkach. Nerwowo miętosiła skrawek koszulki, aż do momentu w którym się nie odezwała.
– Chodzi o lusterko – powiedziała, nie owijając w bawełnę. Draco posłał jej podirytowane spojrzenie, ale pani Malfoy wątpiła, że Gryfonka w ogóle je dostrzegła. Siedzieli naprzeciw niej na kanapie, podczas gdy Narcyza zajmowała wygodny fotel.
– Co z lusterkiem? – zapytała i napiła się herbaty. Wsypała do niej łyżeczkę cukru i zamieszała, a potem napiła się znowu. Słodki napój smakował o wiele lepiej. Z brzdękiem odstawiła filiżankę. Draco wstał, a potem ostrożnie zaczął wyjmować coś z kieszeni. Narcyza nachyliła się i zaniemówiła. Na stole jej salonu leżały fragmenty jej najcenniejszej pamiątki rodzinnej.
– Jak to się stało? – zapytała zaszokowana, wodząc wzrokiem od Hermiony do Dracona. Gryfonka uśmiechnęła się przepraszająco.
– To był wypadek, lusterko wypadło mi z rąk i…
– Nam – wtrącił Draco. Hermiona odwróciła głowę w jego stronę. Wyraz twarzy miał obojętny jak zawsze, ale oczy… Oczy mówiły coś więcej. Hermiona niechętnie przeniosła wzrok na panią Malfoy.
– Rozumiem – sucho odpowiedziała kobieta. Była zła na ową dwójkę za to, że nie uważali.
– Co pokazuje? – zapytał Draco beznamiętnym tonem.
– Pokazywało – poprawiła syna pani Malfoy. Chłopak wywrócił oczami. – Pokazywało – powtórzył, akcentując każdą sylabę.
– Pokazywało to czego najbardziej potrzebujesz. Miało wiekową historię, podobno jeden z czarów, rzucał sam Merlin, osobiście, akurat w to, nie wierzę. Niemniej jednak, było dość przydatne.
– Pokazało tylko jakieś zielsko – wyraził swoje wątpliwości Draco. Narcyza zaśmiała się, jakby znała jakąś wielką tajemnicę. Hermiona nabrała pewnych podejrzeń, zmarszczyła brwi, a jej mózg pracował na pełnych obrotach. Narcyza dostrzegła ten błysk w oczach dziewczyny, kiedy rozszyfrowała zagadkę.
– Hermiono, może oświecisz mojego syna? – Draco posłał matce chłodne spojrzenie, a zaraz potem przeniósł wzrok na Granger. Gryfonka czuła pewną presję, odchrząknęła.
– Chodzi o symbolikę… – przerwała, żeby uporządkować myśli i wyrazić się jaśniej. – To jest… Kwiaty mają swoją symbolikę. Jakby język, widziałam taką książkę i…
– Czyli co? Chcecie mi powiedzieć, że potrzebujemy czegoś co symbolizują te badyle? – wściekle rzucił Malfoy. Nie lubił takich bajek i bredni. Wolał konkrety, a nie symboliczne znaczenia i domysły.
– Więc chyba już wiecie czego szukać? – zapytała z błyskiem w oku Narcyza.
– Gdzie była ta książka, Granger?
– W Hogwarcie, to znaczy nie do końca… Bo… – Zaczęła się plątać, nie chciała przyznawać się Draconowi i jego matce do przesiadywania w Pokoju Życzeń. Zdarzyło jej się spędzić tam kilka wieczorów na szóstym roku i była pewna, że widziała książkę o symbolice kwiatów. Za różdżkę Merlina, nie mogła sobie przypomnieć autora i tytułu. Wtedy ją tylko przekartowała, nie miała pojęcia, że kiedyś będzie jej jeszcze potrzebować.
– Mam wrócić do Hogwartu? – zapytał Draco z niedowierzeniem. Nie miał ochoty wracać do zamku i odpowiadać na pytania. Poza tym nie czuł się wiele lepiej niż dwa miesiące temu. Bał się, że ataki powrócą, choć od jakiegoś czasu przestały się pojawiać.
– Porozmawiam z McGonagall o tym wszystkim, obawiam się, że będziecie musieli powiedzieć jej choć część. Jeśli wróciłbyś do Hogwartu – tutaj Narcyza zwróciła się do syna. – Z pewnością ułatwiłoby to poszukiwania.
– W każdym razie, bardzo pani dziękujemy – powiedziała Hermiona, wstając. Nie zamierzała marnować czasu. Draco również się podniósł i dopił herbatę. Panna Granger pożegnała Narcyzę i wyszła na zewnątrz domu. Czekała na blondyna. Pani Malfoy została z synem w holu. Pomieszczenie wypełniała nieprzyjemna cisza. W końcu Ślizgon ją przerwał:
– Hodujesz białe róże. W ogrodzie. Co to oznacza? – Na zmęczoną twarz kobiety, wkradł się cień uśmiechu.
– Wierzę, że wam się uda, Draco. – Skinął głową na pożegnanie i opuścił Malfoy Manor.
 Wracał dziś do Hogwartu, w towarzystwie panny Granger. Ostatnio wszystko robisz w jej towarzystwie… Podpowiedział irytujący głosik. Przeklął to wszystko, chwycił jej rękę i aportowali się do Hogsmeade. Akurat zdążyli na zachód słońca.
*
Hogwart, pora kolacji
Zapadł pierwszy cios. Szczęka chłopaka odskoczyła do tyłu, dało się słyszeć stłumiony krzyk dziewczyny, przyglądającej się temu, zza pleców ciemnowłosego Ślizgona. Blaise trochę oszołomiony powiódł wzrokiem po korytarzu, ale szybko skupił uwagę na przeciwniku. Przez myśl im nie przeszło, żeby użyć różdżek, chcieli załatwić to bez czarów. Przeciwnik znów zaatakował, ale tym razem Zabini uniknął ciosu. Był niewiele wyższy od Ronalda Weasleya, ale tamten zwyczajnie go zaskoczył. Skupił się na wyprowadzeniu ciosu i udało się. Jego pięść trafiła przeciwnika w brzuch. Rudowłosy chłopak skulił się mimowolnie i spotkał  z drugim uderzeniem, tym razem w szczękę. Upadł na ziemię. W głowie mu huczało. Chciał się podnieść, ale Blaise doskoczył do niego i zadał kolejny cios. Ron szybko przeturlał się kawałek, dziki czemu pieść Ślizgona trafiła w podłogę. Ciemnowłosy syknął z bólu. Wściekle odszukał wzrokiem Weasleya. Ron stał chwiejnie na nogach niecałe dwa metry do Zabiniego. Blaise skoczył na równe nogi i kiedy zbliżył się do rudowłosego Gryfona, poczuł, że ten wbija mu kolano w brzuch. Ron powtórzył czynność kilka razy.
– To. Za. Moją. Siostrę. – mówił pojedyncze słowo po każdym ciosie. Blaise miał już dość, ale Ronald nie odpuszczał. Uderzył Ślizgona w twarz, a ten upadł na parkiet. Z jego nosa lała się krew. Astoria lamentowała nad ich bójką od kilku minut. Kiedy Blaise, leżąc na ziemi, obrywał cios za ciosem, podjęła spontaniczną decyzję i doskoczyła do Gryfona, który nieustannie okaleczał jej przyjaciela.
– Zostaw go! – chciała krzyknąć, ale zabrzmiało to bardziej jak pisk. Ron głuchy był na jej wołania. W tamtej chwili nienawidził Zabiniego tak bardzo, że wyłączyły mu się wszystkie hamulce. Kiedy zobaczył go, jak idzie do Skrzydła Szpitalnego, bez namysłu rzucił się na niego. Astoria Stanęła zza Ronem i chciała chwycić jego ramię, z którego wyprowadzał następny cios, ale stanęła tak niefortunnie, że Weasley, biorąc zamach, uderzył ją łokciem w policzek. Starsza z sióstr Greengrass upadła na plecy do tyłu. Jej głowa odbiła się od kafelek. To sprawiło, że Ronald zostawił zakrwawionego Blaise’a na podłodze i znalazł się przy Ślizgonce. Astoria nie otwierała oczu. Wtedy Ron dostrzegł krew dziewczyny. Czerwona substancja skleiła jej włosy przy czubku głowy. Gryfon zaklął pod nosem i sprawdził, czy dziewczyna ma tętno. Żyje. Przeklął sam siebie i odetchnął z ulgą. Odwrócił się w stronę Zabiniego, który zbierał się z posadzki. Wyglądał okropnie, twarz miał opuchniętą, nos z pewnością złamany. Częściowo krew zdążyła już zaschnąć mu na twarzy, ale paskudna rana na czole nadal krwawiła. Ron sam był dość poturbowany, z lewego ucha leciała mu krew.
– Nie chcę ci widzieć w jej pobliżu – rzucił w stronę Blaise’a. Ślizgon nic nie powiedział.
Sam nie chciał się zbliżać do Ginny po tym wszystkim, Michael trafił do św. Munga od razu, a jeśli piegowata Gryfonka nie obudzi się do jutra rana, ją również przewiozą do szpitala. Nie mógł uwierzyć w to co zrobił. Cały Hogwart patrzał na niego, jak na najgorszego zwyrodnialca. Jedynie Ślizgoni solidarnie trzymali jego stronę, choć już sobie mógł wyobrazić, co powie o tym wszystkim Pansy. Właściwie zaczął się zastanawiać, gdzie Ślizgonka się podziewa, nie było jej na obiedzie. Zabini cały dzień trzymał się z daleka do Skrzydła Szpitalnego, ale już dłużej nie potrafił tego wytrzymać. Musiał zobaczyć Ginny, choć przez chwilę. Decyzja w sprawie jego dalszej edukacji miała być podjęta dopiero jutro, ale miał to wszystko gdzieś. Liczyła się tylko ta drobna Gryfonka. Chciał odwiedzić ją w porze kolacji, bez światków.  Pech chciał, że musiał trafić na brata Ginny. Astoria zaoferowała mu swoje towarzystwo, a on z braku lepszych opcji, zgodził się.
Ronald znalazł swoją różdżkę i sprawił, że ciało Ślizgonki zaczęło lewitować. Skupiając się na zaklęciu, przetransportował ją w ten sposób do Skrzydła Szpitalnego. Zabini zaczekał, aż zamkną się za nimi drzwi, a potem również ruszył w tamtym kierunku. Złamany nos był niezłym pretekstem, żeby zobaczyć Ginny. Zobaczył te całą krew na korytarzu i szukał w głowie odpowiedniego zaklęcia, żeby posprzątać to wszystko. Jednak głowa mu pulsowała i nie potrafił się skupić. Wtedy zza zakrętu wyłoniły się dwie sylwetki. Nigdy by się ich tutaj nie spodziewał. Był pewny, że mam jakieś omamy.
– Draco? – wychrypiał, a potem wypluł na podłogę ślinę zmieszaną z krwią.
– Nieźle się urządziłeś, nie było mnie parę dni, a ty już… – Wywód blondyna, przerwała panna Granger:
– Trzeba go zabrać do pani Pomfrey!
– No co ty nie powiesz… – rzucił sarkastycznie Malfoy, ale podszedł do przyjaciela i kładąc sobie rękę Zabiniego na ramieniu zaczął prowadzić go w stronę Skrzydła Szpitalnego. Gryfonka szybko uporała się z całą tą krwią na korytarzu i dogoniła ich.
– Co tu się stało? Z kim się biłeś? To o Ginny to prawda? – zasypała ciemnowłosego Ślizgona lawiną pytań.
Właśnie zaniepokojona wracała z Wielkiej Sali. Chciała powiadomić przyjaciół o powrocie, ale nie znalazła ni Harry’ego ani Ginny ani Rona. Romilda opowiedziała jej, że Ginny leży nieprzytomna w Skrzydle Szpitalnym, a Harry’ego od rana nikt nie widział. Panna Granger wybiegła z Wielkiej Sali i odnajdując po drodze Dracona ruszyli prosto do pani Pomfry. Malfoy powiedział jej , że w lochach nie znalazł ani Blaise ani Pansy. Jeden dzień, nie ma mnie jeden dzień i proszę!  Pomyślała sfrustrowana Hermiona, wtedy weszli do pomieszczenia. Pani Pomfrey nachylała się nad nieprzytomną Astorią Greengrass. Obok na stołku siedział Ron i przykładał gazę do ucha. Nasiąknęła krwią. Parę łóżek dalej panna Granger dostrzegła swoją przyjaciółkę. Zatkała sobie usta dłonią, widząc to wszystko. Poppy Pomfrey odwróciła się do niej i dwóch Ślizgonów.
– Kolejny? – zapytała, łapiąc się za głowę. Posadziła Blaise’a na wolnym łóżku i podała mu czystą gazę. Draco otrząsnął się z szoku i nachylił do Hermiony, która nadal z otwartymi ustami wodziła wzrokiem od nieprzytomnej Ginny do krwawiącego Rona.
– Jeśli to właśnie się dzieje za każdym razem, kiedy cię nie ma to może faktycznie lepiej będzie, jeśli wrócimy do Hogwartu…

Przytaknęła, nie mogąc, otrząsnąć się z szoku.












Komentujemy :3

Jak zwykle dziękuję Ali$hii za sprawdzenie tekstu :)
~Pani M. 

Komentarze

  1. Świetny rozdział + ja chce nastepny! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Komplikujesz kobieto... ostatnio, nawet za bardzo. jest fajnie ale idzie się pogubić. pozatym życzę weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że już niedługo wszystkie wątki zostaną rozwiazane, będzie mniej komplikacji i skupię się na relacjach pomiędzy naszymi bohaterami. :)

      Usuń
  3. Super rozdział Nieważne ze nie w terminie, ja sie nie moglam doczekać, jestem ciekawa jak sie rozwiaze ta sprawa kocham♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz, a rozdział pojawił się wczoraj (17 stycznia) czyli terminowo ;)
      -Pani M.

      Usuń
  4. <3 Terminowo czyli rozdział raz w tygodniu? Podziwiam Cię ;) Tempo pisania rzeczywiście szybkie.
    Ech, Ronald znowu ten zły.
    Harry z Pansy gdzieś zamknięci, a Hermiona będzie latać po kwiaty dla Dracona xD Heh, będzie ciekawie, już to widzę.

    OdpowiedzUsuń
  5. 2/10, słaba fabuła, bljet pozdrawia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Miałaś rację, że ten rozdział wbije w fotel... Po pierwszej części, po tym jak okazało się, co się że wszystkimi stało wyglądałam tak--> :O. Komentarz Pansy i każdy wie, który, nie mogłam z niego!! xD I matko, co z Ginny! A i aresztowanie Hermiony!! A i jasne Astoria&Ron. xD Czekam na ciąg dalszy ,,randki" Harry'ego i Pansy! Może w takiej sytuacji Pansy powie Harry'emu o Miri. Rozdział był genialny, weny!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Robi sie coraz ciekawiej juz nie moge sie doczekac kolejnego

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie moge sie doczekac jak potoczy sie akcja z Ginny i Blaise'm i jego ślubem. Gratulacje znowu mnie miłe zaskoczyłaś!

    OdpowiedzUsuń
  9. Genialny rozdział. Pozdrawiam i czekam na następny:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wspaniały, nie mogę doczekać się następnego.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ahahahahah zakończenie mnie rozwaliło! Wiem, poważna sytuacja i w ogóle, ale myśl, że jeden dzień bez Hermiony i od razu takie zamieszanie... hahahahah!
    A tak poza tym, to mam nadzieję, że Pansy i Harry jakoś się uwolnią... I to aresztowanie Hermiony! Że co?! Kiedy, jak!?
    Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na nowy rozdział! :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Czytam sobie ten rozdział, czytam, czytam...
    Boże kobieto dlaczego Ty tak wszystko komplikujesz? xd
    Czekam na kolejny rozdział♥

    OdpowiedzUsuń
  13. Widzę, że w Hogwarcie zrobiło się krwawo :p Czekam na więcej Dramione! :3
    Czekam na kolejny rozdział! :*
    ~Pozdrawiam J.W.
    http://fremioneturniejmagow.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  14. Świetny blog. Przeczytałam 56 rozdziałów w 3 dni. Jestem w niebo wzięta! Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  15. Jejku jejku.! Kiedy w końcu ten rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  16. Przeczytałam 1 część w 2dni i nie mogę doczekać się następnych rozdziałów!

    OdpowiedzUsuń
  17. Gdzie kolejny rozdział?! Co się stało!! Dawaj nowe. Poprzednie. Były wspaniałe!
    Pamiętaj o tym! Pięknie piszesz więc wstaw nowy rozdział!! ��������������

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty