Miniaturka #2 część:1


  Z dziennika Pansy: Jak zamieniłam tleniony blond na parę okularów i bliznę. 

 

Kolejna miniaturka! Tym razem z okazji świąt, chociaż mało świąteczna. Charakter Malfoy' jest tu okropny, więc ludzie kochający Draco (tak jak ja ;) ) muszą się liczyć z "zimnym lujem" jak to Ali$hia określiła xd. Mam nadzieje, że to przeżyjecie i serce wam nie pęknie. To tyle.
Wesołych Świąt ! Przerwa świąteczna i ferie – więcej czasu- więcej rozdziałów ;)
~Pani M.


Część:1 
Pany Parkinson jak można się było tego spodziewać, wróciła na siódmy rok nauki w Hogwarcie. Marzyło jej się oczywiście zaraz po zdaniu egzaminów, jakaś ciepła posadka w ministerstwie, ślub z Draco i dwójka dzieci. Jednak los zdecydował za nią. 
Ciemnowłosa ślizgonka biegła korytarzem. To był najszybszy bieg w jej osiemnastoletnim życiu. Daphne powiedziała jej, że Draco i Blaise ustawili się na walkę z tym przygłupem Potterem i jego świtom. Dziewczyna nie mogła do tego dopuścić. Przecież coś może się im stać. Właściwie to martwiła się tylko o Draco. Tylko na nim jej zależało, przez cały życie tylko on. Wbiegła po schodach przeskakując po trzy stopnie na raz. Usłyszała gwiżdżące dźwięki towarzyszce rzucaniu zaklęć. Stanęła na jednym końcu korytarza szóstego piętra, na jego końcu były otwarte drzwi. Puściła się biegiem. Wpadła do klasy. Szybko oceniła sytuację. Draco i Harry naparzali się zaklęciami, a Blaise i Ron zagrzewali ich do walki samemu stojąc na uboczu. Hermiona siedziała na biurku czytając książkę. "Typowe" Pomyślała Pansy. Wbiegła w sam środek tej bitwy na zaklęcia. Prawie oberwała zaklęciem Draco. Prawie. Uniosła ręce do góry w pojednawczym geście i odwracając się do gryfonów zaczęła wrzeszczeć:
-Przestańcie natychmiast! To nie Akademia Wojny, idioci!
-Odwołaj to! -Krzyknął Ron przeżuwając coś zawzięcie. Hermiona z trzaskiem zamknęła wielką książkę i szybkim krokiem wyszła. Przy drzwiach odwróciła się i wyniosłym tonem powiedziała:
-Ja wychodzę zanim komuś coś się stanie, nie będę ryzykować wydaleniem ze szkoły tylko dlatego, że wy macie ochotę na pojedynki, Ron idziesz? –Rudowłosy chłopak rzucił przepraszające spojrzenie Harry’emu i chwycił wyciągniętą dłoń Hermiony. Opuścili klasę. Harry został sam. Draco nie odpuszczał i coraz bardziej zawzięcie rzucał zaklęcia. Potter nie zostawał mu dłużny. Walka był dość wyrównana, aż do momentu w którym Malfoy skinął na Zabiniego i ten również zaczął rzucać zaklęcia. Gryfon nie miał szans i w końcu Draco trafił. Harry wystrzelił cztery metry do góry i z hukiem spadł na ziemię.  Nie potrafił się podnieść. Blaise zaśmiał się widząc jego staraniaa Malfoy splunął w stronę Pottera. Chłopak z blizną na czole leżał na podłodze, a kałuża krwi obok niego cały czas się powiększała, dziewczyna uchwyciła jego błagalne spojrzenie. Przeszła obok, zostawiając Harry’ego Pottera samego.
***
-Jakim cudem ten kretyn jeszcze żyje?- Pieklił się Malfoy. Pansy słuchała tego spokojnie. Dobrze wiedziała, że jej chłopak miał nadzieję, że załatwił Pottera przynajmniej na pierwszy semestr. Ślizgonka cieszyła się, że jej ukochanemu nic się nie stało. Musiała przyznać, że to nie była najbardziej uczciwa walka. Sama nie wiedząc czemu wysłała tego głupiego patronusa do McGonagall informując, że coś złego wydarzyło się na szóstym piętrze. Być może dzięki niej Potter jeszcze żył. Ale kogo to obchodzi? Z tych rozmyślań wyrwał ją głos Malfoy’a:
-Słuchasz mnie?
-Przepraszam Draco, mógłbyś powtórzyć? –Zapytała grzecznie.
-Nie. –Warknął w stronę dziewczyny, która spodziewała się tej odpowiedzi. Przywykła do takiego traktowania ze strony Draco. Podeszła do niego powoli i położyła mu rękę na ramieniu.
-Ostatnio jesteś jakiś spięty, Draco. Chcesz może trochę ognistej? –Kiwnął głową. Dziewczyna podeszła do barku stojącego w dormitorium jej chłopaka. Nachyliła się aby wyciągnąć szklanki i butelkę z napojem gdy poczuła jego rękę na swoim tyłku. Wyprostowała się. Nie była zaskoczona, bo Malfoy często to robił, o wiele częściej niż by sobie tego życzyła. Wzięła głęboki oddech i odwróciła się. Ślizgon chwytając ją w biodrach przyciągnął do siebie i pocałował. Pansy wiedziała jak to się skończy, jutro obudzi się w jego łóżku. Wcale nie miała na to najmniejszej ochoty. Ale kogo to obchodzi?
***
Nad ranem obudziła się. Czuła się obolała i zmęczona. Cichutko wstała, żeby nie obudzić Malfoy’a. Dobrze wiedziała, że on nie lubi budzić się z nią w łóżku, dlatego postanowiła się ulotnić zanim jeszcze spał. Pozbierała swoje rzeczy z podłogi i kończąc zapinać koszulkę od mundurka wyszła zamykając za sobą drzwi. Swoje dormitorium dzieliła z Astorią, która i tak nigdy prawie nie wracała na noc do ich sypialni. Pansy wzięła prysznic i założyła czyste ubrania. Była sobota i równie dobrze mogła jeszcze pospać, ale dobrze wiedziała, że nie zaśnie. Do Draco też wolała nie wracać. Chłopak był bardzo zdenerwowany jutrzejszym meczem z gryfonami. Ślizgonka dobrze wiedziała, że pewnie przegrają, ale Quidditch nie był dla niej najważniejszą rzeczą na świecie. Właściwie dla Draco też nie. On po prostu chciał dokopać Potterowi. Dochodziła szósta, za wcześnie na śniadanie i wizytę w bibliotece, ale dziewczyna nie mogła usiedzieć na miejscu. Postanowiła po prostu się przejść. Założyła wygodne tenisówki i zawiązała swoje ciemne włosy w kucyk. Na czarną koszulkę założyła jeszcze szarą bluzę, wyglądała w niej jak worek na kartofle i Malfoy już trzy raz jej mówił, że ma jej nie ubierać, ale Pansy miała ochotę zrobić mu na złość. Nawet jeśli ślizgon miał o tym nie wiedzieć. Wyszła z lochów.  Potem korytarzem do Sali Wejściowej i opuściła szkołę. Stwierdziła, że przejdzie się na boisko do Quidditcha. Chyba tylko prawdziwi maniacy trenują o 6 rano. Miała nadziej, że nikogo nie spotka. Jednak pojedyncza postać w bordowej szacie krążyła między pętlami. Potter, no jasne któż by inny. Przewróciła oczami gdy zobaczyła jego nazwisko wyszyte na szacie.  Już miała się odwrócić i udać się bardziej w stronę Zakazanego lasu, gdy poczuła, że coś się zbliża. Usłyszała jeszcze tylko świst koło lewego ucha i zobaczyła tego dupka przelatującego obok niej na miotle.
-Ej Parkinson! Nie za wcześnie? –Krzyknął i odleciał trochę do góry żeby zaraz zrobić pętelkę i wyhamować przed dziewczyną.
-Odwal się, dobra… - Mruknęła i niezatrzymanie szła przed siebie, Harry nie dając za wygraną krążył nad dziewczyną.
-Widzę, że ktoś tu nie ma humoru… co zostałaś wyrzucona z królestwa Malfoy’a? –Zakpił.
-Jakiego królestwa? W sumie nie ważne, leć pomęczyć kogoś innego.
-Jakbyś jeszcze nie zauważyła to jesteśmy tu sami… Mruknął chłopak i odleciał kawałek, żeby zrobić nawrót i przylecieć z powrotem. Teraz leciał przodem do ślizgonki. Czyli w sumie do tyłu.  
-Ty chyba nie lubisz latać na miotle, co Parkinson? –Stwierdził i w sumie to się nie pomylił Pansy nie przepadała za lataniem, wysokość ją delikatnie mówiąc przerażała. Nie nadawała się do tego.
-Może lubię a może nie, nie twoja sprawa. –Warknęła coraz bardziej podirytowana.
-Czyżby lęk wysokości? –Znów zakpił.
-Daj mi spokój, dobra? Leć ćwiczyć, ,żebyśmy jutro na meczu wam dupy nie skopali. ..
-Tak jest! – Zasalutował i odleciał z powrotem nad stadion. Ślizgonka wróciła da zamku, straciła ochotę na spacer.
***
Nadeszła niedziela. I cała szkoła o godzinie 11:00 siedziała na trybunach podziwiając to starcie gigantów. Pansy zajęła miejsce w pierwszym rzędzie, żeby dobrze widzieć Draco. Obie drużyny wyszły na boisko. Kapitanowe uścisnęli sobie dłonie próbując je zmiażdżyć. Potem ktoś z drużyny ślizgonów się zaśmiał, a później wszystko potoczyło się bardzo szybko.  Ron niespodziewanie rzucił się na jednego ze ścigających z domu Salazara, Malfoy próbował go odciągnąć. W tym momencie Pansy zaczęła się przeciskać do wyjścia. Chyba przewróciła jakiegoś nauczyciela, ale to nie było ważne. Ważny był Draco. Zbiegła szybko po schodkach na dół i wbiegła na boisko. Na szczęście pani Hooch zrobiła z nim porządek. Wywaliła Rona i Terry’ego bo tym ścigającym okazał się Terry Bott. Gryfoni nie mieli żadnego problemu bo już drugi obrońca siedział na ławce rezerwowych i czekał na swoją wielką chwilę. Był to jakiś chłopak z czwartej klasy dość zdolny. Gorzej sytuacja przedstawiała się u ślizgonów…  Oni nie mieli nikogo na zastępstwo, ponieważ ślizgonów nigdy nikt nie atakuje i nie mają wypadków. Oni je powodują. Ślizgonka od razu dostrzegła, że Draco jest nie w humorze. 
-Jeśli nie wystawicie kogoś na zastępstwo, Gryffindor wygra walkowerem. –Poinformowała Malfoy’a, jako kapitana drożyny, pani Hooch.
-Ślizgoni macie pięć minut! – Dodała.  Pansy podeszła do swojego chłopaka położyła mu rękę na ramieniu i cicho powiedziała:
-Spokojnie, Draco. Weź kogoś z młodszych uczniów. Jeśli chcesz kogoś przyprowadzę… -Strzepnął jej rękę.
-Nie, nie mamy czasu na przedszkole! –Wydarł się.
-Ty będziesz grać. –Powiedział spokojnie po chwili namysłu.
-Ja? To nie jest dobry pomysł… Ja nie umiem latać na miotle. Mam lęk wysokości. –Powiedziała szeptem ostatnie zdanie. Malfoy nic sobie z tego nie robił i wysłał ją do szatni. Kazał wziąść miotłę. Jakieś cztery minuty później Pansy jak na ścięcie szła przez boisko. Bała się i to bardzo. Ledwo umiała utrzymać się na miotle, a co dopiero przyjąć podanie albo strzelić gola… Tuż przed gwizdkiem nachyliła się jeszcze do Malfoy’a i szepnęła:
-Proszę nie, ja nie chcę grać.
-Zamknij się. –Rozległ się gwizdek. Ślizgonka odbiła się od ziemi i zamykając oczy poszybowała w górę.  Starała trzymać się z boku i nie włączać w grę. Latała sobie nad wszystkimi zawodnikami starając się nie patrzeć w dół. Przegrywali.  Malfoy do niej podleciał na swojej miotle i zaczął się drzeć:
-Jak nie zaczniesz grać to przegramy, rusz się. Leć tam i pomóż mi i Zabiniemu w ataku. A nie sobie z góry widok podziwiasz! No rusz się! –Ponaglił ją widząc, że ślizgonka nie zamierza nigdzie lecieć.  Pansy zniżyła lot i trzymała się prawego skrzydła. Ani Draco ani Blaise nie podawali do niej i ślizgonka cieszyła się z owego faktu. Jednak parę minut przed ostatnim gwizdkiem coś się zmieniło. Ślizgoni przegrywali, a Malfoy zupełnie zmienił taktykę. Ślizgonka chwiejąc się na miotle złapała kafla. I co teraz? Myślała gorączkowo. Chciała się zamachnąć i odrzucić czerwoną piłkę z powrotem do Draco lub Blaisa jednak już nie zdążyła. Potter wpadł na nią. A ona dostrzegła złoty znicz w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą siedziała na miotle. Teraz szybowała w dół. Harry spostrzegł co się dzieje, zawisł parę metrów nad zniczem i spoglądał na ślizgonkę szybującą w dół. Wahał się tylko parę chwili. Wyciągnął rękę i jego palce musnęły znicz, podciągnął się jeszcze trochę i chwycił go. Zanim rozległ się gwizdek Pansy dostrzegła gryfona, który z dużą szybkością leci w jej stronę. Nie chciała wiedzieć jak wysoko jest i ile jeszcze będzie spadać. Potter jak strzała pomknął w jej stronę. Dziewczyna przekręciła się w powietrzu i na jej nieszczęście widziała, że ziemia jest coraz bliżej, wiatr rozwiewał jej włosy na wszystkie strony. Poczuła, że coś ciągnie ją za koniec szaty w górę, wszystko to działo się w ułamkach sekundy. Spojrzała za siebie i kątem oka spostrzegła Pottera. Trzymał ją za kraniec szaty. Poczuła, że o parę centymetrów znów posunęła się w dół.  Ziemię miała jakieś 7 metrów pod sobą.
-Nie utrzymam cię Parkinson. -Usłyszała jego głos. Osunęli się w dół, tak, że upadek z tej wysokości nie groziłby już skręceniem karku. Do ziemi została może jedna stopa.  Poczuła, że mocno pociągnął ją do góry i puścił. Nagle obok ze świstem przeleciał Harry. Uderzył w ziemię, a zaraz Pansy spadła na gryfona, a ten tak jakby objął ją w tali. Bolała ją noga, naprawdę mocno bolała. Potter ją puścił, a Pansy niezdarnie zeszła z niego i usiadła obok. Chłopak natychmiast się podniósł do pozycji siedzącej.
-Nic ci nie jest? -Zapytała zakłopotana ślizgonka. Pokręcił głową.
-Nie. -Usłyszała jego głos. W ich stronę zmierzała pani Hooch, Harry wstał i podał rękę dziewczynie. Pokręciła głową.
-Ja nie wstanę. -Powiedziała i wskazała nogę która już zdążyła spuchnąć w kostce a wysokie buty do gry w Quidditcha wcale nie pomagały. Gryfon natychmiast uklęknął obok niej i jak najdelikatniej zdjął jej buta. Pansy skrzywiła się z bólu. Miała nieźle spuchniętą kostkę. Podbiegły do niej obie drużyny. Malfoy na czele ślizgonów. Powiedział do Pansy:
-Już dobrze, teraz naprawdę ci wieżę, że nie potrafisz grać. -Podniósł dziewczynę, Pansy stanęła na jednej nodze i oparła się na ramieniu Draco.
-Potter i Malfoy, zaprowadźcie ją do zamku. Do pani Pomfrey. -Harry spojrzał na ślizgonkę, jak cień podążył za nią i Malfoy'em. Dziewczynie ciężko się szło potrzebowałaby jeszcze kogoś na kim mogłaby się oprzeć z drugiej strony.
-Nie wlecz się tak! -Po chwili warknął Draco. Ślizgonka posłusznie próbowała iść szybciej, ale jedyne co tym osiągnęła to potknięcie się i pewnie upadek gdyby Harry w porę jej nie podtrzymał. Teraz bez słowa gryfon i ślizgon ją prowadzili do zamku. Draco był trochę poirytowany, bo strasznie się wlekli. Dlatego ciągnął dziewczynę za sobą. Harry dostosował tępo chodzenia do możliwości skakania na jednej nodze Pansy.
-Ale się wleczecie...- Mruknął Malfoy.
-Jak chcesz to możesz sobie iść, poradzimy sobie bez ciebie. -Warknął Harry, ślizgon tylko wzruszył ramionami i strzepnął z ramienia rękę Pansy.
-To bawcie się dobrze. -Mruknął na odchodne i poszedł w drugą stronę, stronę boiska. Dziewczyna nie wierzyła, że to zrobił. Zostawił ją łz Potterem. Tak po prostu!
-Idziemy? -Powiedział po chwili Harry, Pansy kiwnęła głową. Przeszli może z pięć metrów, gdy ślizgonka powiedziała:
-Nie dam rady! - Gryfon wcale się nie dziwił, do zamku został jeszcze spory kawałek, a trudno się poruszać na jednej nodze gdy umierasz z bólu przez drugą. Powoli pokiwał głową. Miał pewien pomysł.
-Złap mnie za szyje. -Powiedział, ślizgonka patrzała na niego zdziwionym wzrokiem.
-No już. -Ponaglił, posłusznie to zrobiła.  Chłopak wziął ją na ręce. Jakieś 10 minut byli w zamku i pani Pomfrey mogła zając się nogą dziewczyny. Harry właśnie miał opuścić skrzydło szpitalne i dołączyć do gryfonów cieszących się z wygranej, gdy do jego uszu dobiegł głos dziewczyny:
-Dzięki, Potter. -Odwrócił się z uśmiechem na ustach, powiedział:
-Nie ma za co, Parkinson.
***
Prawie miesiąc przed Bożym Narodzeniem...

-Nie mam ochoty Draco. -Odepchnęła go od siebie. Stali na korytarzu jednego z wyższych pięter, a on bezczelnie się do niej dobierał. Pocałował ją, a właściwie przygwoździł jej usta swoimi. Znów go odepchnęła gdy poczuła rękę Malfoy'a na swoim udzie.
-Ty nie masz nic do gadania... -mruknął jej do ucha.
-Draco, proszę nie... -Nie miała już siły się opierać. Usłyszała czyjeś kroki. Malfoy szybko się od niej odsunął. Zobaczyła Pottera ze swoją wesołą kompanią.  Odezwała się Hermiona jako prefekt naczelny:
-A co wy robicie na tych piętrach? McGonagall wyraźnie zakazała ...
-Zamknij się, szlamo. Nie mamy czasu na wykłady. -Powiedział Draco i przepchnął się pomiędzy Harrym, a Ronem potrącając rudowłosego gryfona.
-Idziesz? -Warknął w stronę Pansy, ta tylko posłusznie kiwnęła głową i udała się za ślizgonem. Rzucając pytające spojrzenie Harry'emu miała dziwne wrażenie, że chłopak o wszystkim wiedział i przyszedł jej z pomocą.... Im dłużej o tym myślała tym bardziej wydawało jej się to niedorzeczne, aż w końcu zupełnie wyrzuciła Pottera z głowy. Posłusznie podreptała za Draco, zeszli do lochów, a tam znów zaczęli się kłócić. Dziewczyna była pewna, że jeszcze trochę i na pewno dostanie w twarz. Przeprosiła go mruknięciem i zaszyła się w swoim pokoju na resztę dnia. Późnym popołudnie odrobiła zadanie domowe i wezwała do siebie skrzata, prosząc o coś do zjedzenia. Zerknęła na plan. Jutro ostatni dzień przed weekendem, piątek. Czekały ją dwie godziny eliksirów z gryfonami,  obrona przed czarną magią, transmutacja, zielarstwo i lekcja teoretyczna z astronomii. Podsumowując pomijając eliksiry z gryfonami i zielarstwo którego nie znosiła, nie było tak źle. Nie tak źle- z tą myślą poszła spać.
*
Pansy weszła do klasy. Spóźniła się 5 minut bo Draco prawił jej kazanie.
-Ja bardzo przepraszam za spóźnienie.- Powiedziała, przekraczając próg klasy do eliksirów, ale profesor Slughorn nawet nie zareagował. Kazał jej tylko znaleźć jakieś wolne miejsce. Wolna była tylko pierwsza ławka tuż obok... Pansy zaklęła pod nosem i niechętnie usiadła obok Pottera odsuwając krzesło jak najdalej stołu.
-Ja nie gryzę...-Mruknął do niej, obserwując ją zielonymi oczami.
-Polemizowałabym.- Szepnęła. Przez resztę lekcji nie zamienili już ani słowa. Zadzwonił dzwonek i ślizgonka szybko zgarnęła książki do torby. Już miała wyjść z klasy, gdy nagle poczuła uścisk czyjejś ręki na nadgarstku. Odwróciła się i zobaczyła Harry'ego. Podał jej kawałek pergaminu.
-Daj to Malfoy'owi i powiedz że to moja odpowiedź. -Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
-Nie rób takiej miny, dasz mu to czy nie?
Powoli pokiwała głową, chwyciła kartkę i wyszła z klasy. Zmierzała w stronę sali transmutacji i jednocześnie rozkładała kartkę zmiecioną w kulkę. Przeczytała "Jutro o 22;00 na 7 piętrze".
Zastanawiała się o co może chodzić. Już wiedziała co będzie robić jutro wieczorem.
*
Związała włosy w kucyk. Zmieniła koszulę od mundurka na zwykłą granatową bluzkę i wetknęła różdżkę za pasek od spodni. Opuściła dormitorium. Szła dość szybko pomimo, że jej srebrny zegarek który nosiła na ręce pokazywał za kwadrans 22:00. Wdrapała się po schodach na 7 piętro i stanęła za rogiem korytarza. Czekała. Serce biło jej szybko, nie wiedziała czego ma się spodziewać. Usłyszała kroki z przeciwnego końca korytarza. Draco wszedł do pierwszej klasy po lewej. Zaczęła gorączkowo myśleć jak wejść do środka. Rzuciła na siebie zaklęcie kameleona. Musiała poczekać na nadejście Pottera i za nim wejść do klasy. Musiała przyznać, że zaklęcie wyszło jej w miarę dobrze. Podeszła do drzwi owej klasy. Czarna czupryna wyłoniła się zza rogu. Potter wszedł do środka a Pansy szybko wślizgnęła się za nim. W klasie nie było nic nadzwyczajnego. Zakurzone ławki, tablica, biurko nauczyciela. Od razu było wiadomo, że lekcje od dawna nie były tu prowadzone.
-Jednak święty Potter się zjawił... no proszę.- Zakpił na przywitanie Draco.
-Jak widać.- Warknął Harry. Ślizgon chwycił za różdżkę, gryfon nie pozostał mu dłużny.
-Rozwiążmy to w końcu.- Powiedział Draco, a z jego różdżki posypało się parę iskier. Harry spiął wszystkie mięśnie. Pansy stojąca obok głośnio wciągnęła powietrze nosem. Draco rzucił pierwsze zaklęcie, ale Harry z łatwością je zablokował, za jednym skinieniem nadgarstka wyczarował potężnego, ognistego lwa. Była to zwykła iluzja której nauczył się do Freda i George’a, ale Malfoy o tym nie wiedział. Pansy wiedziała, że jej chłopakowi nie grozi żadne niebezpieczeństwo ze strony ognistego zwierzęcia, jednak Draco powoli panikując próbował sobie przypomnieć jakieś zaklęcie związane z wodą. Udało mu się. Już po chwili z lwa pozostała tylko para unosząca się w górę. Pod sufit. Potter wykorzystał rozproszenie blondyna i wypalił:
-Expeliarmus! -Różdżka Malfoy'a wyleciała mu z ręki i potoczyła się po posadzce. Ślizgon zanurkował po nią i chwycił w połowie odległości jaka na początku dzieliła go od Harry'ego. Pansy zatkała sobie usta dłonią, próbowała się nie mieszać. Ale bała się o Draco. Wzięła znów głęboki wdech. Ślizgon podniósł się z ziemi ze swoją różdżką. Był wściekły, ślizgonka wiedziała to od razu. Próbował zabić Pottera samym wzrokiem.
-Masz już dość? - Zapytał niewinnie Harry, Draco warknął coś niezrozumiałego w jego stronę i nagle uniósł różdżkę z której wystrzeliło pomarańczowe światło. Ciemnowłosy chłopak rzucił się w bok i zaklęcie go nie dosięgnęło.
-Tchórzysz? -Zakpił Malfoy. Stanęli na przeciwko siebie i mierzyli się wzrokiem. BUM! Dwa zaklęcia zderzyły się. Jednocześnie opuścili różdżki by po chwili znów zaatakować. Zaklęcie Harry'ego było trochę celniejsze i Draco oberwał, z rany na ramieniu zaczęła sączyć się krew. Pansy zaczęła się trząść. Starała się nie krzyczeć, ani nie wbiec między chłopaków. Kolejne zaklęcia śmigały to w jedną to w drugą stronę. Dziewczyna nie mogła na to patrzeć. Oboje już byli poranieni, ale żaden nie zamierzał odpuścić. Mierzyli się wzrokiem i dziewczyna wyczuła, że zaraz stanie się coś złego. Coś co wszystko odmieni, nie myliła się. Chciała to przerwać, nie, ona MUSIAŁA to przerwać! Na Salazara, co teraz? Gorączkowała się. Malfoy pierwszy uniósł różdżkę, ale nim wypowiedział formułkę dziewczyna rzuciła się pomiędzy nich. Później nastała ciemność.
*
Wydawało jej się, że umarła. Ból był nie do zniesienia. Ale przecież gdyby umarła nie odczuwała by bólu, prawda? Spróbowała zacisnąć rękę w pięść. Bezskutecznie. Potem znów nastała ciemność.
*
Znów ten ból. Czuła się jakby ktoś pozwalał jej żyć tylko w środku, jakby jej ciało było uśpione. Spróbowała poruszyć rękę. Palce lekko drgnęły. Ale znów poczuła ten okropny ból i przestała się wysilać. Jakby z oddali dobiegł ją jakiś głos. Nie potrafiła go zidentyfikować.
-Poruszyła ręką! Widziałem! -Nie dosłyszała co dopowiedział drugi głos.
-Ale naprawdę widziałem. -Powiedział już mniej pewnie pierwszy. Teraz wyraźnie słyszała ten drugi:
-Nie łudźmy się. Jeśli nie wybudzi się do jutra to obawiam się, że...
-Niech pani tak nawet nie mówi! -Potem ból stał się tak nieznośny, że chciała krzyczeć. Chciała się obudzić, pokazać im, że żyje! Nie mogą spisać jej na straty. Nie mogą! Wszystko ją piekło. Ale największy ból czuła w czaszce i tak jakby się przemieszczał w dół. Chciała krzyknąć, ale jej usta nie otworzyły się. W końcu wycieńczona straciła przytomność.
*
  Znów się jakby przebudziła. Ból nie dokuczał jej tak bardzo. Wykonała swój eksperyment. Udało jej się zacisnąć rękę w pięść. Pomimo wielkiego bólu zrobiła to jeszcze raz. Miała wrażanie, że jest gotowa otworzyć oczy. Policzyła do dziesięciu i chciała unieść powieki. Przeszył ją najgorszy ból jaki kiedykolwiek czuła. Wyrwał jej się mimowolny krzyk co pogorszyło sytuację. Nagle usłyszała jakby miliony motyli poderwało się do lotu. Szum. Hałas. Podniesione głosy. Nie rozróżniała słów. Ból rozsadzał jej czaszkę. Oddech jej przyspieszył. A co jeśli już się nie obudzi? Jeśli po prosu umrze? Chciała krzyczeć, ale z jej ust wyrwał się jedynie cichy jęk. Ktoś chwycił ją za rękę. Poczuła szorstkość skóry tej drugiej osoby, był to mocny uścisk.
 -Musisz otworzyć oczy! -Właśnie to usłyszała. Chciała powiedzieć tej kobiecie że nie da rady, że to za bardzo boli. Z jej ust nie wydostał się nawet najcichszy szept. Męczyła się. Czuła, że zaraz fala bólu, senności i wyczerpania wezmą górę, że znowu odpłynie. Nie mogła sobie na to pozwolić! Ścisnęła rękę kobiet jakby chciała jej powiedzie to wszystko.
-Musisz! To będzie bolało, ale minie jak otworzysz oczy. Musisz się wybudzić! -Pansy nawet nie wiedziała czy chce się wybudzać. Przecież łóżko jest takie wygodne, a ona taka zmęczona... Co ja wygaduje?! Wystraszyła się, że traci zmysły. Musi to zrobić teraz. Wzięła głęboki wdech. Spięła wszystkie mięśnie i ignorując ból otworzyła oczy. Nastała ciemność znowu. Dlaczego nic nie widziała? Przecież się obudziła, przezwyciężyła ból, więc dlaczego do cholery nadal nie widzi! Usłyszała głos:
-Panno Parkinson, czy pani mnie słyszy?
-Tak. –Wychrypiała, ale nadal nic nie widziała. Bała się, że to tak na zawsze. Do oczu cisnęły się jej łzy.
-Widzisz mnie? To ja pani Pomfrey. – Medyczka była wyraźnie zaniepokojona stanem dziewczyny. Pansy wyczuła te obawy. 
-Nie widzę. Nic nie widzie! –Rozpłakała się, czuła łzy na policzkach wypływające z kącików oczu. Starała się jak mogła, ale nadal nic nie widziała. W tym strachu zapomniała o bólu.  Zapomniała o wszystkim.
-Spokojnie. –Pielęgniarka położyła jej rękę na ramieniu.
-Dlaczego nie widzie? –Wyszeptała.
-Nie wiem, moje dziecko. –Kobieta westchnęła, a głos jej drżał. Bała się, bała się tak samo jak Pansy.
*
Następnego dnia Pansy miała trzy dziwne wizyty. Pierwsza była z samego rana.
-Dzień dobry. Jestem magomedykiem ze świętego munga. –Usłyszała głęboki męski głos.
-Jak się dzisiaj czujesz? –Zapytał inny głos. Damski, wydawał się ślizgonce miły.
-Lepiej. Nadal czuje ból w skroniach, ale jest już lepiej. –Wychwyciła, że ktoś coś notuje.
-Teraz zbadam ci głowę, aby to zrobić będę musiał cię uśpić. Wnikanie w umysł wymaga najwyższych środków ostrożności. –Dziewczyna zastygła w przerażeniu. A jeśli znów się nie wybudzi? Nie zniesie kolejnej takiej walki. Magomedyk chyba czytał w jej myślach. 
-Bez obaw, na pewno się wybudzisz, zaraz po skończonym badaniu. –Ślizgonka powoli pokiwała głową. Zasnęła.
*
Gdy się obudziła nadal nie widziała mimo złudnych nadziei, że coś się zmieni. Nie wiedziała, czy jest sama czy może lekarze jeszcze tu są. Zapytała:
-Dlaczego nie widzie?- Usłyszała jak ktoś głośno wypuszcza powietrze. Czuła się głupio, że nie widzi rozmówcy.
-Cóż, z tego co wiemy to byłaś ośrodkiem zderzenia kilku dość silnych zaklęć. A w dodatku pod wpływem zaklęcia kameleona. Przy takiej mieszance zaklęcie kameleona odwróciło się i zamiast tego, że ludzie nie widzą ciebie, ty nie widzisz ich. -Pansy z każdym kolejnym słowem czuła się jakby ktoś wbijał jej szpilkę w gardło. Nie mogła nic odpowiedzieć. Nic z siebie wydusić. Miała ochotę znów się rozpłakać, ale powstrzymała się resztkami sił. Magomedyk mówił dalej:
-Oczywiście da się to wyleczyć... -Przerwała mu wzburzona:
-Dlaczego pan nie powiedział tego od razu?! Myślałam, że już nigdy nie będę widzieć!
-Och nie, magiczna medycyna jest na tyle rozwinięta, że damy radę odwrócić takie skutki uboczne zaklęć. Już się kontaktowałem z odpowiednim lekarzem. Wykona on operację bo niestety, ale jest to jedyny czarodziej na świecie który potrafi to zrobić. Nie będę cię oszukiwał to dość skomplikowana operacja. -Dziewczyna pokiwała głową, trochę się bała, że coś się nie uda, ale jej głowę zaprzątało większe zmartwienie:
-Kiedy on tu przyjedzie? Kiedy będę miała tą operację?
-To jest ta zła wiadomość.
-To znaczy? -Zapytała podejrzliwie.
-Operacja odbędzie się najprędzej po świętach.
-Ale to za miesiąc!
-Wiesz ile już tu jesteś? -Dziewczyna pokręciła głową.
-Czwarty dzień, do świąt pozostał już trzy tygodnie i trzy dni. Potem przerwa świąteczna trwa dwa tygodnie więc operację odbędzie się zaraz po tej przerwie.
-Czyli za pięć tygodni?!!! -Wykrzyknęła.
-Tak. Za pięć tygodni i trzy dni, od teraz.
*
Dziewczyna zjadła obiad, a właściwie to większość zupy wylała na pościel. Nie tak łatwo trafić łyżką do talerza gdy nie widzisz, gdzie stoi. Druga wizyta była jedną z tych przyjemnych, przynajmniej na początku.
-Cześć Pansy, jak się dziś czujesz?- Już od progu rozpoznała głos Draco.
-Dobrze. Myślałam, że już nie przyjdziesz.- Cieszyła się z jego wizyty. Mimo, że nie mogła go zobaczyć. Poczuła, że całuje ją w policzek.
-Słyszałem diagnozę, właściwie to cały Hogwart już wie.- Dziewczyna wyraźnie sposępniała.
-O nie...
-Spokojnie, przecież po tej operacji wróci ci wzrok.- Uspokoił ją Draco.
-Miejmy nadzieję.- Rzuciła a przez głowę przechodziło jej tysiąc czarnych myśli.
-A w ogóle słyszałaś już najnowsze wieści?- Pokręciła głową z pewną obawą.
-Poszukują chętnych którzy by się tobą zaopiekowali przez ten czas.
-Nie potrzebuje niańki!- Krzyknęła. Właśnie wydawało jej się, że traktują jak małe dziecko. Draco rozłożył bezradnie ręce, ale dziewczyna oczywiście tego nie widziała.
-McGonagall tak zarządziła. Lepiej nie rób problemów i zobaczymy kto się zgłosi.
-A ty się zgłosiłeś?- Zapytała. Była pewna, że usłyszy odpowiedź twierdzącą, pomyliła się.
-Ymm... Niee... boo... bo wiesz, jestem teraz prefektem i mam bardzo dużo innych obowiązków...- Pokiwała smutno głową, ona zawsze troszczyła się o Draco a on nawet nie potrafi poświęcić jej tych 5 tygodni kiedy nie widzi. Nastała cisza, którą przerwał Malfoy.
-W sumie to muszę już iść, cześć.- Pożegnał się blondyn a Pansy usłyszała oddalające się kroki.
*
Przez cały dzień nikt już jej nie odwiedził, aż do wieczora…
Właściwie już powoli zasypiała, gdy usłyszała kroki. Były zbyt donośne jak na panią Pomfrey i dziewczyna zaczęła się zastanawiać kto ją odwiedza o tak później porze. Wiedziała, że w całym skrzydle szpitalnym leży tylko ona. Usiadła na łóżku i zapytała;
-Kto tam?- Nikt jej nie odpowiedział a owa postać usiadła na krześle obok.
-Cześć, Parkinson.- Tego głosu nie mogła pomylić. Tylko jeden człowiek w Hogwarcie zwracał się do niej w tak bezczelny sposób. To musiał być Potter.
-Co ty tutaj robisz?- Warknęła w jego stronę.
-Przyszedłem  odwiedzić swoją współlokatorkę.
-Że co?!- Prawie krzyknęła Pansy.
-Nie martw się, mi też się nie podoba, mieszkać z taką jedzą.
-Nie pozwalaj sobie za dużo... i mógłbyś mi do cholery powiedzieć dlaczego będziemy razem mieszkać?
-Bo nie chcę spędzić następnych dwóch lat w Azkabanie... W sumie to Draco trzasnął cię tym zaklęciem.
-To dlaczego ty będziesz ze mną mieszkać?- Dziewczyna nic z tego nie rozumiała.
-Kiedyś ci to wyjaśnię...-Wstał z krzesła. Pansy usłyszała trzask zamykanych drzwi. Od tej pory zaczęła się zastanawiać czy Draco jest aż takim tchórzem czy Potter kłamie?
*
Następnego dnia wieczorem Potter znów ją odwiedził. Był bardziej skory do wyznań niż poprzednio. Dziewczyna dowiedziała się, że miał rozprawę w ministerstwie. Jedynym sposobem by uniknąć wyroku była opieka nad nią więc się zgodził. Nadal nie chciał powiedzieć dlaczego nie wydał Draco, ale dziewczyna uzyskała przynajmniej jakieś dodatkowe informację.
-Więc jak tylko cię wypuszczą zamieszkamy w jednym dormitorium. -Dokończył gryfon. Pansy nic nie powiedziała. Nie wyobrażała sobie tego. Przecież on będzie musiał jej pomagać praktycznie we wszystkim przynajmniej na początku.
-Na którym piętrze będziemy mieszkać? -Palnęła pierwsze co jej przyszło do głowy, nie chciała siedzieć w ciszy.
-Na pierwszym. McGonagall stwierdziła, że mieszkanie na wyższych piętrach byłoby zbyt skomplikowane...
-To znaczy? -Zapytała.
-No wiesz... -Zawahał się na chwilę: -Schody. 
-No tak. -Mruknęła: -Zapomniałam, że jestem kaleką.
-Nie mów tak. Poza tym to stan przejściowy.
-Stan przejściowy na pięć tygodni. -Znów spochmurniała. Kosmyk włosów wyrwał się z niechlujnego kucyka. Poczuła jak Harry daje go z powrotem za ucho, a potem jakby zdał sobie sprawę z tego co robi i szybko zabrał rękę.
-Idę zapytać kiedy cię wypuszczą. -Wydukał i odszedł. Pansy nadal czuła dotyk jego dłoni na policzku. Chciałaby teraz na niego spojrzeć, ale niestety to nie możliwe. Zastanawiała się jak wyglądał gdy poprawiał jej włosy. Był skupiony? A może to był jaki odruchowy gest w roztargnieniu? Już się raczej nie dowie. Nagle pomyślała o Draco i o tym, że on nigdy tak nie robił. Żadnych drobnych gestów. Przykre. Pomyślała i dotknęła policzka, nadal czuła dotyk Pottera.
*
Harry odwiedził ją i następnego dnia. Nauczyła się już rozpoznawać jego kroki. Już jutro miała wyjść ze skrzydła szpitalnego. Nudziła się niesamowicie. Chciała już zobaczyć...  Zaklęła pod nosem bo przypomniała sobie, że przez kolejne pięć tygodni niczego nie zobaczy! Wzięła głęboki wdech. Przyszedł ją też odwiedzić Zabini i Dafnie. Gdy ktoś u niej był nie nudziła się tak bardzo. Już parę razy pytała pani Pomfrey czy nie mogłaby gdzieś wyjść chociaż na chwilę. Gdy myślała, że jeszcze będzie tu siedzieć cały dzień dostawała białej gorączki. Harry wpadł jeszcze przed lekcjami. Złapała się na tym, że już w myślach nie nazywa go Potter. Ucięła sobie drzemkę bo w końcu i tak nie ma nic do roboty. Przebudziła się w porze obiadu. Akurat pani Pomfrey przyniosła jej gulasz z pieczonymi ziemniakami.
-Widelec masz z prawej strony szafki nocnej. Podała jej talerz, ślizgonka zabrała się do jedzenia. Już nie rozlewała wszystkiego co wpadło jej w ręce. Odłożyła prawie pusty talerz na szafkę nocną. Położyła się na łóżku i zastanawiała jak to będzie z nim mieszkać. Obstawiała, że się pozabijają w ciągu dwóch dni.  Nagle usłyszała głos:
-Daje nam co najwyżej dzień. -Dziewczyna nawet nie zauważyła, że mruczy do siebie. Harry stał przy jej łóżku od paru minut i wysłuchiwał jej wątpliwości.
-Chodź głośniej. -Mruknęła dziewczyna i usiadła na łóżku.
-Chodź wychodzimy.
-Miałam wyjść dopiero jutro... -Powiedziała ostrożnie dziewczyna. Złapał ją za nadgarstek i pociągnął, wesoło powiedział:
-No chodź, chyba że wolisz zostać, bo jak tak to.. 
-Nie nie nie!!! -Pansy zerwała się z łóżka. Zaplątała się w kołdrę i prawie upadła na podłogę. Harry podtrzymał ją.
-Powoli. -Mruknął. Dziewczyna była ubrana w długą koszulę nocną.
-Nie mogę tak wyjść. Jeszcze mnie ktoś zobaczy... -Powiedziała głośno i dobitnie.
-Ale musimy iść po twoje rzeczy do dormitorium żebyś mogła się przebrać.
-Nie słyszałeś. Ja tak nie wyjdę. -Powtórzyła. Usłyszała jak gryfon głośno wciąga powietrze nosem.
-Dobra to co zamierzasz zrobić?
-Ty pójdziesz po moje rzeczy i je przyniesiesz.- Powiedziała spokojnie.
-Sugerujesz, że mam w porze lanchu wejść do pokoju wspólnego ślizgonów. Potem jakimś cudem* wejść do dormitorium dziewczyn, znaleść twój pokó,j przeszukać szafki i przynieść ci ubrania? 
-Wszystko komplikujesz... -Pokręciła   z niedowierzaniem głową.
-Ja?! -Zapytał trochę zły.
-Tak ty! Wystarczy, że tam wejdziesz hasło to "Wąż". Potem wystarczy wejść po schodach....  -Przerwał jej.
-Jak mam wejść po schodach jak zamieniają się w  zapadnie!
-Przedawkowałeś Potter?! Jaką zapadnie? -Próbowała zrozumieć dziewczyna.
-No przecież chłopcy nie mogą wchodzić do dormitorium dziewczyn! -Zaczęli na siebie krzyczeć. Nagle dziewczyna zaczęła się śmiać. Długo się śmiała i Harry zaczął się powoi irytować.
-Czemu się tak śmiejesz?
-No bo wy naprawdę nie możecie wchodzić do dormitorium dziewczyn?
-Nie, nie możemy. A co ślizgoni niby mogą odwiedzać ślizgonki, tak? -Dziewczyna z powagą pokiwała głową. Naprawdę chciałaby teraz widzieć minę Harry’ego.
-Serio? -Upewnił się Harry.
-No tak. Wracając, wejdziesz do góry mam sypialnie z numerkiem 6. Wejdziesz tam i przywołasz moje spodnie i jakąś koszulkę, proste? -Pokiwał głową. Dziewczyna tego nie widziała więc powtórzyła pytanie. Harry był trochę zdenerwowany i umknęły mu najprostsze fakty.
-Co ty ślepa?!
-TAK!!! -Wydarła się. Określenie ślepa wydawało jej się jak najgorsza obelga. Wymacała materac łóżka za sobą i położyła się, zgrabne nogi ślizgonki nadal wisiały nad podłogą. Szepnęła:
-Tak. -Walczyła z łzami. Kucnął przy niej, położył rękę na jej  kolanie. Nie podniosła głowy, nie chciała żeby widział, że zaraz się rozpłaczę.
-Przepraszam, nie chciałem tego powiedzieć.
-Ale powiedziałeś.
-Przepraszam, byłem zły. Poniosło mnie.
-Dobra. Idź już po te głupie spodnie.
-Jakie spodnie?
-AAAAA!!!!! Czemu faceci nic nie kapują?! - Podniosła się do pozycji siedzącej.
-Dobra już idę, droczę się tylko... -Usłyszała jego kroki znikające w oddali.
* Chłopcy nie mogli wchodzić po schodach które prowadziło do dormitorium dziewczyn bo schody zmieniały się w pochylnie i wszyscy się ześlizgiwali. (Tak było napisane w którejśc części gdy Harry i Ron próbowali dostać się do pokoju Hermiony)
*
Dziewczyna czekała, aż przyniesie jej ubrania. Po jakiś 15 minutach które jej się strasznie ciągnęły. Wrócił.
-Nareszcie. -Mruknęła. Podał jej ubrania. -Dobra poczekaj idę do łazienki się przebrać.
-Wiesz znalazłem w  twojej sypialni... -Przerwała mu.
-Potem mi powiesz, okej?
-Mhm. -Uśmiechnął się pod nosem, ale dziewczyna tego nie widziała. Wstał z łóżka i zorientowała się, że nie wie jak dojść do łazienki w skrzydle szpitalnym. Rozejrzała się, a potem znów skarciła się  w duchu, przecież to i tak nic nie da idiotko.
-Co jest? -Zapytał Harry.
-Nie wiem gdzie jest łazienka... 
-Dobra to chodź. -Niepewnie chwycił jej nadgarstek. Doszli do drzwi i Harry otworzył je przed dziewczyną.
-Wystarczyłoby "30 kroków prosto i trzy w lewo" ale dzięki.
-Tak jak będę chciał żebyś się zabiła to ci rozpiszę plan budynku i kupię mapę po czym powiem na przód... 
-Nie gadaj tyle. -Zamknęła się w łazience. Zdjęła koszule nocną przez głowę. Została w samej bieliźnie. Chwyciła koszulkę którą przyniósł Harry. Miała problem z określeniem gdzie jest przód a gdzie tył. W końcu wymacała metkę. Założyła koszulkę i doszła do wniosku, że z większym dekoltem to chodzi tylko Astoria. Westchnęła i ubrała dżinsy. Harry nie przyniósł jej ani skarpetek ani butów. Wyszła z łazienki.
-A buty? -Zapytał ją gryfon.
-Też się zastanawiam. -Odpowiedziała i uniosła pytająco brew.
-Czekaj, w czymś musieli cię tu przynieść, miałaś buty. Pobiegł gdzieś. Dziewczyna stała i czekała. Nie wiedziała w która stronę ma się ruszyć. Po chwili wrócił i powiedział:
-Mam twoje trampki z tamtego dnia.
-Świetnie. -Mruknęła. Podeszli z powrotem do łóżka dziewczyny. Pansy usiadła na materacu, a Harry podał jej buta.
-Prawy. -Dodał. Pansy założyła oba buty, ale miała problem ze sznurówkami w końcu gryfon nie wytrzymał i powiedział:
-Daj to.  -Kucnął przy jej łóżku i zawiązał sznurówki.
-Dzięki. -Powiedziała. Razem poszli do ich dormitorium na pierwszym piętrze.
*
-Dobra powiedz mi gdzie co jest, łazienka, drzwi do mojej sypialni...
-Eeem... No więc na przeciwko drzwi, czyli nas stoi stolik i kanapa. Po prawej jest regał z książkami, biurko i drzwi z łazienki.
-A moja sypialnia?
-Jesteś w niej. -Powiedział niepewnie i zamknął za nimi drzwi.
-Ale, że jak?
-No po lewej jest podwyższenie na kilka cali (10 cm). Tam stoją dwa łóżka oddzielone parawanem.
-CO?! -Krzyknęła. Harry zaczął ją uspokajać:
-Pansy, mnie też to nie jest na rękę, ale zrozum to dla twojego bezpieczeństwa. Poza tym jest parawan.
-Jak brak prywatności ma mi pomóc ?! -Piekliła się dalej.
-Spokojnie, tam jest parawan.
-Pieprze twój parawan! Ja chcę swoją sypialnie zamykaną, z drzwiami! Gdzie ta kanapa?
-Idź prosto. -Poinstruował Harry. Niestety nie zdążył dodać: "uważaj na stolik"
-Ałł! Kto tu postawił to cholerstwo?! -Dziewczyna była tak rozdrażniona, że nie dało się z nią wytrzymać. Harry wycofał się w najdalszy kąt pokoju i czekał aż się uspokoi. Chłopak wcześniej widział pokój więc był przygotowany na wszystko. Po kwadransie milczenia, Harry się odezwał:
-Może zejdziemy po twoje rzeczy?
-Dobra. -Warknęła nadal zła, tak jakby to była wina Harry'ego z tym nieszczęsnym parawanem. Wstała z kanapy, Harry już chciał powiedzieć "uważaj stolik", ale nie zdążył do jego uszu dobiegł głos ślizgonki:
-Ałć!! Cholerny stolik.- Pansy marudziła jeszcze chwilę, aż w końcu pozwoliła Harry'emu chwycić się za rękę i sprowadzić do lochów.
-Wąż. -Powiedziała machinalnie. Weszli do pokoju wspólnego ślizgonów. Pokój emanował swoją mocą i tworzył lekko mroczny klimat za którym ślizgoni przepadali. Pansy czuła się jak w domu. Niestety nie widziała ani kanap obitych czarną skórą ani mosiężnego stolika z metalowymi zdobieniami a nawet zielonej poświaty bijącej od dna jeziora. Nie widziała również zaskoczonej miny Astorii.
-Co tu robi gryfon? -Teraz ciemnowłosa ślizgonka zorientowała się, że ktoś jest w pokoju.
-Kto to? -Syknęła nachylając się do Pottera.
-Cześć Astoria. -Przywitał się gryfon, aby dyskretnie poinformować Pansy z kim mają do czynienia.
-Czemu go tu przyprowadziłaś? -Zapytała podejrzliwie blondwłosa ślizgonka.
-Przyszliśmy tylko po moje rzeczy. -Wyjaśniła krótko i chwyciła Pottera za nadgarstek, wydawało jej się że idzie w stronę schodów.
-Bardziej w lewo. -Szepnął jej Harry do ucha. Ślizgonka posłusznie skierowała się bardziej w lewo.
-12 schodów. -Powiedział, kiwnęła głową i zaczęła wchodzić na górę. W końcu znaleźli się na samej górze i weszli do pokoju Pansy.
-Okej to powiedz gdzie trzymasz kufer i które rzeczy są twoje.
-Kufer jest pod łóżkiem, tym po lewej.
-Mam. -Usłyszała jak gryfon wyciąga jej kufer z pod łóżka.
-Weź wszystkie rzeczy z szafki przy łóżku i wrzuć do kufra. -Tak zrobił.
-Jest coś na łóżku? -Zapytała.
-Tak. Jakieś ciuchy. 
-Jak jest coś fioletowego lub różowego to zostaw a resztę daj do kufra.- Usłyszała szelest przerzucanych ubrań. Nagle przypomniało jej się, że Harry mówił, że znalazł coś "ciekawego" w jej pokoju. Postanowiła go to zapytać:
-Mówiłeś, że coś u mnie znalazłeś. Co to było?
-Powiem ci potem. -Znów ten tajemniczy ton. Zajęli się pakowaniem ślizgonki, gdy Harry nie był czegoś pewny opisywał daną rzecz Pansy. Spakowali wszystko tylko dziewczyna nie pozwoliła mu zajrzeć do szuflady pod szafą. Trzymała tam bieliznę. Przeniosła wszystko sama i wrzuciła do kufra. Zamknęła klapę.
*
  Wieczorem siedzieli na kanapie w dwóch oddalonych od siebie kątach. Pili ciepłą herbatę która została z kolacji. Pansy nie chciała zejść do Wielkiej Sali więc Harry przyniósł im jedzenie na górę.
-Powiesz mi w końcu co takiego interesującego znalazłeś w moim pokoju?
-Jasne. -Usłyszała, że wstaje i odkłada kubek.
-Gdzie idziesz?!
-Poczekaj chwilkę. Mam to w torbie.
-Zabrałeś coś z mojego pokoju? -Zapytała z udawaną surowością. Tak naprawdę była bardzo ciekawa. Zbliżył się do niej i podał coś. Chwyciła niepewnie materiał, to było coś nie dużego, miękkiego i koronkowego.
-To nie moje! -Krzyknęła gdy zdała sobie sprawę, że trzyma w ręce fikuśne, koronkowe figi Astorii. Usłyszała zduszony śmiech chłopaka. Uderzyła go w ramię.
-Jasne, teraz Astorii... -Śmiał się dalej.
-To naprawdę Astorii, w jakim są kolorze?
-Czerwone.
-No właśnie ja mam czarn... -Ugryzła się w język, a Harry wybuchł głośnym śmiechem. Po chwili wyobraził sobie ślizgonkę w owej koronce i uśmiechnął się do siebie. Postanowił droczyć się dalej:
-Aha, więc Astoria chodzi w czerwonych, a ty w czarnych? Tak żebyście się nie pomyliły, tak?
-Nie! Ja bym na siebie takiego czegoś nie założyła!
-Jasne, że nie. Poza tym to nie miało by większego sensu...
-Co chcesz przez to powiedzieć?!
-Że i tak po pięciu sekundach wylądowały by gdzieś na ziemi. -Teraz to dopiero zaczął się śmiać widząc rumieńce na twarzy Pansy.
-Mam cię dość! Gdzie jest moje łóżko? -Chciał coś powiedzieć, gdy dziewczyna mu przerwała:
-Tak wiem, stolik! -Ominęła go i powoli szła w stronę drzwi.
-Idziesz w złą stronę. -Poinformował spokojnie.
-Przecież wiem! -Skręciła w stronę łóżek.
-Uważaj na podwyższenie.
-Dobra.- Mruknęła. Wymacała jedno łóżko i wyciągnęła z pod niego kufer. Wyciągnęła luźne spodnie i trochę pomiętą koszulkę. Wsunęła kufer z powrotem pod łóżko.
-Łazienka na wprost. -Podpowiedział, obserwując uważnie jej poczynania. Machnęła ręką.
-Jesteś zła o tę koronkę?- Zapytał dopijając herbatę.
-Nie.
-Wyczułem na końcu zdania kropkę nienawiści...
-Słowo "nie" to nie zdanie. -Powiedziała bezbarwnym tonem.
-Mhmm... Czyli się złościsz? -Zapytał i uniósł pytająco brew.
-Nie! -Trzasnęły drzwi łazienki.
Po dziesięciu minutach drzwi łazienki otworzyły się. Stała w nich Pansy szczelinie owinięta białym ręcznikiem. Mokra od stóp do głów. Z jej ciemnych włosów lała się woda. Wbiła wzrok w podłogę i wydukała:
-Bo chyba musisz mi pomóc...

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ...
(ciąg dalszy nastąpi...)
















Komentarze

  1. Jeej! Jestem pierwsza! Miniaturka ci wyszła taka, jaka powinna być. Gratki!
    Wesołych Świąt, szczęśliwego Nowego Roku i szalonego Sylwestra życzy Dravelia

    OdpowiedzUsuń
  2. haha genialna :) czekam na drugą część :) Szczęśliwego nowego roku i świetnego sylwestra :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O ja bardzo lubię Pansy :*
    Fajnie by pasowała w sumie do Harry'ego.
    Wspaniała miniaturka.
    Czekam sobie na drugą część.

    Pozdrawiam
    Noxella Lux
    http://dramione-pdsl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. GENIALNE!! Ta miniaturka jets po prostu boska! :D Czekam na kolejną część! Cudowny pomysł i super parring. Strasznie mnie ciekawi co będzie dalej! W końcu to aż 5 tygodni! już wyobrażam sobie ich kłótnie! xD Świąt jakich tylko można sobie wymarzyć i cudownego Sylwestra!!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty