Rozdział 70
Lepiej późno, niż później...
Rozdział 70 – Wielki powrót Luny Lovegood.
Pierwszy dzień drugiego semestru przyniósł natłok nowych
informacji, ale to, co miało miejsce po śniadaniu i dyrektorskich ogłoszeniach,
sprawiło, że cała Wielka Sala zamarła. Minerva dopilnowała, aby wszyscy
uczniowie dostali nowe plany lekcji, a potem stanęła za mównicą. Obecni na
śniadaniu zamilkli, dając jej dość do głosu.
– Chciałam powitać Was w tym nowym roku kalendarzowym, a
także w drugim semestrze nauki. W ciągu minionego półrocza ciężko pracowaliście
i mam nadzieję, że przerwa świąteczna pozwoliła Wam zaczerpnąć tchu i zebrać
siły. Dla siódmych klas to ostatni rok w Hogwarcie i mam nadzieję, że wszyscy
już zdecydowali, z których przedmiotów chcą zdawać OWUTemy, do końca tygodnia
należy poinformować o tym swoich wychowawców. – Ron nachylił się do Harry’ego,
aby powiedzieć mu coś na ucho, a potem obaj wybuchli śmiechem. Hermiona lekko
zmarszczyła nos, bo nie dosłyszała uwagi Ronalda. Odwróciła się w stronę
nauczycielskiego stołu. Po wzmiance o OWUTemach zaczęła się denerwować, bo tak
naprawdę nie do końca wiedziała, które przedmioty powinna wybrać. Bardzo
chciałaby omówić to z Ginevrą, ale po ich ostatniej rozmowie, panna Granger
widziała, że rudowłosa starała się jej unikać. Nie mogła się dziwić zachowaniu
przyjaciółki, nie po tym, jak oszukała Rona. Zresztą nie tylko Rona. Pomyślała, a potem znów skupiła się na
przemowie McGonagall.
– Oprócz zmiany planu lekcji, nastała jeszcze jedna, ważna
zmiana. Mam nadzieję, że ciepło powitacie nowych Prefektów Naczelnych – Michela
Cornera, podopiecznego profesora Filiusa Flitwicka, oraz Ronalda Weasleya,
który… – Hermiona przeniosła wzrok na Rona, który starał się ignorować
podejrzliwe spojrzenia i kąśliwe uwagi. Siedział niewzruszony, jakby rekcje
innych uczniów w ogóle go nie obchodziły, jednak Granger widziała, jak zaciska
szczękę i powstrzymuje się od wybuchu złości. Zdawała sobie sprawę, że dla
Gryfonów to wyglądało, jakby Ron wygryzł ją ze stanowiska Prefekt Naczelnej i
odebrał odznakę. Prawda jednak była inna, bardziej skompilowana i bezpośrednio
związana z Malfoyem. Hermiona wolała milczeć.
McGonagall zakończyła swoją przemowę i usiadła z resztą
nauczycieli, a Wielkiej Sali na nowo rozbrzmiały rozmowy podekscytowanych
uczniów. Hermiona dokładnie obejrzała swój plan lekcji, stwierdzając, że ma
więcej zaległości, niż przypuszczała. W dodatku Michael Corner, który zgodził
się pożyczyć dziewczynie notatki, nie uczęszczał na starożytne runy i
zielarstwo. Hermiona musiała znaleźć kogoś innego, aby nadrobić materiał z tych
przedmiotów. Cicho westchnęła, co nie uszło uwadze Harry’ego. Okularnik na
moment odłożył swój budyń i zapytał:
– Wszystko gra? – Hermiona przecząco pokręciła głową. Przed
przyjaciółmi nie musiała niczego udawać, choć tak często o tym zapominała.
– Właściwie to nie… – zaczęła, a Ron skupił na niej swój
wzrok. Obaj z Harrym nachylili się nad stołem.
– Przez to, co działo się ostatnio mam trochę zaległości,
część notatek dostałam od Michaela, ale wciąż nie mam zielarstwa i starożytnych
run. Poza tym to masa pracy, nie mam pojęcia, czy…
– Wszyscy wiemy, że bez problemu opanujesz materiał –
przerwał jej Ron. Hermiona uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
– Myślę, że Pansy może pożyczyć ci notatki z zielarstwa i
starożytnych run – wtrącił Harry, odszukując wzrokiem swoją dziewczynę.
– Naprawdę? – W oczach Hermiony pojawił się radosne
iskierki. Właściwie nie wiedziała, dlaczego od razu nie pomyślała o Parkinson.
Od początku roku chodziły razem na zajęcia nowej profesor od Starożytnych
Runów. Harry skinął głową i dokończył swój budyń. Kiedy okularnik odstawił
pustą miskę, z jego ust padło jedno z ważniejszych pytań:
– A więc jaki mamy plan na drugi semestr? Co zdajemy na
OWUTemach? – Ron, Hermiona i Ginny, która dotychczas nie wtrącała się w
rozmowę, wbili wzrok w twarz Pottera. Wśród przyjaciół zapadła cisza.
– Cieszę się, że nie tylko ja jeszcze nie wybrałem… –
mruknął Ronald, czym rozładował napięcie. Zaraz potem głos zabrała Hermiona:
–Zamierzam przede wszystkim skupić się na nadrobieniu
zaległości, do końca tygodnia podejmę decyzję co do OWUTemów. – Harry pokiwał
głową.
– Na pewno zdam obronę i to, co będzie potrzebne, aby
przejęli mnie do Biura Aurorów. Właściwie chciałem się skupić na Quidditchu, bo
ostatnio zaniedbaliśmy treningi a mecz ze Slytherinem już niedługo… Nie
zrozumcie mnie źle, oczywiście to nie powinno być teraz najważniejsze, ale to
już chyba ostatnie szanse, żeby polatać na miotle. Nie oszukujmy się, coś się
kończy.
– Właściwie mógłbym ci pomóc z drużyną – wypalił nagle Ron.
Zanim Harry zdążył zapytać, rudzielec już udzielał odpowiedzi: – Wiem, że
zrezygnowałem, ale pomogę tylko przy treningach, może dam kilka wskazówek temu
nowemu? To przynajmniej odciągnie mnie od ciągłej nauki…
– O dziwo uważam, że to niezły pomysł – powiedziała Hermiona
z uśmiechem, czym wywołała niemałe zdziwienie wśród przyjaciół. Nie od dziś
było wiadomo, że była sceptycznie nastawiona do Qudditcha.
– Oczywiście dalej chcę być w drużynie, ale zrozumcie, ja i
transmutacja bardzo się nie lubimy. Będę musiała nieźle harować, żeby to zdać –
wtrąciła się Ginevra, wiedząc, że Harry z pewnością zorganizuje dodatkowe
treningi. Potter poprawił okulary i zwrócił się do rudowłosej dziewczyny:
– Nie mogę stracić mojej najlepszej ścigającej, mam nadzieję,
że jednak znajdziesz trochę czasu, żeby dokopać Ślizgonom w Quidditacha. –
Ginny szeroko się do niego uśmiechnęła.
– Zawsze –odpowiedziała ze śmiechem.
– Czyli plan, jak co roku, ja w bibliotece, wy na boisku –
podsumowała z rozbawieniem Hermiona. Harry rozłożył bezradnie ręce.
– Ktoś musi zdobyć ten puchar, szkoda by było odpuścić w tym
roku – powiedział okularnik.
Niezobowiązująca rozmowa trwała jeszcze chwilę, a potem
wszyscy zaczęli się zbierać na pierwsze w tym roku kalendarzowym lekcje. Wielka
Sala powoli pustoszała, ale kiedy szczupła blondynka o długich włosach stanęła
w drzwiach wszyscy zamarli. Dosłownie. Każdy poznał te dziwaczne okulary i
długi naszyjnik z kolorowych koralików oraz bliżej niezidentyfikowanych
przedmiotów. Na ustach dziewczyny błąkał się uśmiech, wzrok miała rozbiegany.
– Spóźniłam się? – padło z ust Luny Lovegood.
*
– … jak wiecie, wasze egzaminy końcowe są niezwykle
wymagające. Jednakże można dostrzec w was… potencjał. – Spojrzenie profesora
Slughorna zatrzymało się na Harrym, któremu momentalnie zrobiło się ciepło.
Potter odkąd tylko zjawił się na zajęciach wysłuchiwał kazań nauczycieli o
OWUTemów, kątem oka zerknął na Hermionę. Tak jak podejrzewał, dziewczyna była
blada jak ściana. Panna Granger naprawdę to przeżywała, stresując się
przedmiotami, na które nawet nie chodziła. Była kłębkiem nerwów, co nie uszło
uwadze ani Harry’ego, ani Rona… Ani Malfoya. Slughorn był w połowie kolejnego
zdania, gdy ręka Hermiony poszybowała w górę.
– Tak, panno Granger? – zwrócił się do niej starszy
czarodziej, marszcząc nos. Kilkoro uczniów spojrzało ciekawie w jej stronę.
– Ja… Chciałam zapytać o esej, o którym wspominał pan na
początku lekcji… – Po klasie przeszedł pomruk niezadowolenia, a Blaise posłał
dziewczynie oskarżycielskie spojrzenie. Horacy odchrząknął.
– Ach, to… Tak, esej na za tydzień, na półtora rolki pergaminu.
Tematem będzie dowolny eliksir leczniczy. To rozdział siódmy w waszych
podręcznikach, ale zalecam skorzystać z biblioteki. – Ronald, stojący przy
stanowisku obok Hermiony głośno westchnął, ale zapisał to, co powiedział
nauczyciel.
Dziś nikt nie mógł się skupić na lekcjach i chociaż sala od
eliksirów w lochach zazwyczaj
przygnębiała, to tego poranka uczniowie nie potrafili wysiedzieć na miejscach.
Opary, unoszące się w pomieszczeniu, zazwyczaj otępiające, dziś nikomu nie
przeszkadzały. Wszyscy mówili tylko o Lunie. Powrót tej charakterystycznej
postaci do Hogwartu nie przeszedł bez echa, ale i reakcje były różne. Zabini
przywołał w swojej głowie obraz panny Lovegood. Jednak nie zobaczył tej
rozmarzonej blondynki z dzisiejszego poranka. Widział tylko brudną postać,
skuloną w kłębek, przerażoną i złamaną. Widział Lunę z lochów Malofoy Manor.
Zastanawiał się, dlaczego wróciła. Dlaczego teraz.
– Panie Zabini, proponuję jednak skupić się na zajęciach
– zwrócił mu uwagę Horacy Slughorn.
Blaise odruchowo przytaknął, ale nie odpowiedział.
Kwadrans później lekcja wciąż trwała i dłużyła się wszystkim
niemiłosiernie. W głowie Zabiniego powstał niewinny pomysł na urozmaicenie
nudnego wykładu profesora eliksirów. Potrzebował tylko trochę zamieszania...
Ukradkowo zerknął w stronę Parkinson, ale dziewczyna skrupulatnie notowała
wszystko, co wyszło z ust Slughorna. Brunet westchnął ciężko, zwracając na
siebie uwagę Pansy. Posłała mu pytające spojrzenie, żeby po chwili wrócić do
notatek.
– Nudno tu – mruknął w jej stronę Blaise. Dziewczyna
wyprostowała się jak struna i odłożyła pióro.
– Blaise, to są
lekcje. Zazwyczaj są nudne, nawet nie próbuj wykręcić jakiegoś numeru. Wszyscy
chcemy zdać OWUTemy i radzę ci bardziej się tym przejąć.
– Skończyłaś? – mruknął niechętnie. Zastanawiał się, gdzie
się podziała Pansy, która wolała malować paznokcie niż odrabiać pracę domową.
Czasem za nią tęsknił. Urwał spory kawałek pergaminu i zwinął w kulkę,
ukradkiem wyjął ciemny proszek w przezroczystej torebeczce. Kupił go wielki
temu w sklepie Weasleyów i choć musiał przyznać, dość niechętnie, to naprawdę
doceniał ich produkty. Posypał proszkiem zmięty papier, a ten odrobinę się
przybrudził. Kątem oka zerknął na Parkinson, ale była pochłonięta robieniem
notatek. Slughorn odwrócił się do tablicy, aby zapisać kolejny składnik
potrzebny do przygotowania eliksiru, który dziś ważył. Blaise nawet nie
wiedział co to za mikstura, chociaż omawiali ją dobre pół godziny. Nauczyciel
znów zwrócił się do klasy, a okazja przeszła Ślizgonowi koło nosa.
Niezadowolony odchylił się na krześle. Mijały kolejne minuty, a chłopak pożądliwie
wpatrywał się w przygotowany pocisk. Postanowił dodać coś od siebie i ukratkiem
wymruczał kilka zaklęć. Papierowa kulka zamigotała, uniosła się kilka centymetrów
nad blat ławki i znów opadła. Zabini nie mógł się już doczekać! Kiedy
nauczyciel znów się odwrócił , Ślizgon jednym machnięciem różdżki błyskawicznie
posłał pocisk prosto do gotującego się wywaru.
Chwilę później kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie;
wywar zabulgotał, Sluhgorn odwrócił się błyskawicznie w stronę uczniów, kilka
oskarżycielskich spojrzeń świdrowało zadowolonego z siebie szatyna, a sekundę
później zawartość pokaźnego kociołka eksplodowała, rozbryzgując się po klasie.
Maź ochlapała uczniów z pierwszych rzędów i profesora stojącego najbliżej. Z
pewnością, gdyby Zabini choć przez moment uważał na lekcji, wiedziałby, że
mikstura była silnie żrąca. Niedokończony eliksir zaczął wypalać dziury w szatach przerażonych
uczniów. Horacy błyskawicznie pozbył się swojego okrycia wierzchniego, ale przy
zdejmowaniu szaty przez głowę potarł policzek odrobiną żrącej substancji.
Momentalnie nabawił się paskudnej, jątrzącej rany.
– Zachowajcie spokój! – uniósł głos profesor – Zdejmijcie
szybko brudne szaty, ale uważajcie na kontakt
substancji ze skórą! – Przerażeni uczniowie z pierwszych ławek w
pośpiechu pozbywali się szat, zostając w białych koszulach. Nie obyło się bez
kilku paskudnych ran i towarzyszących im wrzaskom. Hermiona, która, siedząc w
drugiej ławce również dostała paskudnie śmierdzącą mazią, pozbyła się szaty
niemal jako pierwsza i zaczęła pomagać szamoczącemu się Ronowi. Rudzielec w
panice zahaczył wierzchem dłoni o brudny materiał i aż syknął z bólu. A kiedy
wszyscy odrobinę się uspokoili, a profesor zaczął przygotowywać mieszankę
przeciw jątrzącym się ranom, Blaise zauważył, że Parkinson od dłuższego czasu
mierzyła go oskarżycielskim spojrzeniem.
– No co? – zapytał, a kpiący uśmiech cisnął mu się na usta.
Zabini nie widział swojej winy, w końcu nikt nie został poważnie ranny.
– Skończony idiota – wysyczała Pansy, mrużąc gniewnie oczy.
Ślizgon wzruszył ramionami. – Co ci strzeliło do tego zakutego łba, Blaise?! Nie
jesteś na drugim roku, żeby bawić się w pieprzonego smarkacza z wybuchającymi
proszkami w kieszeni! – Chłopak wywrócił oczami.
– Oh, daj spokój, przynajmniej nie jest nudno. – Parkinson
wyżej uniosła brew.
– Nie jest „nudno”? Ty tak na poważnie? Zobacz, co zrobiłeś!
Myślisz, że cokolwiek zakryje tę bliznę na policzku Abigail albo tę na
przedramionach Gregory’ego? To dla ciebie świetny dowcip? Jesteś żałosny.
– Daj spokój, wystarczy tylko… – Chłopak rozejrzał się po
klasie i podszedł do ustawionych z boku Sali składników eliksirów. Slughorn
zajęty poszkodowanymi nawet nie zauważył Zabiniego majstrującego przy
odważnikach. Po chwili Ślizgon ostatni raz uważnie prześledził składniki
zdradzieckiej mazi, wypisane na tablicy i zaczął łączyć ze sobą, na oko
przypadkowe, składniki. Kątem oka jego
poczynania śledziła Hermiona. W końcu nie wytrzymała i podeszła do Ślizgona.
Zajrzała mu przez ramię i zmarszczyła brwi. Nie widziała żadnego schematu w
działaniach chłopaka.
– Eee.. Co robisz, Blaise? – zapytała. Szatyn odwrócił się.
Pokazał Hermionie zawartość moździerza, w którym zmieszał składniki. Gryfonka
pytająco uniosła brew.
– Powinno pomóc na tę żrącą maź – wyjaśnił Blaise.
– Powinno? – z obawą w głosie zapytała dziewczyna. Nie
widziała, kto wrzucił pocisk do kociołka, ale była niemalże pewna, że patrzy na
sprawcę całej tej tragedii.
– Na pewno im nie zaszkodzi – mruknął Zabini, który nagle
poczuł się winny. Opuścił go dobry humor jeszcze sprzed paru chwil. Podszedł do
Abigail, której policzek szpeciła brzydka rana. Co prawda Slughorn swoim
specyfikiem zatamował rozprzestrzenianie się mazi w głąb skóry, ale był daleki
od całkowitego zniwelowania działań substancji.
– Mogę? – zapytał Zabini, pokazując dziewczynie, że chce
zobaczyć jej policzek. Abigail zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.
– Ty to zrobiłeś – wysyczała, a Ślizgon aż cofnął się o
krok.
– Niby skąd ta pewność?
– Tylko ty byłbyś na tyle głupi i niedojrzały, zawsze
zachowujesz się jak smarkacz. Wieczny chłopiec. – Abigail prychnęła, widząc
minę Blaise’a. – Nic nie mów, po prostu zabierz mi to paskudztwo sprzed nosa. –
Dziewczyna miała na myśli klejącą substancję, którą przygotował Zabini.
– Idź do diabła, Abigail – warknął, oddalając się od
dziewczyny. Podszedł do Slughorna, oglądającego zranioną rękę Rona. Profesor
mruczał jakieś zaklęcia, ale jątrząca rana wcale nie malała. Ślizgon postawił
moździerz na ławce, obok rudzielca.
– Proszę mu nasmarować tym rękę – zwrócił się do Slughorna.
Horacy uniósł wzrok i napotkał pewne spojrzenie Blaise'a. Profesor z obawą
zerknął na białą, kleistą substancję.
– To nie jest dobry moment na eksperymenty, panie Zabini.
– To nie eksperyment. – Ron, który już nie mógł wytrzymać z
bólu, zwyczajnie wsadził zranioną dłoń do kleistej substancji i odczuł
nieoczekiwaną ulgę. Zdziwienie na jego twarzy, błędnie odczytano jako ból i
Slughorn szybko wyjął jego rękę z moździerza. Nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Rana zaczynała się goić w ekspresowym tempie.
– Jak pan to zrobił, panie Zabini? – zwrócił się do ucznia.
Horacy był naprawdę zdziwiony, po pierwsze dlatego, że cały dział o
sporządzaniu przeciw-eliksirów jeszcze przed nimi , a po drugie – ponieważ sam
na to nie wpadł. Poczuł niemal dumę ze zdolności, którymi wykazał się Blaise.
Jego uczeń.
Kwadrans później, wszyscy poszkodowani zostali obdarowani
dziwną mazią, sporządzoną przez Zabiniego. Ślizgon nawet nie był pewien, jak
udało mu się ją przygotować, kierował się głównie intuicją, choć gdzieś z tyłu
głowy świtały mu książki z domowej biblioteki, które kiedyś przeglądał. Ważne,
że zadziałało. Gdy wszyscy z powrotem zajęli swoje miejsca, a Slughorn oczyścił
klasę z toksycznej mazi, można było kontynuować lekcję.
– A teraz prosimy, osobę odpowiedzialną za ten „wypadek”
przed szereg. No już, nie będę prowadził, żadnego dochodzenia. Jesteście
dorośli i oczekuję, że tak się będziecie zachowywać. – W sali zapadła cisza, a
uczniowie patrzyli się po sobie głupkowato. Pansy świdrowała kolegę z ławki
wzrokiem, ale Blaise ani myślał się przyznać. Siedział spokojnie, czekając na
rozwój sytuacji. Poczuł się nieswojo, kiedy nawet Malfoy posłał mu znaczące
spojrzenie.
– Choć raz mógłbyś się przyznać – warknęła Pansy tuż nad
uchem winnego Ślizgona. Blaise wciąż siedział niewzruszony.
– Ach… więc nie ma winnych? Dobrze. W takim razie ujemne
punkty otrzymają wszyscy uczniowie. – Fala oburzenia przeszła po Sali. Slughorn
powiódł spojrzeniem po swoich podopiecznych. Był zawiedziony ich postawą. Jeśli
w wieku niemalże osiemnastu lat nadal nie potrafią wziąć na siebie winy, to co
będzie w dorosłym życiu po opuszczeniu szkoły. Pansy dźgnęła Zabiniego palcem
między żebra. W głowie chłopaka toczyła się zacięta walka między
odpowiedzialnością i ucieczką od niej. Zanim podjął decyzję Slughorn wywołał go
na środek. Ślizgon pomyślał, że to koniec. Straci punkty i twarz przed
prawdopodobnie jedynym profesorem, który wciąż jeszcze przymykał oczy na jego
żarty. Tym razem trochę go poniosło.
– Panie Zabini, chcę nagrodzić pana dodatkowymi punktami.
Wykazał się pan, działając szybko i skutecznie w tej kryzysowej sytuacji.
Slytherin zdobywa trzydzieści punktów! – W Sali zawrzało. Ucieszeni Ślizgoni
wiwatowali, natomiast pozostali uczniowi z niedowierzaniem kręcili głowami.
Slughorn uciszył wrzawę gestem dłoni.
– Tak, tak, gratulację Slytherin, ale przyszła pora na tę mniej przyjemną część. Nadal nie ma winnych, więc odejmuję po dwadzieścia
punktów wszystkim domom.
– Stop – odezwał się Blaise, który wciąż stał na prawo od
profesora. Draco wyprostował się na krześle, a Pansy zbyt mocno docisnęła swoje
pióro do pergaminu, tworząc paskudnego kleksa. Nachyliła się, odgarniając włosy
za uszy. Czyżby doczekała się dnia, w którym Blaise będzie gotowy ponieść karę
za swoje winy? Wymieniła spojrzenia z Malfoyem.
– To ja spowodowałem tę eksplozję – powiedział Zabini,
zerkając na Pansy. Slughorn zmarszczył brwi, było widać, że jest wściekły.
Niemal się trząsł, ale trwało to tylko kilka sekund.
– Ah tak – odezwał się w końcu profesor. – Rozumiem, że nie
traktujesz poważnie ani mnie, ani tych zajęć, a już zupełnie obojętne są dla
ciebie wyniki OWTM’ów?! – Atmosfera w Sali zgęstniała. Powietrze nagle zrobiło
się ciężkie, przytłaczające i nikt, absolutnie nikt, nie odważył się teraz
odezwać. Uczniowie ostatniego roku po raz pierwszy widzieli tak złego
Slughorna. Horacy wszystkim kojarzył się raczej z dobrodusznym staruszkiem, a
teraz uśmiercał Zabiniego spojrzeniem niczym McGonagall. – Mam nadzieję nie
zobaczyć się z panem, panie Zabini przynajmniej do końca tego roku szkolnego.
Proszę zabrać swoje rzeczy.
– Te zajęcia są dla mnie ważne, to moje rozszerzenie do
OWTM’ów – powiedział Blaise, autentycznie przerażony. Miał nadzieję, że Slughon
zmieni jeszcze zdanie, nie mógł sobie pozwolić na stratę tak ważnego
przedmiotu. Tylko z eliksirów był dobry, ponadprzeciętnie dobry. – Horacy
prychnął.
– Właśnie dał pan klasyczny przykład tego, jak panu zależy,
panie Zabini. Proszę zabrać swoje rzeczy, a podręcznik odsprzedać młodszemu
rocznikowi. Na nic się panu nie przyda w tym semestrze.
– Nie, panie profesorze, eliskiry to…
– To już nie jest mój problem, Blaise. Proszę cię, abyś
wyszedł. – Horacy spojrzał prosto w oczy swojego podopiecznego i choć wiedział,
że pożałuje swojej decyzji, nie zamierzał odpuścić. Zabini bez słowa zabrał
swoje rzeczy i wyszedł z klasy. Odprowadziły go do drzwi zdziwione spojrzenia
całej sali.
Po zakończonych zajęciach przed swoim biurkiem Horacy
zobaczył Pansy Parkinson. Wprost nie dowierzał w postępy, które poczyniła
dziewczyna przez ostatnie miesiące. Uśmiechnął się do niej życzliwie.
– Panie profesorze… – zaczęła, ściskając mocniej podręcznik.
Slughorn przerwał jej, unosząc dłoń:
– Jeśli chodzi o pana Zabiniego to obawiam się, że nic nie
mogę zrobić. Twój kolega swoim zachowaniem sam pokazał jak podchodzi do mojego
przedmiotu.
– Mu naprawdę zależy i musi pan przyznać, że jest dobry.
Proszę dać mu szansę.
– Przemyślę to, panno Parkinson.
– Naprawdę, on tylko…
– Powiedziałem, że przemyślę. – Slughorn wymownie spojrzał
na drzwi i Pansy z westchnieniem opuściła duszną klasę.
*
Pansy Parkinson ruszyła na swoje ostatnie lekcje tego dnia.
Z Wielkiej Sali do szklarni był kawałek drogi i Ślizgonka przeczuwała, że się
spóźni, a wszystko przez Zabiniego, który całą przerwę obiadową pomstował na
niesprawiedliwość Slughorna. Pansy nie zdążyła nawet dojeść swojego obiadu.
Weszła na zajęcia profesor Sprout niezauważona i zajęła
swoje miejsce obok Astorii. W szklarni oczywiście nie było ławek, więc
uczniowie ustawiali się naokoło długiego stołu. Po chwili z zaplecza wyszła
Pomona, niosąc dwie, duże donice. Postawiła je na stole, witając wszystkich. Po
jej lewej stał Neville, który co jakiś czas rzucał znaczące spojrzenia Daphne
Greengrass. Szatynka uśmiechała się pod nosem, od czasu do czasu odwzajemniając
spojrzenie. Astoria stojąca obok siostry krzywiła się niemiłosiernie. Pansy
zaczęła robić notatki, wyłapując co ważniejsze zdania profesor Sprout i choć
wydawało jej się, że o Różycznikach wiedziała już niemal wszystko, to nie
przeszkodziło jej w powtórzeniu materiału kolejny raz. Podręcznik do zielarstwa
Pansy przeczytała już raz w pierwszym semestrze, toteż było jej trochę łatwiej.
Astoria niby przez przypadek wylała atrament na notatki współlokatorki.
– Ups – powiedziała cicho, obdarzając Parkinson bezczelnym
spojrzeniem. Ciemnowłosa zdusiła przekleństwo i za pomocą różdżki usunęła
rozlany atrament. Astoria widząc to, prychnęła. Niespełna kwadrans później,
każdy uczeń dostał swoją, miniaturową Różyczniczkę i do specjalnych fiolek
należało zebrać jej pyłek. Pansy jako jedna z pierwszych odłożyła pełną fiolkę
na stół. Sięgała po kolejną, a Astoria niby przypadkiem strąciła zebrany pyłek
ze stołu. I znów uraczyła Parkinson bezczelnym „Ups”. Parkinson zaklęła pod
nosem.
– Dobra, o co ci chodzi? Zachowujesz się jak obrażona
drugoklasistka – Pansy zwróciła się do Astorii, ale blondynka udawała, że wcale
jej nie słyszy. Dopiero gdy Parkinson chwyciła ją za ramię panna Greengrass
zareagowała.
– Zostaw mnie – warknęła, wyrywając się z uścisku. Pansy nie
miała ani siły, ani ochoty na znoszenie humorów Astorii i zwyczajnie odpuściła.
Liczyła, że blondynce wkrótce przejdzie, jak zawsze. Do końca lekcji ze stoickim
spokojem znosiła drobne „wypadki”. Co jakiś czas posyłała pytające spojrzenia
Daphne, ale młodsza z sióstr Greengrass milczała.
Po zakończonych zajęciach Parkinson dogoniła Daphne na
korytarzu.
– Zajmę ci tylko minutkę – powiedziała szybko, widząc, że
Daf zamierza się wykręcić. Młodsza Ślizgonka skinęła głową.
– Dlaczego Astoria się tak zachowuję? Co znowu zrobiłam? –
Młodsza z sióstr Greengrass westchnęła, poprawiając włosy, spięte w ciasny kucyk.
– Akurat tego mogłabyś się domyślić… Zrobiło się wokół was
dużo szumu, Astoria dopiero niedawno połączyła fakty.
– Nie baw się ze mną, Daphne. Po prostu…
– Muszę już iść, rozgryziesz to sama. Do zobaczenia
wieczorem. – Szatynka wyminęła Parkinson z prędkością światła i po chwili
zniknęła, skręcając w stronę lochów. Postanowiła być lojalna wobec siostry i
jeśli Astoria nie chciała niczego zdradzić, ona też nie zamierzała. Złość
starszej Greengrassówny było ostatnim, czego teraz potrzebowała. Powrót Luny
Lovegood mógł sporo namieszać, ale też wiele wyjaśnić. Daphne wiedziała, że nie
odpuści. Nie po raz drugi.
Harry szybko zbiegł schodami z czwartego piętra prosto na
parter, gdzie Pansy już na niego czekała.
– Spóźniony – mruknęła, gdy Harry zamykał jej usta
pocałunkiem. Ślizgonka nawet nie zdążyła zarzucić mu rąk na szyję, gdy ktoś za
nimi chrząknął. Leniwie oderwała się od swojego chłopaka. Salazarze! Uwielbiała
go tak nazywać. Zmarszczyła brwi, widząc przed sobą McGonagall. Harry odruchowo
złapał ją za rękę. Minerwa wyglądała na zdenerwowaną
– Następnym razem będę zmuszona odebrać wam punkty. Zbytnie
okazywanie uczuć nigdy nie było tolerowane w Hogwarcie. Mam nadzieję, że
wyrażam się jasno? – Zmierzyła zakochanych surowym spojrzeniem, a gdy Harry
skinął głową, dyrektorka udała się do swojego gabinetu.
– Co ją ugryzło? – zapytała Pottera Pansy, gdy McGonagall
zniknęła im z pola widzenia. Gryfon zmierzwił sobie włosy i wzruszył ramionami.
Pansy uśmiechnęła się do niego. Potem złapała chłopaka za kark i przyciągając
szatyna do siebie, postanowiła kontynuować to, co tak perfidnie im przerwano.
Miała świadomość, że wszyscy się gapią. Gdy oderwali się od
siebie, jak na zawołanie ruch na korytarzu wzmógł się. Harry złapał Ślizgonkę
za rękę i ruszyli w stronę lochów. Towarzyszyły im szepty i zawistne
spojrzenia.
*
Po zakończonych lekcjach i obiedzie w doborowym
towarzystwie. Hermiona, nie zdążywszy się przebrać, ruszyła prosto do biblioteki.
Może naprawdę spędzała tam za dużo czasu, ale dziewczynie wydawało się, że
książki były odpowiedzią na niemal każdy problem. A już na pewno były odpowiedzą,
na pytania zadawane przez profesorów.
Zniknęła między regałami, szukając materiałów potrzebnych do napisania
eseju, który zadał Slughorn.
– Eliksiry lecznicze – mruczała pod nosem, czytając napisy
na grzbietach opasłych tomów. W ostatnim czasie dość dobrze poznała ten dział,
a z tyłu głowy wciąż miała eliksir obłędu. W końcu sięgnęła po księgę,
omawiającą teorię tworzenia magicznych mikstur, a chwilę później sięgnęła
również po dwu tomową „Przeprawę przez morze mikstur” Gregory’ego Nuta.
Przeszła jeszcze kawałek i gwałtownie się zatrzymała, poznając znajomą
sylwetkę. Draco Malfoy, wertujący stary wolumin stał na końcu działu o
eliksirach. Hermiona zamarła, lustrując go uważnie wzrokiem i chyba wyczuł jej
świdrujące spojrzenie, bo odwrócił głowę w jej stronę. Malfoy zamknął z
trzaskiem przeglądaną książkę, ale jej nie odłożył. Zanim Granger zdążyła się
odwrócić i odejść – już stał przy niej.
– Co tu robisz? – zdołała wykrztusić. Draco od dłuższej
chwili się jej przyglądał, co wprawiało dziewczynę w zakłopotanie. Ślizgon
prychnął, nie dowierzając jaką idiotkę odgrywa przed nim Granger.
– To samo, co ty – powiedział spokojnie, zerkając na stos
książek, który trzymała w rękach. Hermiona uniosło pytająco brew i Malfoy
westchnął, przestępując z nogi na nogę.
– Próbuję przygotować się do wypracowania z eliksirów? Jakby
nie patrzeć, uczę się w tej szkole.
– To tylko kwestia czasu – powiedziała hardo Gryfonka,
mocniej ściskając książki. Nie potrafiła z nim normalnie porozmawiać, bo Malfoy
nie był jej już obojętny i z każdą kolejną minutą, w której musiała to ukrywać, czuła się gorzej.
– Ałć – mruknął
blondyn, krzywiąc się. Hermiona sięgnęła po jeszcze jedną książkę, dokładając
ją do swojego małego stosu.
– Muszę iść – rzuciła krótko. Draco ruszył zaraz za nią.
– Wezmę od ciebie te książki, idziemy w tym samym kierunku –
wytłumaczył, odbierając dziewczynie kilka pozycji. Hermiona skinęła głową.
Żadnego sprzeciwu, żadnej reakcji.
Milczenie przerwał Draco dopiero pod drzwiami jej sypialni.
– Mam nadzieję, że nie będziesz marnować czasu. OWTMy są
jedyną rzeczą, którą powinnaś się teraz zająć.
– I to zamierzam zrobić – powiedziała, przyciskając książki
do piersi. Malfoy prychnął.
– Nie udawaj, widzę, jakie książki zabrałaś z biblioteki.
Myślisz, że nie widzę, co robisz?
– A co niby robię? – zapytała z nutą goryczy w głosie.
– Szukasz tego pieprzonego eliksiru! I nawet nie zaprzeczaj,
marnujesz czas na jakieś…
– To moja sprawa co robię ze swoim czasem – powiedziała
chłodno, otwierając drzwi do swojej sypialni. Postawiła książki na biurko, a
potem podeszła do Ślizgona i bez słowa odebrała resztę literatury, którą przyniósł
dla niej z biblioteki. Wszedł za nią do pokoju i zamknął drzwi. Skrzyżował ręce
na piersiach i obserwując, jak Granger próbuję poukładać książki, zapytał:
– I po co to robisz? Dlaczego ci tak zależy? – Odwróciła się
do niego wściekle. Już nie udawała, że jest spokojna i opanowana.
– Bo się przyjaźnimy – wypluła. Draco zaniemówił, widząc tą
wściekłość i bezsilność. – Sam powiedziałeś, że jesteśmy przyjaciółmi, powinniśmy sobie pomagać. Jako przyjaciele. – Granger
wplotła w tą wypowiedź cały swój jad. Nienawidziła go w tamtej chwili.
Nienawidziła siebie. I za całe złoto banku Gringotta nie potrafiła się pogodzić
z tym, że przyjaźń najwyraźniej mu wystarczała. Bo ona, całą sobą chciała
zdecydowanie czegoś więcej. Była przerażona.
*
*
Wieczorem Ron Weasley i Michael Corner, para nowych
prefektów naczelnych, ruszyła na patrol. Umówili się, że Corner sprawdzi niższe
piętra, natomiast Weasley zacznie od samej góry. Rudzielec obszedł siódme
piętro, pogrążone w ciszy i półmroku. Liczył, że szybko upora się ze swoimi
obowiązkami i będzie mógł wrócić do pokoju. Wciąż nie skończył swojego projektu
na Obronę przed Czarną Magią, a termin mijał już za dwa dni. To prawda, że
nigdy nie był prymusem jak Hermiona, a tym bardziej ulubieńcem jak Harry, ale
dostawał przyzwoite stopnie. Właściwie zastanawiał się, które przedmioty
powinien zdawać na OWTMach. Aby zostać aurorem musiałby zdać pięć przedmiotów
na Powyżej Oczekiwań. Ron nie był pewny, czy go na to stać. Z drugiej strony
Ministerstwo zaproponowało tą posadę całej trójce: Harry’emu, Hermionie i
właśnie Ronowi. Tylko rudzielec miał wrażenie, że to pójście na łatwiznę…
Westchnął, kierując się w stronę schodów.
Mina mu zrzedła, gdy na swojej drodze spotkał młodszą siostrę.
W towarzystwie Zabiniego. Ronald nie mógł uwierzyć, że Ginny wciąż rozmawia z
tym kretynem, po tym, jak ją potraktował. Rudzielcowi puszczały nerwy, a dłonie
same zaciskały w pięści, kiedy widział znienawidzonego Ślizgona. Mimo licznych
konfliktów Ron zawsze dbał o młodszą siostrę i choć czasem był nadopiekuńczy
robił to dla jej dobra. Tylko Ginny nie była już dzieckiem. Zachowanie
Zabiniego wzbudzało w nim odruch wymiotny, bo Ron nie wyobrażał sobie, aby z
zazdrości uderzyć kogoś, kogo rzekomo się kochało. Na samą myśl kolacja
podeszła mu do gardła.
– Co ty tu robisz, Ginny? Z nim…? – zapytał, gdy tylko
zbliżył się do rozmawiającej dwójki. Przez ułamek sekundy zobaczył w oczach
siostry strach lub tylko mu się zdawało, bo przecież nie tak łatwo było ją
wystraszyć. Chyba, że nie bała się jego… Posłał mordercze spojrzenie
Blaise’owi, ale Ślizgon zupełnie go ignorował.
– My tylko… rozmawiamy. Wpadliśmy na siebie przypadkiem –
powiedziała Ginevra po chwili. Ron uniósł brew, bo to wcale nie wyglądało na „przypadkiem”.
– Mam nadzieję, że wiesz, w co się pakujesz, Ginny. Z resztą,
będziesz tego żałować. Jeszcze ci mało? Po tym, co stało się ostatnio?
– Myślisz, że tego chciałam? Że sama się prosiłam, tak? Otóż
nie, Ron. Ale czegokolwiek bym nie zrobiła jest już za późno, rozumiesz? –
powiedziała, łamiącym się głosem. Nie mogła uwierzyć, że jej blokady puściły
właśnie wtedy. Udawanie weszło jej w nawyk, ale widok zmartwionego Rona… Ginny
chciała zniknąć. Dodatkowo czuła jego obecność. Oddech na plecach. Zapach…
Blaise’a. Myślała, że zaraz zwymiotuje, kręciło jej się w głowie. Czuła się jak
zwierzę w klatce, chciała uciec. Bardzo daleko.
– Rób jak uważasz – powiedział w końcu Ron, błędnie
interpretując milczenie siostry. Wyminął Zabiniego, szturchając go ramieniem i
ruszył przed siebie. Wiedział, że jeśli Ginny się na coś uprze to nie było
takiej siły, która mogłaby zmienić jej zdanie. Jednak był również przekonany,
że Zabini na nią nie zasługiwał. Nawet przed „incydentem” z Michaelem Cornerem.
Nawet gdyby to się nie stało. Po prostu nigdy. Skończył patrol w grobowym
nastroju.
Blaise i Ginevra zostali sami na szóstym piętrze. Gryfonka
czuła się nieswojo w jego towarzystwie i bardzo chciała zaszyć się w swojej
sypialni na cały wieczór. Zabini zrobił parę kroków w jej stronę, ale
zatrzymała go gestem dłoni.
– Bardzo mi się spieszy, Blaise – powiedziała, z trudem
panując nad roztrzęsionym głosem. Ślizgon skinął głową.
– Ginny? Mogę o coś zapytać? – Wzruszyła ramionami. – To, co
powiedziałaś Ronowi… Czy ty się obwiniasz? Uważasz, że to co się stało…
– Nie powinieneś pytać Blaise. Nie chcę o tym rozmawiać, a
już na pewno nie chcę o tym rozmawiać z tobą. – Chłopak skinął głową, poczekał
aż Ginny go wyminie, a kiedy jej sylwetka zniknęła za zakrętem, ruszył w swoją
stronę. Zastanawiał się jak bardzo to, co zrobił, wpłynęło na Ginevrę. Nie
chciał tego, nie chciał jej wtedy uderzyć, ale… Czasem nie potrafił nad sobą
zapanować. Z początku go to przerażało, ale wśród popleczników Voldemorta
znalazł zapewnienie, że to coś normalnego. Zabini lubił poczuć się silnym.
Lubił mieć przewagę. A Ginny Weasley nie była jedyną kobietą, która się o tym
przekonała. Na własnej skórze.
***
Wtorkowe lekcje upłynęły pannie Granger szybko i pracowicie.
Na transmutacji zrobiła tyle notatek, że podczas lunchu ledwo trzymała widelec
w dłoni. W głowie miała niesamowity mętlik, związany z wyborem przedmiotów,
zdawanych na OWTMach. Ostatnio też nie sypiała najlepiej, chyba ze stresu, choć
męczył ją również stan zdrowia Malfoya, zachowanie Ginny i ogromne zaległości,
które zawdzięczała nieobecnościom z pierwszego semestru. Właściwie Hermiona
dziwiła się, że jej głowa jeszcze nie wybuchła.
Zaraz po obiedzie ruszyła do dormitorium prefektów. Michael
Corner obiecał pożyczyć jej notatki, poza tym liczyła, że zamieni kilka zdań z
Ronem, bo nie mieli na to czasu w ciągu dnia. Granger nadal miała wyrzuty
sumienia z powodu ich zerwania. Źle się czuła z myślą, że całą odpowiedzialność
za to wziął na siebie Ronald, podczas gdy ona była tak beznadziejną dziewczyną!
Nie zastała Rona w dormitorium, ale Micheal miał dla niej
kopie swoich notatek z najważniejszych przedmiotów. Gryfonka była
przeszczęśliwa, widząc, że zapiski Krukona były dokładnie tak samo szczegółowe
jak te, które robiła własnoręcznie.
– Chyba nigdy ci się nie odwdzięczę – powiedziała, dziękując
po raz dziesiąty.
– To nic wielkiego, mam nadzieję, że się rozczytasz. –
Krukon wyszczerzył się w odpowiedzi. Hermiona uścisnęła go i już miała
wychodzić, gdy zatrzymała ją propozycja chłopaka:
– Odprowadzę cię do twojego dormitorium, to koło skrzydła
szpitalnego, prawda? Muszę odbębnić rutynowe badanie u Pomfrey, wiesz, po tym
incydencie z Zabinim…
– Oh, jasne. – Hermiona zmarszczyła brwi. – Myślałam, że
wszystko w porządku. Minęło dość sporo czasu od… od tego. – Michael przytaknął
i uśmiechnął się niezręcznie.
– Niektóre rany brzydko się goją. Ale zmieńmy temat!
Draco zmierzał do swojej nowej sypialni, wcale nie
uśmiechało mu się mieszkać pod nosem pani Pomfrey, ale nie miał zbyt dużego
wyboru. Towarzyszył mu Zabini, dość ponury odkąd Lovegood zjawiła się w zamku.
Malfoy zastanawiał się, czy powinien poruszać ten temat, ale doszedł do
wniosku, że jeśli Blaise będzie gotowy to sam zacznie rozmowę. Obaj milczeli, idąc
pustym korytarzem. Wtedy zza zakrętu wyszła roześmiana Granger w towarzystwie
Cornera. Blondyn mimowolnie się spiął,
co nie uszło uwadze Blaise. Ciemnowłosy Ślizgon uśmiechnął się pod nosem.
– Czego się szczerzysz? – warknął Draco. To było jak wyuczona
formułka, którą częstował Zabiniego o wiele za często.
– Chyba nie masz się czym martwić – odpowiedział zagadkowo
Blaise, widząc w całej sytuacji okazję do zapytania przyjaciela o pocałunek z
Granger. Nadal nie był pewny czy owa dwójka naprawdę się obściskiwała, czy od
ilości spożytego alkoholu mieszało mu się w głowie.
– Co ty bredzisz? – zapytał, ewidentnie zdenerwowany Malofy.
– Mówię, że nie musisz być zazdrosny o Granger. W końcu to
nie z Michaelem się całowała.
Malfoy prychnął, a
jego usta ułożyły się w kpiący uśmiech. Doskonale wiedział, co jego przyjaciel
próbował osiągnąć. Nie miałby żadnego problemu z przyznaniem się, ale pamiętał,
co usłyszał od Hermiony. Nie było tego
pocałunku. Ani żadnego innego”. Grał według jej zasad.
– Oświeć mnie geniuszu, a niby z kim się całowała? – Blaise
nie odpowiedział, coraz bardziej skłaniając się w stronę wersji, że jednak się
przewidział. Malfoy znów prychnął. Widział, jak Michael odprowadza Gryfonkę pod
drzwi jej sypialni, jak ściska ją na do widzenia, jak ona znów się z czegoś
śmieje. Nie miał pojęcia dlaczego to wszystko tak bardzo mu przeszkadzało,
nigdy nie był typem zazdrośnika.
– Hej, Granger! – zawołał nie myśląc, co robi. Dziewczyna
odwróciła się w jego stronę i Malfoy mógł obserwować jak uśmiech schodzi z jej
ust. To wcale go nie zniechęciło. Ruszył w jej stronę, ignorując pytające
spojrzenie Zabiniego. Michaela również potraktował jak powietrze.
– Jesteś mi dziś potrzebna – zwrócił się do Hermiony.
Gryfonka skrzyżowała ręce na piersiach i już miała odpowiedzieć, ale Draco
wszedł jej w słowo: – To naprawdę ważne, nie zawracałbym ci głowy, gdybym…
– Dobrze – przerwała mu, rozluźniając napięte mięśnie
twarzy.
– Dziękuję ci Michael, na pewno jestem ci winna przysługę i
dobre piwo kremowe – zwróciła się do Krukona, ignorując Malfoya. Z wymuszonym
uśmiechem pożegnała Cornera, a chwilę potem została na korytarzu z dwójką
Ślizgonów.
– Czy to dobry pomysł, żeby zadawać się z Michaelem? –
wtrącił Blaise, podchodząc bliżej Hermiony. Dziewczyna zmierzyła go chłodnym
spojrzeniem.
– Jeśli ktoś ma tutaj problem z agresją to jedynie ty,
Blaise. – Ślizgon cicho się roześmiał.
– Natomiast Corner nie ma problemu, żeby dobierać się do
cudzych dziewczyn – skwitował kwaśno, a chwilę później Draco został z Hermioną
sam na sam.
– Nie powinnaś go drażnić – powiedział Draco, patrząc ponad
głową Grenger, na oddalającego się przyjaciela. Wiedział o pewnych… problemach
Zabiniego i choć obaj starali się o nich nie rozmawiać, a nawet zupełnie
wyrzucić niektóre wspomnienia z pamięci, coraz częściej temat agresji Blaise’a
wracał.
– Czego ode mnie chciałeś? – zapytała Gryfonka, ignorując
wcześniejszą uwagę Malfoya.
– Chciałem się upewnić, że jutro aktualne. Skoro dostałaś
już notatki to… – Draco mógł obserwować jak Gryfonka marszczy nos. Westchnął
zirytowany. – Mieliśmy popołudniu nadrobić zaległości – wyjaśnił, a Hermiona w
momencie zrozumiała o czym Ślizgon mówił. Ostatnio w jego towarzystwie była
naprawdę rozkojarzona.
– Oczywiście, zaczniemy jeszcze przed obiadem, przyjdę do
twojego dormitorium – poinformowała blondyna, uciekając wzrokiem, a potem jak
najszybciej zniknęła w swojej sypialni.
O jeju, a to niespodzianka na sam koniec roku :) A ja wczoraj w nocy znow czytalam poprzednie rozdzialy i zastanawialam się czy kiedyś dokonczysz ta historie :) Bardzo się ciesze, że wrocilas, zycze dużo weny i samych sukcesow w 2019 roku!
OdpowiedzUsuńChyba przyszedł czas na mój długi komentarz. Czuję się, jakbym ostatnio pisała tu wieki temu, a uświadomiłam sobie, że to były tylko trzy miesiące. Kompletnie nie spodziewałam się rozdziału i szczerze mówiąc, zapomniałam o Domu Salazara. Jest mi z tego powodu przykro, bo za każdym razem, kiedy o tym myślę, przypomina mi się jak szaleńczo kiedyś byłam w tym zakochana. Nie żartuję, haha. Tak czy inaczej, cieszę się, że mogę znowu coś tu przeczytać, bo brakowało mi tego, naprawdę. Przechodząc do analizy... Mam bardzo dużo do powiedzenia i nie wiem, czy komukolwiek będzie chciało się to czytać. ;)
OdpowiedzUsuńNa pierwszy rzut: Harry i Pansy. Kurczę, lubię ich jako parę! Ostatnio nie mogłam się co do nich przekonać, ale im dalej, tym jest lepiej. Oczywiście to tylko spojrzenie z mojej perspektywy, bo może ktoś inny totalnie ich ubóstwia. Ja przez pewien czas nie przepadałam za Hansy, ale moja opinia ulega wyraźnej zmianie, choć czasami może się wydawać, że jest niczym huśtawka nastrojów.
Ginny i Blaise. Jak dobrze, że w tym rozdziale trochę rozjaśniono to, co się pomiędzy nimi stało, bo za nic sama bym sobie o tym nie przypomniała. Mam nadzieję, że wszystko finalnie się ułoży, bo parędziesiąt rozdziałów wcześniej, to właśnie im kibicowałam najbardziej i boli mnie serce, kiedy widzę, że im się nie układa. :((
Astoria i Ron są dla mnie zagadką. Są jednym wielkim prezentem, który po otworzeniu nadal będzie zagadką. Czuję, że z tą dwójką przeżyjemy istny galimatias. Jednocześnie jestem niezmiernie ciekawa, co dla nich szykujecie. Czekam z niecierpliwością na dalszy rozwój wydarzeń.
I nareszcie Draco i Hermiona. Nie mam do tej dwójki siły. Są po prostu nieznośni, bawiąc się w te swoje podchody, ale nie ukrywajmy tego, że kocham ich, jak nikogo innego w tym fanfiction. Czekam tylko na moment, kiedy po części zaakceptują swoje uczucia względem siebie i zaczną je jakoś okazywać. Hmmm... Byłoby ciekawie, gdyby ukrywali to, co się między nimi dzieje przed resztą. No nic, poczekamy, zobaczymy. :P
Uff, dotarłam do końca moich przemyśleń. Jest już późno i może dlatego tak łatwo wylałam to, co miałam do przekazania. Z góry przepraszam wszystkich, którzy to widzą i myślą, że jestem jakąś nieznośną, zapaloną czytelniczką tego bloga... Bo w sumie tak jest. :D
Mam nadzieję, że nie porzucicie Domu Salazara na wieczność, bo myślę, że nie tylko ja będę wyczekiwać z utęsknieniem kolejnego rozdziału. Życzę dużo weny w nadchodzącym 2019 roku!
Pozdrawiam,
Kate Avicii (kiedyś)
O mój boże! Nareszcie! Powiem tyle jest super mimo że musiałam przeczytać pare rozdziałów do tyłu. Pozdrawiam i czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńAjjjj... Kochana, twoja powieść jest w pewnych momentach dużo lepsza od większości wydanych książek, które przeczytałam. Nie mogłam się od niej oderwać przez całe święta. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę udanego Nowego Roku !!!
OdpowiedzUsuńKurde,nawet nie wiesz jak się cieszę,że wrociłaś ;) Piszesz dojrzalej, fabuła lepiej Ci wychodzi. Sama nwm co mnie podkusiło żeby tu zajrzeć i proszę... nowy rozdział :D
OdpowiedzUsuńTrochę zmieniły się moje... paringi z HP, ale i tak chętnie będę śledziła historię. Blinny i Hansy jak najbardziej, ale Dramione wyszło z moich klimatów. Niemniej zostaję.
Powiem tak. Bardzo się cieszę że wróciłaś, ale następnym razem zamieszczaj informację ze cię nie będzie. Bo raz że jest to nieprofesjonalne, a dwa że ludzie czekają i nie wiedzą co się dzieje i czemu nie piszesz. A rozdział jak zwykle bardzo dobry, czekam na więcej ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie o tym mówię. Nie wiem jak inni, ale dla m ie to jest lekceważenie czytelnika, takim znikaniem na rok, dwa, by napisać jeden rozdział i znowu zniknąć
OdpowiedzUsuńCzytam bardzo dużo blogów, mimo to żadnych nie komentuję, jest to mój drugi (w ciągu prawie 10 lat czytania) komentarz pod jakimkolwiek wpisem. Przechodząc do sedna. Wróć. Twoja historia jest fantastyczna, nie możesz tak po prostu zostawić wielu osób które czekają na kolejne rozdziały. Mam nadzieję, że wrócisz, ja i wiele innych osób na pewno będziemy czekać ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam twojego bloga ,kiedy kolejny rozdział ? ♥
OdpowiedzUsuńDobra, mam dosyć. Nie wiem jak inni, ale mnie to już za bardzo działa na nerwy. Takie zachowanie jako blogera jest niedopuszczalne i nie będę tego ukrywać
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę że masz do pisania taki talent, ale zwyczajnie nie traktujesz ludzi poważnie
Mówię tu o czytelnikach, którzy dalej czekają na rozdział. Wnioskując po twoich różnych fragmentach wypowiedzi jesteś już pełnoletnia i zapewne pracujesz
Mimo wszystko, niemożliwym jest nie mieć w ogóle czasu. Jeden dzień wolny na pewno Miałaś w trakcie swojej nieobecności i mogłaś napisać że bloga zawieszasz. Każdy to Już wie, ale oficjalna informacja nie zaszkodzi
Każdy by przynajmniej wiedział na czym stoi i nie czekał jak głupi. Wątpię żebyśmy się doczekali następnego wpisu, także oficjalnie chce się pożegnać ;)
Fajnie się tego bloga jednak czytalo, było z tego dużo zabawy
Najlepiej wspominam grę w pytania, podczas imprezy na poczatku historii. A z wybranych przez ciebie shippów... Obok Harmione, Hansy to mój ulubiony i dziękuję że go tu tak cudownie przedstawiłaś. To wszystko, co ci chciałem powiedzieć. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś przeczytam coś twojego, Panno M.
/Spectratti, dawniej Maskarad
Niektórzy nadal czekają
OdpowiedzUsuńrok 2020 - czekam na więcej
OdpowiedzUsuńsame
Usuńpamietam ze czekalam jako dziecko na rozdzialy lol i sie nigdy nie doczekalam,a bylo to w 2017- wspomnienia
OdpowiedzUsuń