Rozdział 10




 Blaise Zabini i kwestia śmierciożerstwa.


– Weasley? To ty?

Odpowiedziała mu cisza, mimo iż zaledwie kilka sekund temu coś słyszał. Szedł dalej. Różdżkę trzymał przed sobą, aby oświetlała chociaż część drogi. Znów ten szept. Olśniło go, wiedział co to jest! Tak szepczą jedynie drzewa z Zakazanego Lasu. Musiała być pełnia, skoro szeptały. Blaise gratulował sobie, że akurat tej lekcji nie przespał.  Znów zrobiło się cicho, jakby drzewa wiedziały, o czym myśli chłopak. Szedł dalej przez błonia Hogwartu, wzdłuż lini drzew, zbliżając się do wyznaczonego przez siebie miejsca.

Cały poranek przesiedział w opuszczonej klasie obok lochów, aż zdecydował się na napisanie krótkiego, aczkolwiek treściwego listu do pewnej Gryfonki. To, co powiedziała mu Ginny nie dawało mu spokoju, nie chciał być widziany jako morderca i wciąż zastanawiał się ile osób oprócz Weasley przypisało mu taką łatkę. Chodziło to za nim cały dzień. Właśnie dlatego nabazgrał te parę zdań i postanowił wyjaśnić wszystko Gryfonce. Nie dlatego, że chciał się przed nią tłumaczyć, ale głownie dlatego, że sam tego potrzebował. Szukał usprawiedliwienia dla swoich czynów. 

„Spotkajmy się na skraju zakazanego lasu około północy.  Przyjdź SAMA. Musimy sobie coś wyjaśnić. Weź różdżkę, może się przydać.

Ps. Wrzuć list do kominka. 

~Śmierciożerca"


***

Ginny Weasley szybko opuściła Pokój Wspólny Gryfonów i żwawym krokiem udała się na siódme piętro. Stanęła przed na pozór pustą ścianą, wyobraziła sobie swój pokój w Norze i trzy razy przeszła wzdłuż ściany, jednak nic się nie wydarzyło. Zdaniem Hermiony Pokój Życzeń był „zepsuty", po tym jak Crabbe spalił go doszczętnie, ale Ginevra miała nadzieję, tak strasznie go teraz potrzebowała... I nagle ukazały się drzwi do pokoju. Nie była to Nora. Pokój był dość duży na środku stało łoże z wyhaftowanym na pościeli lwem Gryffindoru, dookoła stały szafy, szafki, barek i półka z książkami. Pokój był delikatnie oświetlony przez świece wiszące w powietrzu. Gin wcale nie zastanawiała się jak ten pokój działa, czy gdzie jest. Zdała sobie sprawę, że wcale nie chciała i nie potrzebowała zobaczyć swojego pokoju w Norze. Nora kojarzyła jej się z Fredem, całe wakacje niemal dusiła się w miejscu, gdzie wszystko przypominało jej brata. Uciekała stamtąd nad jezioro gdy tylko mogła, wychodziła wcześnie rano i wracała, gdy wszyscy już spali. Ginevra wciąż widywała brata w snach. Razem z George'm najbardziej przeżyli śmierć brata, oboje cierpieli w samotności, tylko czasem upijając się w ciszy na strychu, z dala od wszystkich. Ginny potrzebowała miejsca gdzie będzie SAMA. Gdzie nikt jej nie będzie przeszkadzał i oto jest. Miejsce było idealne. Dziewczyna zrzuciła sweter który dostała od mamy i stare już znoszone trampki ,rzuciła się na łóżko. Było zaskakująco miękkie. Ginny wiedziała, że niedługo natrętne myśli wrócą, ale wtedy jak na zawołanie na stoliczku pojawił się eliksir słodkiego snu. Gryfonka bez wahania go zażyła, choć dobrze wiedziała, że Pokój nie powinien działać w taki sposób. Ginny szybko zasnęła.

*

Podczas kolacji w Wielkiej Sali, panowała nerwowa atmosfera przy dwóch, oddalonych od siebie na długość 25 stóp, stołach. Ron martwiący się o siostrę postanowił zapytać wszystkich Gryfonów, czy ktoś jej nie widział. Harry jak na przyjaciela przystało, pomagał. Hermiona już praktycznie prowadziła swoje małe dochodzenie. Atmosfera w Zamku była nerwowa, szczególnie po ostatnim incydencie w pociągu. Jednak ich działania nie przyniosły żadnego rezultatu. Nikt nie widział dziewczyny w bibliotece, ani na boisku do Quidditcha, spacerującej po błoniach, czy przemierzającej korytarze Hogwartu. Jakby zapadła się pod ziemię. Hermiona powoli zaczęła się martwić o przyjaciółkę. Gryfonce przyszedł na myśli czarnobrody mężczyzna z pociągu, przeszły ją ciarki. Harry też zaczął się denerwować, potrafili odnaleźć horkruksy, a nie potrafią sobie poradzić z jedną Gryfonką? Cała ta sytuacja drażniła jego ego. Stan Rona trudno było opisać.

– Na Merlina, musimy ją znaleźć! Ten zamek nie jest, aż tak duży, ktoś w końcu musiał ją widzieć. – Zdenerwowana Hermiona usiadła ciężko przy stole Gryffindoru.

– Może zapytamy Krukonów i Puchonów? –zaproponował Harry.

– Dobra, lepsze to niż siedzenie i nierobienie niczego! – Przytaknął ochoczo Ron.

– Szybciej będzie jak się rozdzielimy, ja pójdę od prawej, a wy od lewej i spotkamy się na środku – zarządziła Granger. Zaczęli od stołu Puchonów, jednak podopieczni profesor Sprout nie widzieli Ginny od czasu śniadania. Zrezygnowany Ron westchnął.

– Ej, będzie dobrze, na pewno jakiś Krukon ją widział –pocieszała swojego chłopaka Hermiona, chwyciła go za rękę.

– Harry, ty idź tędy, a ja z Ronem pójdziemy od drugiej strony i znów spotkamy się w połowie.

Harry zaczął pytać Krukonów o Ginny jednak tak, jak chłopak przypuszczał, nikt jej nie widział. Zbliżał się od środka stołu i spostrzegł z drugiej strony nadchodzących przyjaciół. Został ostatni Krukon i Hermiona wypaliła poddenerwowana:

– Nie widziałeś może... – Ale od początku zdania wtórował jej drugi głos, głos dość charakterystyczny. Harry odwrócił głowę i już nie miał wątpliwość. To był zaniepokojony głos Pansy Parkinson. Dziewczyny spojrzały na siebie, a potem wzrok Hermiony powędrował do blondwłosego chłopaka stojącego za Pansy.

– ... Ginny?

– ... Blaise'a?

Rozbrzmiały dwa głosy jednocześnie. Czarownice popatrzały po sobie zdziwione. Malfoy gwizdnął cicho. 

– Czyli ona też zniknęła? – zapytała Parkinson wyraźnie zaniepokojona. Hermiona pokiwała twierdząco głową.

– Co znaczy  „też"?!  Co zrobiliście Ginny?! – warknął Ron, nic nie rozumiejąc. W tym momencie Hermiona puściła jego dłoń. Wtrącił się Malfoy, a kpiący uśmiech nie schodził mu z twarzy:

– Podsumowując, ta Weasley i Blaise zniknęli. Żadne nikomu nic nie powiedziało, więc może po prostu muszę się trochę nacieszyć własnym towarzystwem, dajmy im czas do rana, Blaise to raczej długodystansowiec... 

– Zamknij się  – warknął Harry, zerkając na Rona, który zrobił się czerwony jak dorodny pomidor.

– Eee... Może porozmawiamy bez świadków? – wtrąciła Pansy, bo zauważyła, że coraz większa część uczniów śledzi ich rozmowę.

– Dobry pomysł, tylko gdzie? – zapytała Hermiona.

– Pokój Wspólny Gryfonów –zaproponował Ron.

– Wolne żarty... – Zapowiadało się na kłótnie pomiędzy Malfoyem a Ronem, więc Hermiona palnęła pierwsze co jej przyszło do głowy:

– Chodźmy do naszego dormitorium.

I już nikt nic nie mówił. Harry, Ron, Hermiona, Pansy i Draco opuścili Wielką Sale i udali się na czwarte piętro. Szeptom za ich plecami nie było końca.

*

Blaise nie zrobił absolutnie nic produktywnego przez cały dzień, zamknięty w pustej klasie raczył się od południa whiskey i od niechcenia przeglądał zalegające na beagle książki. Tak na prawdę jego myśli wciąż biegały wokół słów Gryfonki. „Morderca" w kółko i w kółko rozbrzmiewało w jego głowie, choć Blaise nikogo nie zabił, było wiele innych rzeczy, z których nie był dumny. Czuł, że ma jakieś wsparcie Dracona, bo przecież od początku siedzieli w tym razem, jednak były rzeczy... Były rzeczy, o których Malfoy nie wiedział. Zabini od zawsze miał sadystyczne i psychopatyczne zapędy, nie tak trudno było to zauważyć. W szeregach Śmierciożerców znalazł uznanie dla tego typu zachowań, był do nich zachęcany i nagradzany za nie. Zabini nie chciał się przyznać przed samym sobą, ale czerpał dziwny rodzaj przyjemności z zadawania bólu, nie tylko tego fizycznego. Jednak mimo tego, nie mógł się nazywać mordercą. Nigdy nie użył trzeciego z zakazanych zaklęć, mimo że wielokrotnie był do tego zachęcany, nawet przez własną matkę. Za każdym razem, gdy Ślizgon myślał o Zofii Zabini nienawiść mieszała się w nim ze złością, goryczą i rozczarowaniem. Dolał sobie więcej ognistej whiskey, którą wcześniej podstępnie wyniósł ze wspólnych zapasów najstarszego rocznika Ślizgonów. Musiał być przy tym ostrożny i pozostać niezauważony. Blaise zwyczajnie sobie nie radził i czuł, że nawet Draco by go nie zrozumiał. Malfoy był inny, nigdy nie chciał krzywdzić, zawsze robił tylko to, z czego czerpał najwięcej korzyści lub to, do czego został przymuszony albo zmanipulowany. Zabini wiedział, że to z nim jest coś nie tak. Nienawidził się za to. 

Siedział w pustej klasie, aż w końcu wybiła jedenasta. Chłopak wstał z fotela zwykle zajmowanego przez nauczycieli i powoli ruszył korytarzem w stronę wyjścia z zamku. Był mocno wstawiony, choć alkohol miał cały dzień, aby ulotnić się z jego organizmu. Zabini dotarł do wyjścia ze szkoły niezauważony, zdawał sobie sprawę z wprowadzonej godziny milicyjnej, nie potrzebował kłopotów. Trzymał kciuki też za Weasley, jeśli złapaliby Gryfonkę nie miałby szansy wyjaśnienia wszystkiego. Wale nie chodziło o Ginny, chłopak nie dbał o jej opinie, chciał to zrobić dla siebie. Kierował się na skraj Zakazanego Lasu. Wyciągnął różdżkę i szepnął Lumos, aby choć trochę oświetlić sobie drogę. Wtedy po raz pierwszy usłyszał szepty drzew z Zakazanego Lasu. Stanął pod jednym z drzew i czekał. To czekanie był zdecydowanie najgorsze, wyobrażał sobie, że Ginny została złapana i teraz wypapla wszystko u McGonagall, a nawet, że pokaże dyrektorce liścik. W końcu ujrzał zarys sylwetki. Wyprostował się i nagle uświadomił sobie, że nawet nie wie, co właściwie chce powiedzieć tej przemądrzałej dziewczynie. 

*

Ginny, przebudziła się w porze kolacji. Jednak nie zamierzała zejść na posiłek. Męczyła ją sprawa tego przeklętego listu. Miała wątpliwości co do nadawcy, oczywiście pierwszą jej myślą był Zabini, ale po chwili zaczęła się zastanawiać, czy nie wysunęła pochopnych wniosków. Oczywiście Blaise mógł po prostu robić sobie z niej żarty, z drugiej strony, miała z tyłu głowy to, co przytrafiło się nie tak dawno Hermionie. Ginevra zaczęła żałować, że nikogo nie powiadomiła. To z pewnością byłoby dużo bardziej odpowiedzialne zachowanie.  Westchnęła. Postanowiła, że niezależnie od tego, kto przysłał list i tak pójdzie się z nim spotkać. W końcu nie była tchórzem.  W Pokoju Życzeń był barek i Ginny szybko sięgnęła po piwo kremowe. Wypiła całą butelkę, jednak nie poczuła się lepiej. Sięgnęła po kolejne, licząc, że szybko się upije. Cały czas męczyły ją wątpliwości.  Czasem, ale tylko czasem, gdy alkohol za mocno uderzał jej do głowy miała takie myśli, aby odejść razem z Fredem. Choć bała się przyznać do tego nawet przed sobą, po otrzymaniu listu miała odrobinę nadziei, że faktycznie idzie na pewną śmierć, że pojawi się przed nią postać w charakterystycznej masce i wypowie to jedno zaklęcie. Usiadła na skraju łóżka, przerażona własnymi myślami i odłożyła piwo. Znów się położyła, czując łzy pod powiekami. Niedługo potem szła na spotkanie z Blaise'm Zabinim lub śmiercią, trudno było jej powiedzieć, co gorsze. 

*

Trójka Gryfonów i dwoje Ślizgonów rozsiedli się w salonie dormitorium na czwartym piętrze. Ron i Draco mieli miny jakby właśnie im powiedziano, że odwołano gwiazdkę. Hermiona uśmiechała się sztucznie, a Pansy wpatrywała się w swoje buty. Draco rozsiadł się w fotelu jak król i powiedział:

– Po co właściwie marnujecie mój czas? 

– Po co?! Bo moja siostra zniknęła, zjebie. 

– Nie denerwuj się tak, Ron – skarciła go Hermiona, bojąc się, że zaraz dojdzie do jakiegoś pojedynku na zaklęcia. 

– Uspokójcie się, trzeba zastanowić się co dalej – wtrąciła ciemnowłosa Ślizgonka.

– Może powinniśmy iść do McGonagall? – zaproponowała panna Granger. Reszta zgodnie pokręciła przecząco głową. 

– Daj spokój, sami ich znajdziemy – wtrącił Harry.

– Jak pójdziemy do McGonagall to zaraz nas pozamyka w lochach, Ministerstwo zrobi wjazd na szkołę i będzie z tego więcej problemów niż pożytku – dodała Pansy. 

– Okej, czyli ogarnięcie to sami? – udał ekscytacje Malfoy, podnosząc się z fotela. – Ja się zmywam. 

– Nie wygaduj głupot Malfoy, w końcu Blaise'a ta sprawa też dotyczy. Chodźcie z tym do dyrektorki – ponowiła prośbę Hermiona, ale nie udało jej się przekonać ani Harry'ego, ani Parkinson. – Nie poradzimy sobie bez interwencji nauczycieli – dodała. Zapadła cisza i wszyscy myśleli najlepszym rozwiązaniem. W końcu Draco wepchnął i z powrotem opadł na fotel. 

– Granger ma racje – cicho, aczkolwiek wyraźnie zgodził się z Gryfonką. Ron zbierał szczękę z podłogi. Harry i Pansy patrzyli na Malfoya jakby właśnie oświadczył się Hermionie, a sama zainteresowana skryła nieśmiały uśmiech.

– Nie patrzcie tak, nie mamy chyba lepszego pomysłu. Nawet ja zauważyłem, że słuchanie Granger zazwyczaj się wam opłaca, więc ruszcie tyłki i idziemy do McGonagall. 

Harry, Pansy i Ron byli zbyt zaskoczeni, żeby się kłócić i po prostu ruszyli w drogę do gabinetu dyrektorki. Po drodze nikt się nie odzywał. 

Jak postanowili, tak wszyscy udali się do McGonagall. Przez całą drogę żadne nie odezwało się słowem.

W końcu stanęli przed obliczem Minerwy. Po wysłuchaniu chaotycznych historii przedstawicieli obu domów, starsza kobieta poprawiła okulary i ukradkiem westchnęła. 

– Rozumiem. Zaraz polecę profesorowi Slughornowi przeszukanie lochów, w końcu chodzi o jego podopiecznego. Ja natomiast udam się do biblioteki na najwyższe piętra. Panna Granger i pan Malfoy jako prefekci naczelni przeszukają pozostałe piętra. A co do reszty...Możecie wracać do swoich dormitoriów. – Nauczycielce przerwały głośne protesty Harry'ego, Rona i Pansy. Każde chciało pomóc. Jednak decyzja zapadła i już nic nie można było zrobić. Ślizgonka i dwójka Gryfonów niechętnie udali się w stronę wyjścia. Było trochę niezręcznie, choć Pansy w przypływie nagłego wsĻółczucia zapewniała Rona, że jeśli Ginny faktycznie jest z Blaise'm to absolutnie nic jej nie grozi. Ronald nie dał się przekonać, ale nie zamierzał się kłócić, bo uznał to za nad przeciętnie miły gest ze strony Ślizgonki. W końcu każde ruszyło własną drogą, a chłopcy dotarli do Wieży Gryffindoru. Pokój Wspólny huczał od plotek na temat zniknięcia Ginevry, bo nie uszło uwadze Gryfonów, że niemal każdy został o nią zapytany przy kolacji. Tworzono całe teorie, co wcale nie pomagało Ronaldowi się uspokoić. Harry również miał już serdecznie dość. Oboje powlekli się do sypialni, choć żadne nie zamierzało spać. W pomieszczeniu pojawił się Neville z piwem i wręczył współlokatorom. Ron łapczywie wziął parę łyków, a chwilę potem Harry obserwował jak jego przyjaciel zasypia na siedząco. 

– Poważnie Neville? Eliksir? – Longbottom się zmieszał, a Harry cieszył się, że nie tknął piwa. 

– Przepraszam, ale wiem jakie to stresujące, Ron prawie odchodził od zmysłów. 

– Bo to jego siostra. 

– Dla mnie też jest jak siostra, ale nie zamierzam działać pochopnie, a wy na pewno planowaliście się wymknąć. 

– Nie odstawiaj tu szopki z pierwszego roku – Harry parsknął śmiechem i Neville też się uśmiechnął pod nosem. 

– To tylko ten eliksir Weasleyów, obudzi się najpóźniej za dwie godziny. – Harry pokiwał głową. 

– Jednak to niczego nie zmienia, biorę pelerynę niewidkę i idę ich szukać. 

– Ich? – Longbottom uniósł jedną brew. 

– Zabini też zniknął, nie wiem czy są razem, czy może to przypadek, ale Hermiona też zniknęła wtedy z Parkinson. Może to jest jakoś powiązane, muszę sprawdzić, Neville. 

Wysoki Gryfon tylko pokiwał głową, wiedział, że nie powstrzyma Pottera. Życzył mu powodzenia i obiecał kryć w razie potrzeby. Harry wygrzebał z kufra pelerynę i zarzucił sobie za plecy. Wyciągnął również mapę Huncwotów, aby sprawdzić gdzie przebywa profesor McGonagall. Zobaczył ją na siódmym piętrze, ale nie to przykuło jego uwagę. Po dolnym korytarzu, tuż obok Sali Wejściowej zauważył kropkę opisaną „Pansy Parkinson". Stwierdził, że zapyta dziewczynę co właściwie robiła na korytarzu, po wyraźnym zakazie opuszczania dormitorium. Potter pożegnał Neville'a i ruszył w stronę włóczącej się po zamku Ślizgonki. 

*

Draco i Hermiona przemierzali korytarze w milczeniu. Żadne z nich nie chciało zacząć rozmowy, tym bardziej, że cisza wcale im nie przeszkadzała. Każde było pogrążone we własnych myślach, Granger wyrzucała sobie, że nie zauważyła zniknięcia przyjaciółki wcześniej, natomiast Draco był po prostu wściekły na Blaise'a. To właśnie przez Zabiniego Malfoy był zmuszony spędzić cały wieczór w towarzystwie Gryfonów. Zaciskał szczękę ze złości i gryzł się w język, za każdym razem, gdy któreś ze złotej trójcy palnęło głupstwo. Draco wiedział, że nie może zostać wydalony ze szkoły. Narcyza zupełnie by się załamała. Z tyłu głowy miał też oczywiście zniknięcie przyjaciela. Draco nie był ślepy, doskonale wiedział, że atak na Pansy nie był przypadkowy, dawni poplecznicy Czarnego Pana stali się celem, zupełnie jakby zmienili strony. Malfoy czuł się, jak zdrajca. Nie dlatego, że wrócił do Hogwartu, ani nie dlatego, że nie dołączył do tej marnej garstki Smierciożerców na wolności. Czuł się zdrajcą, bo naprawdę cieszył się z wygranej Pottera. 

– Dzięki, że mnie poparłeś – dotarł do niego głos Granger, ale puścił jej komentarz mimo uszu. – No wiesz, w sprawie pójścia do McGonagall. – I znów zapadła cisza. Jednak tym razem zrobiło się niezręcznie i Malfoy nawet zaczął żałować, że nie pociągnął rozmowy. Choć nie miał najmniejszej ochoty słuchać paplaniny Granger. Szli dalej w milczeniu. Korytarze świeciły pustkami, Malfoy czuł, że to wszystko jest bez sensu i nawet nie zbliżają się do odnalezienia Zabiniego i Weasley. 

– Skoro już jestem zmuszona spędzić z tobą wieczór, to odpowiedz chociaż na moje pytanie. 

– Cokolwiek, Granger. – Blondyn wzruszył ramionami, ale Hermionie to wystrczyło. 

– Ile wiesz o ataku w pociągu? Ile wiesz o tamtym mężczyźnie? Nie chciałam pytać Pansy. – Malfoy westchnął i nie odzywał się dłuższą chwilę. Gryfonka zaczęła się irytować, nie lubiła być ignorowana. 

– Słuchaj Malfoy, możesz mnie nienawidzić, ale choćby kultura wymaga, żebyś odpowiedział, jak ktoś cię grzecznie pyta. – Draco skrzywił się, słysząc ten przemądrzały ton. Granger była niesamowicie irytująca.

– Zawsze tak dużo gadasz? Czy tylko gdy zamierasz kogoś wkurzyć? 

Hermiona zamilkła, zaciskając palce na trzonku różdżki, widząc jej zawziętą minę Malfoy postanowił wyjątkowo nie utrudniać jej życia. 

– Wiem tyle, ile ty, Granger. Pansy unika tematu, wydaje mi się, że to nie był przypadkowy atak. 

– Oczywiście, że nie, w końcu jestem mugolaczką... – Draco pokręcił głową. 

– Ty byłaś tam zupełnie przypadkiem, myślę, że atak zdecydowanie był wymierzony w Pansy. 

– Przecież ona jest czarownicą półkrwi, a w dodatku jest Ślizgonką i... – Malfoy posłał jej spojrzenie pełne politowania. 

– I kto by pomyślał, że to właśnie ty jesteś podobno tą trzeźwo myślącą w tej waszej złotej trójcy... – Hermiona zmroziła go spojrzeniem. 

– Otóż Granger, tak się składa, że status krwi nie jest już chyba tak istotny i... 

– I kto to mówi – burknęła pod nosem dziewczyna. 

– Słuchaj,  Śmierciożery pogrążyli się teraz w zupełnym chaosie, oni nie są w stanie sami myśleć, potrzebują kogoś, kto ich poprowadzi. A teraz po prostu załatwiają stare sprawunku, kryjąc się za tą maską, bo wciąż jeszcze wzbudzają strach. Ale tak na prawdę to banda nieudaczników, którym nie zostało nic innego jak wyrok w Azkabanie. Oni wiedzą, że prędzej lub później, Ministerstwo po nich przyjdzie. 

– Ale dlaczego Pansy? Czy miała jakieś problemy w szeregach Voldemorta? – Malfoy zamarł, słysząc imię Czarnego Pana. Nie przywykł do tego, aby ktokolwiek w jego obecności wypowiadał je na głos. 

– Słuchaj Granger, po pierwsze to nie jest twoja sprawa, po drugie Pansy nigdy oficjalnie nie należała do Śmierciożerców, jej rodzina tak, ale ona sama nigdy nie przeszła inicjacji. I nie miej złudzeń, nie powinnaś o tym wiedzieć. Dlatego będę arcy wdzięczny, jeśli zachowasz to wszystko dla siebie. – Hermiona skinęła głową, choć chciała zapytać, dlaczego Malfoy jej o tym powiedział. Dlaczego dzielił się z nią sekretami Ślizgonów. Panna Granger wciąż miała tyle pytań, ale wiedziała, że wyczerpała swój limit. Oboje zamilkli. 

*

Pansy nie mogła usiedzieć na miejscu i w  końcu postanowiła rozejrzeć po Sali Wejściowej. Wiedziała, że nie wpadnie na McGonagall, a bezczynność była dla niej istną torturą. Bała się, że Zabiniemu przytrafiło się to samo co jej. Wolała nie myśleć o zdarzeniach z pociągu, ale mimo zapewnień dyrekcji i Aurorów, że sprawca został złapany, Parkinson nie czuła się bezpiecznie. Rozpamiętując wydarzenia minionych wakacji, nawet nie zauważyła, gdy nagle jak spod ziemi pojawił się przed nią Potter. Gdy podniosła głowę i w końcu go zauważyła nieomal krzyknęła. Harry'emu peleryna zsunęła się z ramion, ale nie zwrócił na to większej uwagi, od razu przeszedł do sedna sprawy:

– Co ty tu robisz, Parkinson? McGonagall powiedziała...

– Mogłabym cię zapytać o to samo – weszła mu w słowo – Nie udawaj niewiniątka, Potter. A skoro już musisz wiedzieć, to chciałam się rozejrzeć, może akurat Blaise albo Ginny będą tędy przechodzić a my ich przegapimy. Nie będę siedzieć z założonymi rękoma. 

– Zaraz, zaraz... Czyli nie zakładasz, że są gdzieś razem?

– Jeszcze nie zwariowałam... Proszę cię, Blaise i Ginny? Serio? Uwierzyłeś w to, co mówił Draco? – Pansy niemal parsknęła śmiechem. Wiedziała, że Harry'ego i Ginny dużo łączyło i mogła tylko przypuszczać jak trudnym było dla Pottera zniknięcie jego dziewczyny, ale jednocześnie nie mogła uwierzyć, że Draco tak łatwo zasiał w nim ziarno niepewności. 

Chłopak się zmieszał. Ślizgonka miała racje, a on już myślał, że Ginny i Zabini zniknęli razem. Musiał dziwnie wyglądać, zastanawiając się nad tym, bo Pansy w końcu nie wytrzymała i roześmiała się w głos. Nie śmiała się głośno, był to zaledwie chichot, ale nie tak głupkowaty jak w wykonaniu Lavender czy Astorii. Harry pomyślał, że Ślizgonka naprawdę uroczo się śmieje. Szybko odrzucił te myśl i przybrał obojętny wyraz twarzy.

– W sumie jak już tu jesteśmy, to możemy rozejrzeć się razem – zaproponował. 

– Jasne – mruknęła Ślizgonka. Harry schylił się i podniósł pelerynę z ziemi.

– Słuchaj Parkin... znaczy Pansy, to jest Peleryna Niewidka, jak ktoś pod nią wejdzie, stanie się niewidzialny.

– Wiem co to jest Peleryna Niewidka – odparła rozbawiona Ślizgonka, czym trochę zaskoczyła Pottera. 

Dziewczyna podeszła do Harry'ego, a chłopak zarzucił na nich płaszcz i ściśnięci pod peleryną ruszyli przez korytarz na pierwszym piętrze. Doskonale słyszeli swoje oddechy, idąc niemal policzek przy policzku. Oboje czuli się niezręcznie, a Pansy po raz pierwszy była tak blisko jakiegokolwiek Gryfona.

*

Ginny szła przez błonia Hogwartu, zbliżała się godzina w której cała tajemnica nadawcy listu miała się wyjaśnić. Ktoś stał pod drzewem. Zatrzymała się w pewnej odległości, jej serce przyśpieszyło, czuła dreszcz podniecenia, kilka wypitych piw dodało jej, nie tyle odwagi, co obojętności. Ginny coraz mniej zależało na świecie, w którym żyła. Chociaż spora jej część chciała, żeby to tylko Zabini próbował ją wystraszyć. Podeszła bliżej,  trzymając różdżkę w pogotowiu, blade światło oświetliło w końcu postać chłopaka. 

– No nareszcie Weasley – mruknął Blaise, wyjmując ręce z kieszeni. 

– Czego chciałeś? Mam ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż męczenie się z tobą. – Ginny doszła do wniosku, że najlepiej będzie jak Blaise od razu przejdzie do rzeczy. Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego marnuje z nim swój czas, ale było jej wszystko jedno. Jeśli Zabini mógł wyrwać ją z rutyny dnia codziennego, Ginny nie stawiała oporów. Wiedziała, że naruszają godzinę policyjną i prawdopodobnie przysporzy im to kłopotów, ale nie przejmowała się tym. 

– Jak mniemam, wolałabyś pomęczyć się teraz z Potterem...? – Ślizgon uniósł sugestywnie brew, a Ginny poczerwieniała. 

– Posłuchaj, wyjaśnijmy sobie to raz na zawsze: ZERWAŁAM z Harrym, to już zamknięty rozdział. – Ginny postanowiła powiedzieć to raz a dosadnie. Nie lubiła niedomówień i choć jej życie uczuciowe nie powinno Blaise'a isteresować, chciała postawić sprawę jasno. Wiedziała, że informacja szybko się rozniesie, ale nie dbała o to.  Natomiast Blaise był w szoku, nie mógł uwierzyć, że „idealna para" się rozstała. Zabini widział w tym swoją korzyść, jednak nie miała jeszcze gotowego planu. Czuł, że rozwiązanie jego problemów z Zofią jest na wyciągnięcie ręki. Odchrząknął. 

– Jesteśmy tutaj, ponieważ chciałem ci coś wyjaśnić, Weasley. – Zabini postanowił nie owijać w bawełnę, ale Ginny dokładnie tego się obawiała. Wiedziała, że Blaise będzie chciał rozmawiać o Śmierciożerstwie. Gryfonka nie była gotowa i nawet nie dał jej dojść do słowa. 

– Nigdy, powtarzam NIGDY nikogo nie zabiłem. Nie miałem nic wspólnego ze śmiercią kogokolwiek z twoich przyjaciół, okej?  Tak, byłem Śmierciożercą, tak, robiłem rzeczy, z których nie jestem dumny, rzeczy, które dręczą mnie w koszmarach. Tak, wypalono mi mroczny znak na przedramieniu, tak, oglądałem śmierć, zniszczenie, tortury, oglądałem jak świat płonie. Ale nie mam nic wspólnego ze śmiercią tych wszystkich ludzi. – Zrobił wymowną pauzę. – Nie mam nic wspólnego ze śmiercią Freda. 

– Nawet nie waż się wymawiać jego imienia – od razu zaatakowała Ginny. Czuła, że za chwilę się rozpłacze. 

– Myślisz, że tak łatwo odmówić Czernemu Panu? – zapytał z ironią Blaise. – Otóż wyobraź sobie, w tej ślicznej główce, że to wcale nie jest proste, co więcej to niemożliwe, jeśli chcesz dalej żyć. Dotarło?! – Chłopak wylał z siebie cały żal, gniew i ból. Ginny stała osłupiała, nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc po postu potraktowała go chłodną obojętnością, która ostatnimi czasy była jej tarczą. 

– Super, chcesz coś dodać?

– Tak, żebyś wiedziała. Nie miałem nic wspólnego ze śmiercią twojego brata, rozumiesz? Żadnego Ślizgona nie wolno ci winić za to, co się stało. Nie próbuj wzbudzać w nas poczucia winy. 

– Świetnie, coś jeszcze? – Ginny z trudem panowała na drżącym głosem. Chciała stamtąd uciec, czuła się niewygodnie rozmawiając o tym, nie chciała, żeby ktokolwiek jej mówił, jak powinna przeżywać swoją żałobę, a już na pewno nie Zabini. Blaise nie mógł znieść pozornego spokoju dziewczyny, jej obojętności. Wciąż pijany, wykrzyczał w końcu to, co leżało mu na wątrobie:

– Przykro mi! Słyszysz?! Przykro mi z powodu Freda! 

Jego głos poniósł się echem po błoniach, panna Weasley stała jak spetryfikowana. Nie rozumiała dlaczego Zabini miałby żałować śmierci jej brata, nie rozumiała, dlaczego to właśnie z nim prowadzi najdłuższą konwersację o zmarłym bracie od czasu pogrzebu. Nie rozumiała dlaczego w ogóle go słuchała. Echo uciekło do Zakazanego Lasu, a dwójka nastolatków została zupełnie sama, w głuchej ciszy. 

– Zawsze w pewnym stopniu ich podziwiałem, obu. Mieli to, o czym zawsze marzyłem, byli zupełnie wolni. A wtedy na piątym roku? Gdy rzucili szkołę, zawalczyli o swoje, gdy... – Zabini się zawahał, w bladym świetle różdżki widział, że Ginny drży. Nie chciał, żeby płakała. Byłoby jeszcze bardziej niezręcznie, więc przerwał swój monolog. 

– Przepraszam – powiedziała szeptem dziewczyna po dłużej chwili. – Przepraszam, za to co mówiłam rano i za to, że tak ostro cię traktuje i za...

– Zamknij się już, wolę jak na mnie wrzeszczysz... – Uśmiechnęła się pod nosem. – Nie zniosę takiej smutnej Weasley, ale ja też przepraszam. Nie chciałem być taki obcesowy i pewnie nie powinienem rozdrapywać tematu Freda. Sorry za to wszystko. – Nastolatek niezręcznie podrapał się po głowie. 

– Wow, kim jesteś i co zrobiłeś z Zabinim? – Podniosła no niego wzrok i uśmiechnęła się, chłopak odwzajemnił uśmiech. 

– To ostatni raz Weasley, nie przyzwyczajaj się...

– Nawet przez myśl mi to nie przeszło – zapewniła Ginny, oglądając się na zamek. – Powinniśmy wracać. Ruszyli w drogę powrotną, trzymając się lini drzew tak, aby trudniej ich było zauważyć. Oboje mieliby spore problemy nie tylko ze względu na godzinę policyjną, ale również ze względu na spożyty alkohol. Ani Ginny, ani Blaise nie byli mocno pijani, co najwyżej podchmieleni, jednak na terenie zamku obowiązywał całkowity zakaz spożywania napojów procentowych. 

– Wiesz, zastanawiam się tylko, dlaczego kazałeś mi wziąć różdżkę? – zagadnęła Ginny po chwili. – Planowałeś bitwę na zaklęcia? – parsknęła śmiechem, a Blaise się skrzywił. 

– Przecież byliśmy w pobliżu Zakazanego Lasu, nie wiadomo jakie cholerstwo może stamtąd wyleźć, wy Gryfoni jesteście tak nastawieni na atak, że zupełnie zapominacie o obronie... 

– Sugerujesz, że jestem tak zarozumiała, że weszłabym do tego przeklętego Lasu bez różdżki? – Ginny uniosła wyżej jedną brew. Ich rozejm trwał mniej niż dziesięć minut, Zabini zdążył już zirytować Gryfonkę i w porę dostrzegł swój błąd. 

– Nie nazwałem cię zarozumiałą, odwracasz kota ogonem. – Dziewczyny prychnęła i przyśpieszyła kroku, wcale nią miała ochoty na towarzystwo Ślizgona. Jednak nie uszła dwóch kroków, zanim Blaise nie złapał jej nadgarstka i pociągnął w swoją stronę. Ginny odwróciła się gwałtownie. 

– Co ty wyprawi... – Ale nie zdążyła dokończyć zdania, bo Blaise po prostu ją pocałował. Bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnego planu i niestety bez zgody. 

Ginny nie oddała pocałunku, była zbyt zaskoczona, żeby zareagować. Opamiętała się dopiero po chwili i zaczęła szarpać się z chłopakiem.  Jego ramiona ciasno oplotły ją w tali, Gryfonka skapitulowała. Nie poddała się pocałunkowi, po prostu stała i czekała, aż Ślizgon skończy bawić się jej ustami. Blaise, czując niechęć dziewczyny, puścił ją i zaraz tego pożałował bo dostał w twarz. Ginny włożyła w cios sporo siły, ale nie dała rady złamać mu nosa. 

– Za co, do cholery? – zapytał Zabini, lekko otępiały. Dziewczyna wściekła się jeszcze bardziej, wycelowała w niego różdżką, ale zanim wypowiedziała zaklęcie, Blaise machnął swoim patykiem, rzucając niewerbalnie „expelliarmus". Różdżka Ginevry poszybowała w górę i upadła gdzieś w wysoką trawę. 

– Pożałujesz tego – warknęła, ruszając na poszukiwania swojej zguby. Blaise był trochę zmieszany, zazwyczaj dziewczyny nie opierały się jego pocałunkom. 

– Accio różdżka Ginevry Weasley – powiedział miękko Zabini, widząc, że Gryfonka nadal nie odnalazła zguby. Zaczarowany patyk w ekspresowym tępie znalazł się rękach Blaise'a. 

– Teraz musisz... – zaczął chłopak przemądrzałym tonem, ale zanim dokończył zdanie, Ginny ruszyła na niego niczym taran. Wskoczyła na chłopaka, boleśnie wbijając stopy w jego żebra. Zrobiła to z takim impetem, że pijany Zabini nie ustał na nogach i oboje wywrócili się w wysoką trawę. Czarownica bez problemu wyrwała mu z rąk swoją własność i zebrała się z ziemi. Ślizgon wciąż jeszcze był w szoku, wszystko wydarzyło się tak szybko, że trochę mu zajęło pozbieranie się. Gdy tylko Blaise stanął na nogi, Ginny wycelowała w niego różdżkę. Zabini chciał powtórzyć manewr sprzed chwili i uprzedzić dziewczynę, ale odkrył że za paskiem spodni wcale nie ma swojej różdżki. 

– Nie radzę – odparła Ginny, a potem wyciągnęła zza pleców jego własność. Blaise wywrócił oczami. 

– Oddaj mi ją i wracajmy do zamku. 

– Oh, oczywiście, wracajmy, a jeśli chcesz  swoją różdżkę, to musisz mnie złapać! – Ginny puściła się biegiem przez błonia, odwróciła się jeszcze na kilka sekund, żeby wycelować w biegnącego Ślizgona. 

– Immobulus! – Zaklęcie spowolniające trafiło w tors chłopaka. Teraz nie miał szans jej dogonić, ale Ginny nie zwalniała. Wiedziała, że zaklęcie nie będzie działać w nieskończoność. Chciała zostawić go za sobą, wbiegła na czwarte piętro, trochę zdyszana. Portret wpuścił ją do środka. W salonie płonął kominek, nastolatka usiadła przy nim, grzejąc się od ognia. Dopiero teraz dotarło do niej, że przemarzła. Położyła obok siebie obie różdżki, wpatrując się w nie intensywnie. Czuła się źle z tym, co się wydarzało. Nie chciała żadnego pocałunku, niedawno rozstała się z Harrym i zdecydowanie nie była gotowa na nowe romanse. Tym bardziej, że w końcu chodziło o Blaise'a Zabiniego. Czarownica nie darzyła go ani jedynym, ciepłym uczuciem. Oczywiście to, co powiedział o Fredzie, a także jego przeprosiny były uprzejme, ale Ginny wiedziała, że równie dobrze to mogą być tylko puste słowa. Dziewczyna przypuszczała nawet, że Blaise coś knuje, wcale by jej to nie zdziwiło. Miała ochotę dokładnie wyszczotkować zęby. Czuła w ustach dziwny posmak i była zniesmaczona. Nie twierdziła, że Blaise źle całował, ale to, że pocałował JĄ było... dziwne, nieodpowiednie i wbrew wszelkiej naturze. Dziewczyna nie potrafiła tego inaczej określić, po prostu czuła, że było to zupełnie nie na miejscu. 

Wtedy ciemnowłosy Ślizgon wszedł do dormitorium. Ginny wstała, chwytając różdżkę. Nie mogła uwierzyć, że zaklęcie tak szybko przestało działać. Widząc jej niezrozumienie Blaise postanowił wszystko wyjaśnić: 

– Spudłowałaś, trafiłaś mnie poniżej kolana. 

– Byłam pewna, że trafiłam w brzuch.

– Następnem razem celuj w głowę. 

– Masz to jak w banku. – Ginny posłała mu wredny uśmieszek. Blaise jedynie wywrócił oczami. Dostrzegł swoją różdżkę przy kominku i szybko do niej doskoczył. Ginny tylko na to czekała. Sekundy później ich zaklęcia zderzyły się ze sobą, tworząc wielobarwny strumień iskier. Przerwali zaklęcia w tym samym momencie, aby nabrać nowej energii. 

– Skończmy to, nie chcę z tobą walczyć, Weasley – pokojowo zadeklarował Zabini. 

– A ja nie chciałam cię całować, ale cóż, nikt mnie nie zapytał o zdanie! – Dziewczyna znów posłała w jego stronę strumień czerwonych iskier, Blaise nie miał szans na kontratak, ale w ostatniej chwili rzucił proste zaklęcie tarczy. Zaklęcie Ginevry jedynie przybierało na sile, niestety coraz potężniejszy strumień nadal spływał po tarczy, niknąc na posadzce. 

– Wystarczy, sorry za tamto, słyszysz? – Blaise czuł, że jego zaklęcie obronne słabnie. Ginny powoli również opadała z sił, jej zaklęcie osłabło. 

– Za kogo ty się uważasz, żeby całować kobiety bez ich zgody?! Dla twojej wiadomości to było napastowanie seksualne. 

– Przepraszam, okej? Przepraszam – Blaise zupełnie się odsłonił, a jego tarcza zniknęła. Ginny w ostatniej chwili zdążyła zahamowań swój strumień iskier, choć trochę przypaliła Ślizgonowi koszulę i wypaliła dziurę w szkolnej kamizelce. 

– Przestań robić głupstwa, to może nie będziesz musiał ciągle wszystkich przepraszać. 

– Nie pocałuję cię, nawet cię nie dotknę, chyba, że sama o to poprosisz.

– Twoje niedoczekanie, pajacu – mruknęła Ginny, odwracając się w stronę drzwi własnej sypialni. Miała dość wrażeń związanych z Zabinim jak na jeden wieczór. 

– Dobranoc – rzuciła przez ramię, znikając za drzwiami. Blaise chwilę oberwała zatrzaśnięte drzwi sypialni Gryfonek. Zdecydowanie nie tego się spodziewał po Wealsey, ale w pewnym stopniu podobało mu się to. 

– Jeszcze będziesz błagać, żebym cię całował, mała żmijo... – mruknął sam do siebie, znikając za drzwiami sypialni.










Komentarze

  1. Bardzo prosimy o komentarze, teraz można pisać anonimowo więc nie ma problemu :) Niech każdy kto przeczyta zostawi po sobie jakiś ślad, np wystarczy "fajne" albo "Nie podoba mi się bo...". To naprawdę motywuje :)
    Ps. (Jak Pani M czyta komentarze to dostaje takiego kopa że pisze 3 rozdziały pod rząd XD)

    OdpowiedzUsuń
  2. Głupi blogspot, napisałam taki długi komentarz i się nie dodał. (dlaczegoooooooo!? ;d)

    Dobra, zacznę od nowa. Fajnie piszesz, mimo jakichś tam błędów, literówek czy czasem chaotyczności - przyjemnie się to czyta. Pisz dalej, jestem ciekawa co wymyśliłaś :)
    I za + uważam to, że akcja rozwija się powoli, a nie jak w innych opowiadaniach - po paru rozdziałach jest już big love między członkami wrogich sobie domów ;D O, jedyne co bym zasugerowała to że mogłabyś opisywać więcej emocji, co myślą bohaterowie itd.
    I jeśli potrzebna Ci pomoc przy korekcie tekstu, jestem do dyspozycji :D :D Pozdroooo :* Pisz dalej, czekam z niecierpliwością :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie chciałam, żeby akcja rozwijała się powoli. Nie lubię gdy bohaterowie w 5 rozdziale są w sobie za max'a zakochani i wgl. Cieszę się, że ci się spodobało. Takie komentarze naprawdę motywują. Dzięki za rady bo są dla mnie ważne! Cały czas pracuje nad stylem pisania i błędami.
      ~ szczęśliwa (bo ktoś w końcu skomentował xd) Pani M.

      Usuń
  3. To dobrze, że motywują Cię komentarze, postaram się wyrażać moją opinie częściej ;d a teraz czekam na ciąg dalszy :)).

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie piszesz uwielbiam parring Ginny&Diabeł na równi z dramione dlatego cieszy mnie ze w wielu blogach są połączone a ostatnie zdanie Zabiniego sugeruje że on będzie co mnie bardzo cieszy nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału pozdrawiam xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Super post, bardzo mi się spodobał, z resztą ja wszystkie pozostałe :) Jedyne, co mnie zdziwiło, to fakt, że Ron i Hermiona są razem! o_O jakim cudem?? W poprzednich rozdziałach nic o tym nie wspominałaś! No ale cóż... Życie zaskakuje! :) Pozdrawiam!
    Ressa ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Niech motywujat cię dalej♥
    Pozdrowionka.♥;-)♥
    Sama Wiesz Kto

    OdpowiedzUsuń
  7. świetne opowiadanie :) lecę czytać dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ouu! Przyszła pani Zabini! :D haha xd do jakich słów już dochodzi i czynów! Tu się kłocą, a ten nagle ją całuje :D coż za romansidło ........ Ogółem fajnie. Czytam dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Yuhuuuuuuuuuuu! Będzie Blinsy!
    Tylko gdzie to Dramione???
    Udaję siebie na poszukiwania...
    hermioneaan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. Uuuuuu <3 NA RE SZCIE <3 Tylko gdzie jest Dramione? Czyżby pomiędzy Harry'm a Pansy coś iskrzyło? Nie mogę sie już doczekać <3
    Pure

    OdpowiedzUsuń
  12. Chyba mam jakiś dobry humor, bo zauważyłam tylko jedną literówkę.
    Cudowny rozdział. Uwielbiam Blinny, chociaż nie dorównuje Dramione. Jestem ciekawa jak potoczy się ich znajomość.
    Moje komentarze są coraz krótsze, ale nie zrażaj się tym. To przez mniejszą ilość błędów!

    Pozdrawiam,
    Mar :*

    PS I tan pocałunek Blinny! Poprawka, Blaise całujący Ginny.

    OdpowiedzUsuń
  13. ''Dobranoc przyszła pani Zabini" ♡♡♡
    Kiedyś czytałam na bieżąco twojego bloga, ale nie mam cierpliwości (trzeba tyyyyle czekać na nowy rozdział ), więc na trochę go opuściłam. Teraz wracam i czytam wszystko od początku :*
    Weny życzę ♡


    PS dla mnie dwa dni czekania na nowy rozdział to za długo, więc nie bierz sobie tego do serca :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Wow. Jedno z lepszych ff jakie widziałam. Tak się zaczytałam, że zapomniałam gdzie jestem :) :*

    OdpowiedzUsuń
  15. Cudo!! Przeczytałam wszystkie rozdziały już 2 razy i najbardziej mi się podoba inny zestaw pytań. Uwielbiam twój blog nigdzie nie mogę znaleźć tych parkingów to znaczy dramione tak ale Harry i pansy albo Ginny i Blaise nie praktycznie wcale

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty